Zadziwia mnie fascynacja złem – rozmowa z Jarosławem Molendą, dziennikarzem i pisarzem

Zadziwia mnie, że złem fascynuje się tak wiele pięknych kobiet. Poruszałem w tekstach tematy egzotycznych zakątków świata. Wydawało mi się, że to bardziej zainteresuje kobiety, ale okazuje się, że większą popularnością cieszą się u nich mroczne charaktery – mówi Jarosław Molenda, dziennikarz, autor książek.

 

Ostatnio ukazała się pańska książka „Morderstwa znad Wisły. Tajemnicze i nierozwikłane polskie sprawy kryminalne”. Wcześniej czytelnicy mogli sięgnąć po „Profesora i cyjanek”, „Krwawego Petera” czy „Rzeźnika z Niebuszewa”. Nie za dużo tych strasznych historii? Nie ma pan koszmarów pisząc o tak mrożących krew w żyłach sprawach?

 

To prawda, dużo jest tych historii. Ale jest zapotrzebowanie na takie tematy, wydawcy zamawiają kolejne tytuły, więc drążę kryminalne wątki. Jednak kiedy się pisze kolejne książkę o krwawych historiach, w pewnym momencie odczuwa się potrzebę zmiany tematu.

 

Na jaki?

 

Napisałem książkę o najsłynniejszych kawach i kawiarniach na świecie. Ukaże się za dwa tygodnie. Będzie bardzo ładnie wydana, znajdzie się w niej dużo ilustracji. Opisuję w niej m.in. kawę, która ma swój kościół i własnego proroka, to Cafe Touba w Senegalu. Smakuje trochę inaczej niż ta, którą pijemy, jest ostra, ponieważ dodaje się do niej przypraw, m.in. pieprzu gwinejskiego.

 

Kończy pan z pisaniem o sprawach kryminalnych?

 

Nie, trafiłem na kompletnie nieznaną sprawę polskiego Kuby Rozpruwacza. Podobnie jak londyński morderca atakował prostytutki.

 

Gdzie on działał?

 

Na razie tego nie zdradzę. Wszystkiego dowiecie się Państwo z mojej kolejnej książki.

 

Co jest najtrudniejsze dla dziennikarza w opisywaniu historii kryminalnych?

 

Problem z dostęp do akt sprawy. Do historii kryminalnych z wczesnego PRL łatwiej otrzymać dokumenty. Akt spraw znajdują się w archiwach państwowych albo w IPN. W tych instytucjach nie robią problemów z dostępem do dokumentów. Akta nowszych spraw znajdują się w sądach. Nawet jeżeli uzyskam od sądu zgodę na dostęp do akt, a nie zawsze ją otrzymuję, to zwykle nie dostaję zgody na fotokopię akt. Świeże sprawy są opisane najczęściej w kilkunastu tomach, a współczesne liczą nawet po kilkaset tomów. Sprawa krakowskiego „Kuśnierza”, czyli człowieka, który zabił i obdarł ze skóry studentkę ma 700 czy 800 tomów akt. Cóż z tego, że sąd pozwoli mi na przejrzenie akt, jeżeli nie mogę nic z nich wynotować? Przecież nie jestem w stanie wszystkiego zapamiętać. Najprościej jest sfotografować akta i w domu spokojnie studiować protokoły przesłuchań. W trakcie czterogodzinnego pobytu w czytelni sądu jest to nierealne.

 

Jak dziennikarz może obejść przeszkodę w postaci braku dostępu do akt?

 

Wtedy odpuszczam temat. Chętnie bym zajął się współczesnymi sprawami kryminalnymi, ale niestety, sądy w tym zakresie rzucają dziennikarzom kłody pod nogi.

 

Jest też obawa, że dziennikarz niechcący może coś szkodzącego śledztwu ujawnić.

 

Być może właśnie tym przekonaniem kierują się sądy. Ale sprawy o zabójstwo z lat 70. czy z wcześniejszych dekad już się przedawniły. Bez względu na to, jakie szczegóły zdradzę, nawet jeżeli zabójca zostanie znaleziony, nie poniesie odpowiedzialności karnej.

 

A jeżeli ma pan już akta sądowe, to jakie kolejne działania pan podejmuje?

