Gazety, rozgłośnie radiowe, stacje telewizyjne z obcym kapitałem funkcjonują w Polsce na podstawie prawa naszego kraju. Tak samo powinny działać media społecznościowe.
Portale społecznościowe miałyby obowiązkowo pełnomocników, do których można byłoby się odwołać w spornych sprawach. Jeśli ta procedura nie wystarczyłaby, użytkownik powinien mieć też możliwość odwołania się do specjalnie powołanego do tego celu sądu wolności słowa. Takie m.in. zapisy miałyby znaleźć się w zapowiedzianej przez Ministerstwo Sprawiedliwości ustawie o wolności słowa w internecie.
O co chodzi? Minister Sprawiedliwości Zbigniew Ziobro zapowiedział, że kierowany przez niego resort przymierza się do wprowadzenia rozwiązania, mającego na celu ochronę wolności słowa w internecie. Byłyby to narzędzia pozwalające odwołać się do organu, który rozstrzygnie, czy dane treści w mediach społecznościowych naruszają dobra osobiste, czy może dochodzi do cenzury. Jak przekonuje Ziobro, co podczas konferencji prasowej podkreślał kilkukrotnie, nie chodzi w tym o cenzurę, lecz cenzurze zapobieganie. Mamy świadomość, że to nie jest łatwy temat, mamy świadomość, że w internecie powinna by też sfera gwarancji dla każdego, kto czuje się pomówiony, sfera ograniczeń różnych treści, które mogą nieść ze sobą negatywny wydźwięk dla sfery wolności innych osób. Ale chcielibyśmy zaproponować takie narzędzia, które będą pozwalać zarówno jednej, jak i drugiej stronie, odwoływać się do decyzji organu, który będzie mógł rozstrzygać, czy rzeczywiście treści ujawnione na takim czy innym koncie społecznościowym naruszają dobra osobiste, czy mogą być eliminowane, czy może dochodzi do cenzury – tłumaczył minister sprawiedliwości.
Oczywiście część ekspertów natychmiast zaczęło bić na alarm, że wprowadzana jest cenzura. W ślad za nimi poszły niektóre portale, jak np. należący do szwedzkiej Grupy Bonnier serwis bankier.pl, który w tytule informacji na temat planów Ziobry pyta: Będzie cenzura na Twitterze i Facebooku? Minister sprawiedliwości zapowiedział projekt ustawy o mediach społecznościowych
Co ciekawe serwis nie uzasadnia w treści artykułu swojej tezy zawartej w tytule. Przeciwnie, cytuje Zbigniewa Ziobrę, który zapewnia, że można podać „wiele przykładów”, które „pokazują absurdalność decyzji rozmaitych organów prywatnych, korporacji międzynarodowych, które cenzurują wypowiedzi czy to polityków, czy to użytkowników prywatnych”:
W Niemczech minister sprawiedliwości może arbitralnie podjąć decyzję, jakie treści trzeba wyeliminować z internetu. To wprowadzanie cenzury. My chcemy wyważyć pomiędzy wolnością debaty publicznej, naruszaniem czyichś dóbr – powiedział Zbigniew Ziobro i dodał, że: rozwiązania w tych krajach (Niemczech i Francji na które się powołuje – przyp. WP) koncentrują się na tym, by eliminować i ograniczać treści, które zdaniem organów naruszają prawo co prowadzi do sytuacji, w której władza ma prawo podejmować decyzje o eliminacji treści z internetu poza jakąkolwiek kontrolą. W Polsce ma to wyglądać inaczej. Zbigniew Ziobro słusznie zauważa, że rozwiązaniom niemieckim i francuskim zarzuca się wprowadzanie cenzury, która ma na celu ograniczenia swobody debaty demokratycznej, która zdaniem ministra nie powinna być ograniczania na podstawie decyzji jakiegokolwiek organu.
