WITOLD DOBROWOLSKI: Analiza masowych protestów na Białorusi i prognoza najbliższej przyszłości

Masowe protesty na Białorusi trwają już trzy miesiące. Reżim nie potrafi rozbić zdecentralizowanego, pozbawionego struktur i liderów ruchu protestujących, potrafiącego w każdą niedzielę zgromadzić w samym tylko Mińsku około 100 tysięcy osób. Natomiast demonstranci i opozycja nie są w stanie ruszyć „betonu” reżimowej administracji, która pozostaje lojalna wobec Łukaszenki.

 

Reżim zaskoczyła skala protestów, które wybuchły w sierpniu zaraz po sfałszowanych wyborach prezydenckich, i zdecydował odpuścić wykorzystywanie stosowanej powszechnie brutalnej przemocy i tortur, które tylko wzmogły poparcie Białorusinów dla demonstrantów. Być może stało się tak dlatego, że aparat bezpieczeństwa przestał radzić sobie z masowymi protestami, a nawet w administracji zaczęły pojawiać się „pęknięcia” – przypadek białoruskiego ambasadora na Słowacji czy przychylność mera Grodna dla demonstrantów. Zezwolenie na pokojowe demonstracje oraz wykorzystywanie siłowików do przeprowadzania zatrzymań i zastraszania pozwoliły reżimowi utrzymać kontrolę nad państwem – aż do teraz.

 

Demonstranci do walki z reżimem Łukaszenki próbowali wykorzystać szereg narzędzi, rezygnując z takich jak chociażby przemoc fizyczna wobec siłowików. Dotychczas uniknęli w ten sposób masowego rozlewu krwi, jednak nie są w stanie zmienić obecnego impasu ze względu na porażkę w innych sferach, takich jak strajki robotnicze, które trwały w pierwszych tygodniach protestów, ale ostatecznie zaczęły wygasać i nie są w stanie skutecznie wpłynąć na władzę.

 

Mimo że sam Łukaszenka w październiku podjął się negocjacji z więzionymi osobami, uważanymi za liderów opozycji, równocześnie służby MSW i milicji rozpędzały uliczne protesty używając do tego armatek wodnych.

 

Także w październiku Swiatłana Cichanouska, liderka i symbol białoruskiej opozycji na przymusowym uchodźstwie, ogłosiła ultimatum wobec reżimu Łukaszenki, domagając się jego ustąpienia. W przypadku odrzucenia lub zignorowania ultimatum na Białorusi miał zostać przeprowadzony masowy strajk. Zgodnie z przewidywaniami Łukaszenka zignorował ultimatum i w poniedziałek rozpoczęły się protesty, do których dołączyli robotnicy i studenci. Ostatecznie z braku możliwości organizacyjnych oraz niedostatecznego przygotowania ruchu – strajk się nie udał. Nie mógł skutecznie wpłynąć na funkcjonowanie państwa i gospodarki. Natomiast ze strony reżimu zaostrzyły się represje skierowane w studentów, których w ciągu kolejnego tygodnia relegowano z uczelni białoruskich w liczbie 150. Na uczelniach wyższych wymieniono prodemokratycznych bądź neutralnych rektorów na tych mocno wspierających reżim.

 

To reżim odpowiada za utrzymywanie się na ulicach masowych demonstracji. Dziesiątki sytuacji kompromitujących Łukaszenkę i jego administrację motywuje ludzi do wychodzenia na ulicę. Oliwy do ognia dodają próby pacyfikacji oraz wykorzystywania przemocy ze strony siłowików. Gdy do rozpędzania demonstrantów użyto armatek wodnych – w następny weekend było ich więcej; gdy OMON próbował pacyfikować marsz emerytów odbywający się w każdy poniedziałek – liczba protestujących w kolejny weekend miała się nawet podwoić. Reżim cały czas stara się balansować między negocjacjami, które nic opozycji nie przynoszą, a przemocą. Stopniowo rozszerza represje, równocześnie badając w praktyce, jak daleko może się posunąć, by zachować pełną kontrolę nad biegiem wydarzeń.

 

Ze strony demonstrantów wyraźnie widać, że zmiany narodowotwórcze, kulturowe czy mentalne wymierzone w reżim, rozwinięte na trwających protestach, są niemożliwe do powstrzymania. We własnym kraju władza zaczyna być postrzegana jako okupant, a kolejne represje tylko to wrażenie potęgują. Skupienie się na kwestiach ustrojowych i geopolitycznych ze strony reżimu, pomijając ważność kultury i edukacji, prowadziło tylko do obecnej sytuacji, w której znaczna część społeczeństwa poczuła się wyobcowana, a to skutkowało wybuchem nagromadzonych emocji przy pierwszym kryzysie ekonomicznym.

 

Sam protest mający wymiar wyłącznie pokojowych demonstracji – nie sprawdził się. Sytuacja na Białorusi nijak się ma do Pomarańczowej Rewolucji na Ukrainie czy Aksamitnej Rewolucji w Armenii. Od jakiegoś czasu w ruchu demonstrantów toczy się dyskusja, czy protestujący powinni postawić na przemoc, jednak do tego potrzebny byłby pretekst dany przez władzę, taki jak ten w pierwsze dni po wyborach prezydenckich, gdy przemoc ze strony siłowików miała charakter masowy. Służby przemoc stosują, robią to jednak punktowo – większość demonstrantów nawet nie widzi przypadków przemocy na własne oczy. Próby strajków robotniczych się nie sprawdziły i nadal nie widać znaczących pęknięć w samej administracji. Kolejne miesiące na Białorusi mogą mijać bez zmian – ze strony reżimu będą pojawiać się chwilowe eskalacje prowadzące do wzmocnienia demonstracji ulicznych. Ten impas będzie trwał, dopóki jedna ze stron się nie podda. Wpływ na to będzie mieć przede wszystkim narastający kryzys ekonomiczny, który już w tym roku zburzył niepisaną umowę reżimu ze społeczeństwem: bezpieczeństwo ekonomiczne obywateli w zamian za utrzymanie władzy. Kolejnym etapem będzie utrata bezpieczeństwa ekonomicznego beneficjentów systemu – robotników i administracji. A te środowiska, w przeciwieństwie do pokojowych demonstrantów, mają skuteczne narzędzia do nacisków na reżim. Pozostaje pytanie – jaki scenariusz ostatecznie poprze Rosja, która z jednej strony wspiera reżim, ale równocześnie dla Kremla Łukaszenka pozostaje jedynie jedną z opcji…

 

Witold Dobrowolski

 

Zdjęcie: Witold Dobrowolski