Rzeczywistość, która pomału stawała na głowie już dawno, zaczyna robić w tym wielkie postępy. Na początku było słowo, ale można się obawiać, że i na końcu naszej cywilizacji będzie słowo, które nie będzie miało już znaczenia, bo wszystkie znaczenia zdezawuowały karczemne spory, obelgi i narracje.
Na ciekawą prawidłowość zwrócił mi uwagę dziennikarz Patryk Słowik. Otóż, jeśli napisze on, że poseł X albo posłanka Y, z jednej, drugiej albo którejś z pomniejszych partii, ukradła w Biedronce lub Lidlu owoc awokado, jedną sztukę, to rozpęta się piekło. Zapewne będzie trwał długotrwały proces, będą powoływani świadkowie, być może biegli, a ostatecznie dziennikarz, zakładając że zmyślił historię, będzie musiał przeprosić i on lub redakcja będą musieli zapłacić wysokie odszkodowanie. Ale za to można bezkarnie, wzorem innych polityków, biegać i krzyczeć, że ten jest szpiegiem, ten od Putina, ten zdrajcą, ten hitlerowcem.
Rozwińmy tę myśl, być może nawet wbrew intencji jej autora. Można bezkarnie twierdzić, że całe środowisko polityczne dokonało mordu na prezydencie Gdańska Adamowiczu, bez najmniejszych dowodów na to. Można twierdzić, że chory człowiek, który się podpalił, jest ofiarą czyichś działań. Można utrzymywać, że każdy przypadek zaniedbania szpitalnego, gdzie ucierpi jakaś ciężarna to wina Trybunału Konstytucyjnego. Można – wzajemnie, podkreślmy – nazywać się przestępcami. Bawić się jakimiś strzępkami informacji, kawałkami, sugerując, że ktoś jest gorszym człowiekiem, kryminalistą. Można zaszczuwać byłego ważnego menadżera wydając publicystyczne wyroki przed procesami, a nawet początkiem zbierania jakichkolwiek materiałów. Można wzywać prokuratorów, by też to robili. Wyspecjalizował się w tym obecny premier, a skoro przykład idzie z góry? Niewielkim usprawiedliwieniem jest fakt, że sam bywał obiektem niezbyt niekiedy ładnych działań ze strony przeciwników.
Wszystko to standard. To nasz polityczny chleb powszedni. Ale nie skradzione awokado. Skradzione awokado byłoby konkretem, a my mamy do czynienia z rytuałem nienawiści, który zawsze oparty jest na skojarzeniu, pomówieniu, sztukowaniu jakiś rzekomych powiązań, jak w książkach Tomasza Piątka. W ten sposób powstaje właśnie komisja śledcza do spraw rosyjskich wpływów, w której zasiada towarzystwo w dużym stopniu o uleganie im oskarżane.
Problem w tym, że i konkrety zaczynają się wtedy rozpływać. Tomasz Lis, który miał dociskać dziennikarkę do ściany i całować na siłę i wsadzać makijażystce dłonie w „otwór w spodniach na wysokości uda” to chyba konkret? Ale sąd go nie skazał. Jaki z tego wniosek? Że jest niewinny. Wszystko należy do sądu, a więc do tego, do kogo należy sąd. Jak widać także język, bo przecież sprawa dotyczy dziennikarzy.
W ten sposób słowa nie mają już większego znaczenia. Ma znaczenie, kto ich używa i czy ma władzę by sprawiać, że będą „prawdziwe” lub „nie”. Czy jego są sądy, prokuratura, media. Nie wiadomo co można, co nie. Co jest kłamstwem, co nie. Wszystko zależy od władzy, od widzimisię, czasem od przypadku. Drzewiej już też tak bywało, ale jak dochodzą do tego media społecznościowe to powstaje coś nowego. Niezbyt przyjemnego i jak wiele nieprzyjemnych rzeczy – raczej nieuchronnego.