W czym zatem problem? Chodzi o to, że zarówno Facebook jak i Twitter zdominowane są przez lewicową ideologię i nie trzeba tu dziennikarza śledczego by to udowodnić. Wystarczy wejść na Facebooka i zgłosić administracji tego portalu treści nawołujące do przemocy wobec wyznawców chrześcijaństwa, bądź sprawdzić jak wiele istnieje fanpejdży propagujących komunizm. Jeśli ktoś nie wierzy, to proszę znaleźć na Facebooku stronę Komunistycznej Partii Polski i spróbować ją zgłosić do administracji jako promocję totalitaryzmu. Nie będzie skutku. W odróżnieniu do zamieszczenia na swoim profilu zdjęcia np. z Marszu Niepodległości, gdzie pojawi się symbol Falangi. Tu można być pewnym, że blokada za promocje totalitaryzmu nastąpi natychmiast, o czym przekonali się tuż przed 11 listopada 2016 r. m.in. ówczesny redaktor naczelny „Super Expressu” Sławomir Jastrzębowski czy poseł Kukiz’15 Marek Jakubiak, którym Facebook zablokował konta za opublikowanie plakatu Marszu Niepodległości.
W takich przypadkach pojawiają się często tłumaczenia, że prywatny podmiot może sobie postępować zgodnie z własnym regulaminem i nikomu nic do tego, jak ten regulamin jest skonstruowany. Nie chcesz to nie korzystaj z serwisu. Tylko, że pojawiają się tu dwa problemy. Pierwszy jest taki, że trzeba zdefiniować czym są media społecznościowe. Czy to na pewno przestrzeń prywatnego przedsiębiorcy, eksterytorialna, rządząca się własnymi prawami gdzie nie działają żadne zasady poza ustalonymi przez właściciela? Jeśli tak, to za chwilę może się okazać, że w podobny sposób zdefiniowany zostanie internet jako globalna sieć i ktoś go zechce skomercjalizować. Wydzieli nam kawałek przestrzeni, którą będzie powoli i systematycznie poddawał kontroli, jak robi to już np. Google. Może się wówczas okazać, że musimy zgodzić się na narzucane haracze i rozwiązania „statutowo-ideologiczne” bo przestanie działać nam coraz więcej urządzeń, które są powiązane z tymi globalnymi graczami. Spróbujcie używać smartfonu z systemem Android bez konta Google. Może za 15 lat nie uda nam się bez takiego konta uruchomić samochodu? Jeśli zatem uznamy, że jednak prywatny monopolista nie stoi ponad prawem, przechodzimy do punktu drugiego – jak uregulować prawnie działanie podmiotu zagranicznego? Najlepiej zrobić to na tej zasadzie, na jakiej działają w Polsce zagraniczne media. Chcesz wydawać w Polsce, zarejestruj tutaj tytuł zgodnie z obowiązującym prawem. Chcesz nadawać zdobądź koncesję spełniając warunki. Przecież działające w Polsce gazety z obcym kapitałem funkcjonują na podstawie prawa kraju, w którym tytuł jest wydawany, a nie kraju pochodzenia wydawcy. Tylko jest jeden problem. Media społecznościowe to nowe zjawisko. Portale informacyjne, na których pojawiają się komentarze czy inne treści zamieszczanie przez użytkowników, jak np. blogi to też nowe zjawisko. I trzeba je uregulować prawnie. Stąd poszukiwanie odpowiednich rozwiązań, bo mitem jest, że bez regulacji ze strony ustawodawcy poruszamy się w warunkach bezwzględnej wolności. Taka wolność nie istnieje. Jeśli ktoś nie wierzy to zapraszam na wycieczkę do np. Somalii. Można poczuć na własnej skórze czym jest kraj, gdzie nie działają żadne prawa (chociaż od kilku lat jedynym obowiązującym w tam prawem jest szariat ). Jakoś przez lata „wolności”, gdy rząd nie mieszał się w sprawy gospodarcze i społeczne obywateli, bo rządu nie było, Somalia nie stała się gospodarczym tygrysem Afryki i czempionem swobód obywatelskich. Dlaczego? Bo utopie nie istnieją, a swawola nie jest odmianą wolności. Wbrew temu co słyszymy przy okazji każdej kolejnej kampanii wyborczej, nie istnieją społeczności, w których rząd nie wtrąca się do spraw gospodarczych czy społecznych swoich obywateli. Tak samo nie istnieje wolny internet, który działa sobie bez kontroli. Takie cuda znaleźć można tylko na ulotkach wyborczych ugrupowań meblujących głowy nastolatkom.