WALTER ALTERMANN: Nasza naiwność i nasze doktrynerstwo lat 90-tych

Słychać dzisiaj jak niektórzy nasi politycy stwierdzają konieczność zbudowania nowoczesnego i silnego sektora produkcji o wysokim stopniu zaawansowania technologicznego. Chodzi im o to, żebyśmy nie byli tylko podwykonawcą elementów do zachodnich samochodów, samolotów, czołgów i ciągów technologicznych do produkcji tychże. Że musimy więcej sami wymyślać, tworzyć i sami produkować.

Gdybym był złośliwy, powiedziałbym na to, że trzeba było nie dopuścić do likwidacji państwowych fabryk produkujących takie urządzenia i maszyny, za czym poszła likwidacja dużej liczby ośrodków badawczych dla przemysłu. I tak to polskie instytuty badawcze (tak jak cały nasz przemysł) padły na poligonie doświadczalnym, na którym Zachód testował w Polsce grackie przejście z socjalizmu na kapitalizm.

Wielki outlet

Uważam, że postępowanie wszystkich polskich rządów z lat 1989-2001, w „dziale” wyprzedaży narodowego majątku było dalece nierozsądne, jeżeli nie głupie a nawet zbrodnicze. Tu zauważę, że likwidacja państwowego sektora przemysłowego odbywała się przy niekłamanej radości ówczesnych mediów, które dzielnie popierały ideę wolnego rynku, który sam wszystko naprawi i będzie lepiej.

Prywatyzacja w stylu Balcerowicza była wówczas główną zasadą. Towarzyszyły jej doktrynalne założenia, że państwo zawsze będzie mniej wydajne w zarządzaniu wszystkimi sektorami polskiej gospodarki. I w imię tej doktryny, że prywatny porządzi lepiej sprzedano min. Telekomunikację Polską państwowej francuskiej firmie Telekom. Dodawano przy tym, że Polska nie ma środków na modernizację państwowych zakładów, a Zachód ma, więc wykupi nas i da. Rychło jednak okazało się, że francuski państwowy właściciel, owszem inwestował, ale z naszych polskich pieniędzy, podnosząc w górę do niebotycznych wprost wysokości opłaty telekomunikacyjne. Wykazywał też ogromne koszty własne, na które składały się gigantyczne pensje Francuzów, pracujących w Telekomunikacji Polskiej. Firma zamówiła także (w swojej firmie – córce, czyli u siebie samej) nowy znak graficzny, który kosztował 2,5 mln dolarów.

Staliśmy się dla Europy i świata największym outletem, w którym wszystko kosztowało (prawie) 5 zł. Ano, stało się tak jak pisał poeta Edward Słoński:

Przehandlowaliśmy za nic

swój znak i graniczne kopce –

i dziś dla nas nie ma granic

i swoim jest wszystko obce.

Ale tak zawsze kończą ludzie, którym wielkie idee zastępują zwykły rozum. Wiara w magiczne działania rynku, w imię liberalnej doktryny, która zastąpiła niedawną wiarę w moc socjalistycznej gospodarki, ta wiara zastępowała nam zdrowy rozsądek.

Co Polska może kupić w USA?

Odpowiedź na to pytanie brzmi – WSZYSTKO. Wiem to od amerykańskiego generała. Pan ten odwiedził Polskę w roku w 1991 roku, na zaproszenie pani Henryki Bochniarz, ówczesnej minister przemysłu i handlu. Niestety nie pamiętam nazwiska tego wysokiego oficera, ale rzecz w tym, że był odpowiedzialny za uzbrojenie armii USA. Czyli był potężny i „sprawczy”. Podczas wizyty Amerykaninowi zostały pokazane najważniejsze polskie zakłady zbrojeniowe. Na zakończenie pobytu w Polsce generał ów, w obecności pani Bochniarz powiedział do kamer: „Polska nie musi martwić się o uzbrojenie. Wszystko możecie kupić od nas.”

Pani Bochniarz bardzo się ucieszyła, czemu „dała wyraz do kamer”, bo w gruncie rzeczy spadł jej z głowy problem z zanikającym polskim przemysłem zbrojeniowym. Ale skoro amerykański generał mówi, że możemy kupić, to po samemu produkować?

Był to czas, w którym telewizja pokazywała jak dzie nam niszczenie naszych czołgów T72. I TVP chwaliła polski wynalazek, który polegał na tym, że z dużej wysokości zrzucano na czołg ważącą kilka ton stalową kulę… Na te czołgi, które dzisiaj dzielnie walczą na Ukrainie.

Zastanawia mnie jedno – czy wówczas do p. Bochniarz dotarło, że uzbrojenia nie dostaniemy za darmo, że jednak potrzebne będą na to pieniądze? A jeżeli dotarło, to czy się tym przejęła.

Wiara i ekonomia

Z lat 90-tych zapamiętałem kilku zbawców ojczyzny, a spośród nich wicepremiera Henryka Goryszewskiego.

Henryk Goryszewski należał wtedy do Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego (ZChN), był adiunktem na Wydziale Prawa Uniwersytetu Warszawskiego, radcą prawnym w Ministerstwie Przemysłu. W latach sześćdziesiątych związany był ze środowiskami endeckimi, w latach osiemdziesiątych działał w oficjalnie funkcjonującym Polskim Związku Katolicko-Społecznym. Uznawany był za głównego przedstawiciela nurtu nawiązującego do tradycji Narodowej Demokracji w ZChN.

W lutym 1993 roku Henryk Goryszewski powiedział podczas mszy św. w Rudce koło Briańska: „Nie jest ważne, czy w Polsce będzie kapitalizm, wolność słowa, czy w Polsce będzie dobrobyt – najważniejsze, aby Polska była katolicka”.

Ta wypowiedź wywołała wówczas burzę w prasie, radiu i telewizji. Bo dla większości z nas był to szok. Tym bardziej, że Goryszewski był wtedy przecież wicepremierem. Gorzej, bo to on był wówczas odpowiedzialny za sprawy gospodarki, co dowodzi, że nie każdy człowiek, który poświęcił swe życie walce z komuną, nadaje się do rządzenia.