 

Studiuję akta. Jeżeli sprawa była opisana zapoznaje się z całokształtem, ale tylko po to, żeby zyskać lekki zarys, zdobyć podstawowe informacje. Ale nie daję się skusić zawartym tam sugestiom. Najważniejsza jest lektura zeznań świadków i jeżeli są, to zeznań oskarżonych. Często wizja sprawy pojawia mi się podczas studiowania akt. „Rzeźnikiem z Niebuszewa” zainteresowałem się z ciekawości, bo to niewyjaśniona historia z Zachodniego Pomorza, gdzie mieszkam. Miałem dostęp do akt, więc pomyślałem, że je przeczytam i zobaczę co z nich wynika. Ustaliłem, że Józef Cyppek mógł być współwinny morderstwa, ale w czasie śledztwa i procesu zlekceważono wiele świadczących o tym śladów. Prawdopodobnie też zabójstwo nie odbyło się tak, jak przedstawiono to na procesie.

 

Dlaczego czytelnicy tak bardzo fascynują się zbrodnią?

 

Zło fascynuje człowieka od samego początku. Zadziwia mnie, że złem fascynuje się tak wiele pięknych kobiet. Poruszałem w tekstach tematy egzotycznych zakątków świata. Wydawało mi się, że to bardziej zainteresuje kobiety, ale okazuje się, że większą popularnością cieszą się u nich mroczne charaktery.

 

Sięga pan do starych gazet opisujących zbrodnie „na gorąco”?

 

Jeżeli są dostępne to tak. W pierwszych latach PRL nie zamieszczano żadnych relacji z procesów kryminalnych. Pisano co najwyżej, że ujęto sprawcę i skazano go na śmierć. Tak było w przypadku wampira z Warszawy, którego opisywałem. Nawet przed mieszkańcami stolicy ukrywano informacje, że on grasuje. Przerażone czytelniczki z Targówka i Gocławia  pisały listy do prasy pytając, dlaczego nie informuje, że w mieście grasuje zboczeniec, która napada na dziewczyny. Ale był odgórny przykaz cenzury, żeby nie ujawniać takich informacji, przecież w stolicy Polski ludowej nie mogły się dziać takie rzeczy, jak na zgniłym Zachodzie. Dopiero z czasem zmieniło się podejście. Władze i Milicja Obywatelska zrozumiały, że pomoc społeczeństwa może przyspieszyć ujęcie sprawców. Zaczęto zamieszczać w gazetach listy gończe, a w latach 60. pojawiły się relacje z procesów.

 

Gdyby dostał pan możliwość wyjaśnienia jednej ze słynnych, nierozwikłanych tajemniczych zbrodni w historii Polski, którą z nich by pan wybrał?

 

Tę, którą opisywałem w mojej książce „Morderstwa znad Wisły”, czyli zabójstwo pary studentów, Anny Kembrowskiej i Roberta Odżgi. Żal mi ich, bo to byli młodzi wartościowi ludzie z perspektywami. Do dziś nie wiadomo dlaczego zginęli. To była de facto egzekucja. Zamordowano ich strzałami w głowę, najprawdopodobniej klęczeli przed zabójstwem. Żal mi ich rodziców, którzy tyle lat czekają na wyjaśnienie sprawy. Może będzie im lżej jeżeli mordercy zostaną ujęci.

 

Jest na to szansa?

 

Być może śledczy już wiedzą kto jest sprawcą, bo zbrodnia kolejny raz wróciła do policyjnego archiwum X. Znaleziono broń, z której zastrzelono studentów. Sprawa nie przedawniła się. Jest jeszcze kilka lat na jej wyjaśnienie, więc jeżeli sprawca zostanie ujęty i będą dowody, zostanie skazany.

 

A którą ze spraw przedawnionych chciałby pan wyjaśnić?

 

Każdą ze spraw opisanych przeze mnie w książce „Morderstwa znad Wisły” chciałbym wyjaśnić., Są bardzo intrygujące i dlatego właśnie je wybrałem do swoistego pitavalu. Swoistego, bo pitaval  opisuje sprawy sądowe, a nie wszystkie z opisywanych przeze mnie historii trafiły na wokandę sądu.

Intrygująca jest śmierć tłumaczki Małgorzaty Targowskiej-Grabińskiej. Czy to była pomyłka czy morderstwo na zlecenie? Śmierć pani Teresy Roszkowskiej też jest zadziwiająca, bo była kobietą, która nikomu nie zaszkodziła. Nie wiadomo czy jej motywem był rabunek czy zlecenie. Coś z domu zginęło, ale mogło być tak, że zabrano kilka drobiazgów, aby upozorować motyw rabunkowy.

