Wpuścić dziennikarzy nad granicę – apeluje ŁUKASZ WARZECHA

Jeżeli faktycznie w ramach nowych regulacji prawnych, jakie mają zastąpić stan wyjątkowy na granicy, dziennikarze mieliby odzyskać możliwość pracy w strefie przygranicznej, byłoby znakomicie. Wykluczenie mediów po polskiej stronie było bowiem błędem.

 

Jak to zwykle w Polsce ostatnich lat, sprawa jest głęboko zanurzona w polityce. Da się ją jednak racjonalnie przeanalizować. Jeśli pozostawić na boku emocje, musimy przyznać, że owszem, władza miała swoje argumenty, aby dziennikarzom zakazać wstępu. Można je podzielić na dwie grupy.

 

Pierwsza to argumenty dotyczące bezpieczeństwa. W strefie nadgranicznej w pełni bezpiecznie nie jest, służby operują w sytuacji zwiększonego napięcia, konieczność uwzględniania w ich działaniach dodatkowo obecności dziennikarzy jest oczywiście uciążliwa. I to można zrozumieć.

 

Druga część argumentacji jest już trudniejsza do zaakceptowania. Niemal nikt z obozu rządzącego nie powiedział tego wprost, ale przecież trudno mieć wątpliwości, że chodziło o to, aby nie tworzyć niekorzystnego dla władzy obrazu. Powiedział o tym niemal całkowicie szczerze Jarosław Kaczyński w wywiadzie w RMF około trzy tygodnie temu, pytany właśnie o obecność dziennikarzy przy granicy. Przywołał wówczas przykład wojny wietnamskiej i lewicowej propagandy, jaką serwowały wówczas amerykańskie media. Kaczyński postawił tezę, że była to jedna z przyczyn przegranej USA w tym konflikcie.

 

Czy tak było faktycznie – odpowiedź trzeba pozostawić historykom. Na pewno nastawienie amerykańskiego społeczeństwa miało znaczenie, a to rzeczywiście było w dużej części zależne od tonu mediów. Lecz czy było decydujące i czy wojna wietnamska w ogóle była do wygrania, niezależnie od nastrojów ludzi – to już całkiem inna sprawa.

 

Nasz sprzeciw powinien jednak wywołać taki sposób argumentacji po stronie wicepremiera do spraw bezpieczeństwa. Brzmiało to bowiem tak, jakby Jarosław Kaczyński chciał powiedzieć, że nie można wpuszczać dziennikarzy tam, gdzie ich relacje mogą się okazać kłopotliwe dla rządzących. Gdyby tę zasadę rozszerzyć – a właściwie czemu nie, skoro została zaprezentowana jako reguła uniwersalna – musielibyśmy uznać, że władza ma prawo nie dopuścić mediów wszędzie tam, gdzie może to jej sprawić jakikolwiek problem. Takich zaś sytuacji można sobie wyobrazić mnóstwo.

 

Tak, jest prawdą, że część lewicowych mediów pokazuje karykaturalny wręcz obraz sytuacji na granicy. Łzawe historyjki o biednych, niczego nieświadomych „uchodźcach” z rzetelnością dziennikarską nie mają nic wspólnego. „Gazeta Wyborcza” opublikowała niedawno materiał, w którym powoływała się na „sklepowe” z regionu nadgranicznego. „Judith z Konga” (OKO Press) stała się już wręcz kultowa. To są kpiny, nie dziennikarstwo. Tylko że – proszę zauważyć – to i tak jest. Wpuszczenie dziennikarzy do strefy stanu wyjątkowego niewiele by tutaj zmieniło. Nieprzychylne rządowi media swoją agendę realizują i tak.

 

Natomiast liberalizacja ograniczeń dla mediów pozwoliłaby pokazać sytuację również tym redakcjom, które nie podchodzą do tego ze z góry przyjętymi założeniami. Nie mówiąc już o mediach zagranicznych, które niestety skwapliwie korzystają teraz z zaproszenia Łukaszenki.

 

Przede wszystkim pamiętać zaś trzeba, że obywatele mają prawo do informacji – i to jest kwestia podstawowa. To prawo powinno być ograniczane jedynie w absolutnie wyjątkowych sytuacjach. Czy ta do takich należy? Częściowo zapewne tak, ale tylko częściowo. Dlatego z kolei przedstawiciele mediów powinni być również gotowi na kompromisy. Nie wiemy jeszcze, jakie zasady pracy dziennikarzy zostaną zawarte w nowych przepisach, ale trzeba pogodzić się z tym, że nie będzie to pełna, stuprocentowa swoboda. Na Litwie jest podobnie – media nie mogą na przykład pokazywać procesu pushbacku. Nie jest to powód do darcia szat – dla wspólnego dobra można pewne ograniczenia przyjąć. Najważniejsze, żeby można było zacząć pokazywać to, co się na granicy dzieje. Nie wydaje się, żeby rządzący mieli się czego obawiać – nastroje społeczne są i tak bardzo wyraźnie po ich stronie.

 

Łukasz Warzecha