WALTER ALTERMANN: Szlachetczyzna językowa, czyli co się ciągnie za wojskiem

Szlachta zawsze chciała się wyróżniać, nie tylko językiem. „Rejtan – Upadek Polski”, obraz Jana Matejki z 1866, Zamek Królewski w Warszawie; fot.. Wikipedia

Przed wojną normą był język wykształconych warstw Warszawy. Dzisiaj te wykształcone warstwy nie mogą być już normą, bo wyczyniają z językiem okropne rzeczy.

Młoda poseł mówi w telewizji, że „Lex Czarnek” wymaga jeszcze konsultacji z interesariuszami. Dlaczego nie powiedziała, że ustawę powinno się konsultować z rodzicami, nauczycielami i organizacjami pozarządowymi, działającymi w oświacie? Bo tak to może powiedzieć każdy. A wielmożowie sejmowi muszą się różnić przecież od szlachty zagonowej, chłopa czy łyka. I to dlatego szlachta zawsze chciała się wyróżniać strojem, a przede wszystkim wtrącaniem do macierzystego języka zwrotów łacińskich. Stąd zresztą powiedzenie „poznać pana po cholewach” oraz słynny tekst „chłopis cum gleba ascriptis”. Już po II rozbiorze Sejm obradował poważnie nad zakazem chodzenia przez nie-szlachtę w czerwonych butach.

Wracając do języka. Po łacinie, w XVIII wieku przyszła moda na szczątkowy francuski, a teraz na bardzo uproszczony angielski. Pojęcie interesariusz wprowadzono do języka angielskiego w roku 1963 i brzmiało – stakegolders. Jest to zatem pojęcie nowe i ciągle jeszcze powszechnie nieznane. Ale o to właśnie chodzi, żeby chłop i plebejusz nie wiedzieli w czym rzecz. Bo co to za poseł, który mówi językiem gminu?

Grzechy szlachty i magnaterii ciągną się za nami przez wieki, jak przysłowiowy smród za wojskiem. W wersji lżejszej można powiedzieć: „obciążają nas grzechy ojców naszych”.

Niezgłębionym „rezerwuariuszami” błędów językowych są sprawozdawcy sportowi, za co jestem im zresztą wdzięczny, bo mam o czym pisać. Zauważyłem jednak, że z języka sportu garściami czerpią politycy. Oto już nagminnie ministrowie, posłowie, senatorowie za sprawozdawcami, używają słówka timing (wym. tajming). Po polsku by to się tłumaczyło „wybór najlepszego momentu” lub „najlepszy moment na podjęcie działania, akcji, ataku”. I mamy tajming na wprowadzanie zmian podatkowych, na zmiany w prawie drogowym, itd.

Przed wojną normą był język wykształconych warstw Warszawy. Dzisiaj te wykształcone warstwy nie mogą być już normą, bo wyczyniają z językiem okropne rzeczy.

Oprócz tajmingu rozpowszechniły się w sporcie zwroty, odnoszące się do robienia czegoś „na spokoju” i „na nerwach”. W sporcie „na spokoju” ma oznaczać, że zawodnik jest opanowany, kontroluje sytuację. Z kolei „na nerwach” oznacza, że sportowiec jest zdenerwowany i działa nerwowo, bo przegrywa. Na razie żaden z polityków nie mówi jeszcze, że „działa na nerwach”, ale że „na spokoju” już kilka razy słyszałem.

Co prawda jeszcze nie tak dawno miejska gwara Łodzi, która powoli zanika (gwara, bo Łódź jeszcze się trzyma), miała takie zwroty jak: „szynka na 50” czy „polędwica na 35”. Bywając często w Białymstoku lubiłem się wsłuchiwać w tamtejszą gwarę. Kiedyś zapytałem miejscowego rzemieślnika, jak udało mu się naprawić moją mocno zniszczoną skórzaną torbę. O, tak, o! – odpowiedział skromnie kaletnik, wykonując w powietrzu ręką jakieś kółko.

Byłem też kiedyś świadkiem rozmowy w kolejce sklepowej młodej kobiety z młodym mężczyzną, którzy przed laty chodzili do jednej szkoły.

– I co u niego słychać? – zagaduje kobieta.

– Żonę mam i syna. A u niej?

– A ja mam męża i dwie córki.

Ta forma zwracania się do siebie w trzeciej osobie wiedzie się z dawnej Polski i oddaje szacunek dla rozmówcy. Gwary są pięknymi reliktami języka polskiego, ale we współczesnych polskich mediach musi obowiązywać norma i poprawność języka polskiego. Przed wojną przyjmowano za obowiązujący wzorzec „Język i wymowę wykształconych warstw społecznych Warszawy”. Dziś nie ma tak odważnych językoznawców, którzy zalecaliby tę przedwojenną normę.

Czy nie denerwuje Państwa powszechne w języku dziennikarzy „dopytanie”. Dziennikarz prowadzi z kimś wywiad, a na koniec mówi: „Pozwoli pan, że jeszcze dopytam o…”. Co znaczy owo „dopytanie”? Nie wiem, ale jest irytujące. Dlaczego dziennikarz nie mówi: „Pozwoli pan, że zapytam jeszcze o…”? Myślę, że w tym przypadku decyduje moda. I dlatego pytanie o powód jest tu bezsensowne. Zupełnie tak, jak by pytać dlaczego w latach 60. wszyscy młodzi mężczyźni nosili obcisłe spodnie rurki i półbuty w bardzo wąski szpic. Buty zniekształcały palce a rurki obciskały męską sferę intymną, z czego populacja mogła się dramatycznie zmniejszyć. No, ale co tam… Taka była moda.

Widziałem ostatnio w jednej z telewizji informację o rekonstrukcji grodziska wczesnośredniowiecznego w Tumie pod Łęczycą. Obrazki pokazują, jak montowana jest wielka drewniana brama wjazdowa, jak z wału ziemnego wystają potężne zaostrzone pnie częstokołu. A zadowolony dziennikarz mówi: „Teraz mury grodziska będą jak nowe”. Mówi tak i nie widzi, że ten historyczny obiekt jest eliptyczną budowlą stworzoną z ziemnego wału, wzmocnionego częstokołem?

Przeczytanie skróconej historii Tumu zajęłoby dziennikarzowi jakieś 10-15 minut, ale przecież on się zaangażował do TV jako mówiący, a nie czytający. Ale też samo „doczytanie” nic by chyba nie dało. Bo piszący o historii Tumu nie zaznaczają czym różni się mur od budowli ziemnej, widać uważają to za znaną oczywistość. I rzeczywiście, takie drobiazgi trzeba znać z wcześniejszych lektur.

Stary dowcip mojego dziadka profetycznie oddawał dzisiejszą sytuację: „W czasie insurekcji kościuszkowskiej poszukiwano pisarza, który protokołowałby narady i wypisywał rozkazy. Zgłosił się chłop starszy, ale o mądrym obliczu. Posadzono go z boku, dano papier, kałamarz i gęsie pióra. Narada trwa a chłop ostro skrobie piórem. Na koniec każą mu przeczytać co napisał. Chłop wstaje od stolika i mówi: Ja sie tu godził na pisarza, a na czytacza najmijta se już ta inszego. I wyszedł, a na papierze pozostały kleksy i niezrozumiałe bazgroły.