 

Jakby pan określił ten gatunek, który uprawia pan w książkach o zbrodniach?

 

Reportaż kryminalny połączony ze śledztwem dziennikarskim. Wszystko co piszę jest uzależnione od dostępu do akt i ich zawartości. Czasami akta są niechlujne, nie ma w nich wielu rzeczy. Studiując je dochodzę do wniosku, że poprosiłbym świadków i oskarżonych o dodatkowe wyjaśnienia, ale nie da się tego zrobić, bo nie żyją.

 

Czytając pańską książkę zatytułowaną „Profesor i cyjanek”, o tajemniczej sprawie śmierci  młodej żony profesora zoologii Kazimierza Tarwida ma się mieszane wnioski. Zabił, nie zabił, na pewno to zrobił, chyba jednak nie, a może? I tak strona, za stroną. To jak było, profesor  zabił swoją małżonkę? Przypomnę, że sprawa Tarwida to jeden z najgłośniejszych procesów  poszlakowych w historii polskiego sądownictwa.

 

Nie wiem. Po zakończeniu pisania książki byłem tak samo mądry jak przed rozpoczęciem pracy nad nią. Wiele aspektów wskazuje, że profesor Tarwid mógł to zrobić. Ale jest dużo wątpliwości. Kochanka, która w zasadzie kochanką nie była. Gdyby mnie ktoś zmuszał do wydania szczerej opinii to odpowiem, że jednak nie zabił. To raczej było coś w rodzaju nieszczęśliwego wypadku. Żona chciała odegrać demonstracyjną próbę samobójczą, żeby zwrócić na siebie uwagę męża i poprawić ich relacje małżeńskie. Zmarła, bo prawdopodobnie przeszacowała ilość cyjanku. Nieskuteczne samobójstwo jest najczęściej wołaniem o pomoc, próbą zwrócenia na siebie uwagi otoczenia. Splotło się w tej sprawie wiele okoliczności, plotki o romansie, chwilowa desperacja pani Tarwidowej, wiedza, że w domu jest cyjanek, bo gdyby go nie było to może by nie doszło do tragicznego wydarzenia. Tak to widzę, a jaka była prawda tego się chyba nigdy nie dowiemy. Po napisaniu książki odezwało się do mnie kilka osób związanych z tą sprawą.

 

Kto?

 

Pani Eliza Dąbrowska, która zarzekała się, że nie miała romansu z profesorem Kazimierzem Tarwidem, kiedy żyła jego żoną. Od córki profesora Tarwida dowiedziałem się również kilku ciekawych rzeczy o dzieciach i teściowej profesora. Ale nie będę zdradzał szczegółów, bo nie zostałem do tego upoważniony.

 

Będzie kolejna książka na ten temat?

 

Jak będzie dodruk książki prawdopodobnie dodam posłowie opisujące dalsze losy sprawy.

 

Rozmawiał Tomasz Plaskota, fot. Jorada Rzepka

 


Jarosław Molenda

Rocznik 1965. Absolwent filologii klasycznej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Członek South American Explorers i Polskiego Klubu Przygody, w ciągu ćwierć wieku odwiedził cztery kontynenty i kilkadziesiąt krajów. Był w kolegium redakcyjnym „Encyklopedii Geograficznej Świata”. W 2008 roku wraz z Romanem Warszewskim dotarł do ostatniej stolicy Inków Vilcabamby, czego pokłosiem była książka Tupac Amaru II, a także artykuły m.in. w „Globtroterze” w których podważa lansowany przez Elżbietę Dzikowską fakt „odkrycia” w 1976 r. Vilcabamby przez ekspedycję pod kierunkiem profesora Edmundo Guillena i z udziałem Tony Halika. W 2009 r. odbył wyprawę Tupac Amaru Expedition, w czasie której z Arkadiuszem Paulem i Romanem Warszewskim jako pierwsi Polacy dotarli do najwyżej położonych ruin inkaskich Incahuasi na przełęczy Puncuyoc oraz odnaleźli ślady nieznanych ruin prekolumbijskich w pobliżu Vista Alegre i Urpipata (Peru). Jest dziennikarzem magazynu podróżniczego „Dookoła Świata”. Zajmuje się szeroko rozumianą publicystyką popularnonaukową, jego teksty ukazywały się m.in. na łamach takich pism jak: „Focus Historia”, „Mówią Wieki”, „Kombatant”, „Odkrywca”.