WOJCIECH POKORA: Nie po to Niemcy szykowali ekspansję, by im teraz ją likwidować

Powstałe w latach 80. niemieckie przedsiębiorstwa medialne dość szybko znalazły uznanie wśród niemieckiej publiczności, a dzięki technologii satelitarnej ich oferta zyskała stałą widownię także pośród innych krajów niemieckojęzycznych. Dalszy rozwój oraz ekspansja niemieckich przedsiębiorstw była możliwa dzięki polityce międzynarodowej, między innymi przyjętym przez europejskie kraje dwóm dokumentom: Europejskiej Konwencji o Telewizji Ponadgranicznej oraz unijnej dyrektywie Telewizja bez granic. Niemieckie przedsiębiorstwa dość dobrze wykorzystały również szansę, jakie stworzyło rozszerzenie Unii Europejskiej o kolejnych członków z Europy Środkowej i Wschodniej. Niemieckie przedsiębiorstwa inwestowały w tym regionie już w latach 90., ale dopiero przyjęcie tych krajów w poczet UE umożliwiło całkowite przejęcie lokalnych przedsiębiorstw tego regionu – czytamy w raporcie Instytutu Staszica zatytułowanym Koncentracja kapitału w mediach i jej zapobieganie we Francji oraz Niemczech.

 

Tak wygląda krótka historia obecności kapitału niemieckiego w mediach krajów Europy Środkowej i Wschodniej.  Wytłuszczenia w powyższym cytacie pochodzą ode mnie, żeby czytelnik uchwycił ideę funkcjonowania niemieckich koncernów medialnych na rynku międzynarodowym. Nie ma tu mowy o żadnej polityce równych szans. W okresie gdy w Niemczech kształtował się rynek mediów komercyjnych w Polsce mogliśmy myśleć jedynie o wydawnictwach podziemnych. Gdy doszło do zmian ustrojowych w naszym regionie (nie tylko w Polsce), uchwalono Europejską Konwencję o telewizji Ponadgranicznej (5 maja 1989 roku), którą ratyfikował 9 lipca 1990 roku prezydent RP Wojciech Jaruzelski. Dyrektywa „Telewizja bez granic” także pochodzi z 1989 roku (w kolejnych latach była nowelizowana).

 

Zatem w punkcie wyjścia, gdy doszło do zmian ustrojowych w krajach Europy Środkowej i Wschodniej, zachodnioeuropejski rynek medialny był już przygotowany na ekspansję. Równocześnie dobrze zabezpieczył się przed ewentualną ekspansją ze wschodu. Zacytuję znów raport Instytutu Staszica:

 

Podstawowym aktem regulującym sprawę konkurencji na rynku mediów jest Ustawa o przeciwdziałaniu zagrożeniom konkurencji, nad której przestrzeganiem czuwa Federalne Biuro ds. Przeciwdziałania Kartelom. Od roku 1997 roku nie ma w Niemczech ograniczeń związanych z liczbą posiadanych koncesji radiowych czy telewizyjnych, natomiast zawarta między landami umowa ma na celu zagwarantowanie pluralizmu opinii publicznej, poprzez zapobieganie zdominowaniu rynku przez jakiekolwiek przedsiębiorstwo medialne (Przyjętym progiem jest poziom 30% oglądalności lub słuchalności w danym roku dla wszystkich posiadanych przez przedsiębiorstwo mediów, lub jeśli stacje radiowe i telewizyjne, których jest właścicielem lub współwłaścicielem osiągnęły poziom 25% oglądalności w danym roku i podmiot ten ma dominującą pozycję na rynku powiązanym z rynkiem mediów elektronicznych, np. rynek prasy codziennej, reklam radiowych, itp.). (…)

 

W niemieckim systemie prawnym na poziomie krajów związkowych wprowadzono także ograniczenia dotyczące koncentracji krzyżowej, czyli możliwości inwestowania przez przedsiębiorstwa prasowe w segment radiowy lub telewizyjny. (…)W wyniku tak prowadzonej polityki zachowania pluralizmu zewnętrznego rynku mediów w Niemczech, od początku lat 90. przedsiębiorstwa niemieckie prowadzą intensywną ekspansję zagraniczną, inwestując głównie w otwierające się wówczas nowe rynki Europy Środkowo-Wschodniej, ale podejmując również rywalizację na rynkach zachodnioeuropejskich.

 

Mimo, iż w Niemczech nie ma ograniczeń dotyczących udziału kapitału zagranicznego tak na rynku mediów elektronicznych, jak i prasy codziennej, to trzeba podkreślić, że jest to przede wszystkim rynek z dominującym kapitałem rodzimym.

 

A teraz dla równowagi zacytuję informację, która pojawiła się na portalu Press:

Stowarzyszenie Dziennikarzy Niemieckich (DJV) chce, by Komisja Europejska zbadała sytuację na polskim rynku prasy w ramach zaplanowanego zastosowania wobec Polski mechanizmu praworządności. Powodem jest zapowiedź przejęcia przez PKN Orlen tytułów Polska Press.

„Istnieje duże niebezpieczeństwo, że państwo polskie będzie ingerowało w prace redakcji, a wolność mediów znajdzie się pod presją” – zaznacza w opublikowanym na stronach stowarzyszenia komunikacie przewodniczący Frank Überall.

 

Przewodniczący DJV z zadowoleniem przyjął zapowiedź komisarz Very Jourovej, że z powodu naruszania niezawisłości wymiaru sprawiedliwości KE zastosuje przeciw Polsce mechanizm praworządności. „Nie można na tym poprzestać. Podstawowe prawo, jakim jest wolność prasy, też jest u naszego sąsiada bardzo zagrożone” – dodał Überall. Jak zaznaczył, KE nie może przyglądać się bezczynnie, gdy „narodowo-konserwatywna partia PiS likwiduje krok po kroku niezależne dziennikarstwo”.

 

W kontekście zarysowanej na wstępie pokrótce historii rozwoju koncernów medialnych w Niemczech i ich planowej ekspansji na wschód, a do tego gdy znamy formę zabezpieczenia niemieckiego rynku medialnego przed zewnętrzną ingerencją, te apele Franka Überalla trącają nieco hipokryzją. A może wcale nie trącają tylko są nią mocno podszyte, gdy zajrzymy do wyników raportu zespołu badawczego Centrum Roberta Schumana z 2015 roku pt. „Media Pluralism Monitor. Monitoring risks for Media Pluralism in EU Member States”, który (cytat za Instytutem Staszica) podkreśla z jednej strony wysoką przejrzystość przepisów antykoncentracyjnych oraz transparentność struktury medialnej w Niemczech, z drugiej zwraca uwagę na wysokie ryzyko dla rzeczywistego pluralizmu mediów, jeśli weźmie się pod uwagę wzrastający udział kilku największych przedsiębiorstw w poszczególnych segmentach rynku.

 

Jak to interpretować? Najprościej chyba jako konflikt interesów, bo apel polityka, członka partii CDU, Franka Überalla, stojącego na czele organizacji dziennikarskiej, by politycy ingerowali w rynek prasy w Polsce, gdyż jest on zagrożony upolitycznieniem, brzmi tak samo zagmatwanie jak jest w istocie niepoważny. Bo w istocie chodzi w nim tylko o to, by zabezpieczyć interes niemieckich przedsiębiorców, a pośrednio zapewne i zachować polityczne wpływy w Polsce. I z jednej strony ja to rozumiem. Ktoś nie po to przygotował akcję ekspansji na wschodnie rynki, by im ten biznes jakiś „narodowy konserwatysta” w sposób nieodpowiedzialny zlikwidował. I dlatego podpisuję się pod protestem Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich w sprawie ingerencji polityka CDU w wewnętrzne sprawy Polski, bo też uważam, że nie o wolność słowa tu chodzi, a o dominację gospodarczą zachodniego sąsiada.

 

Wojciech Pokora