Zapach śmierci — 13. fragment książki SERHIJA KULIDY „Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji”

Martwy mąż Natalii leżał na zrujnowanym podwórzu swojego domu ponad półtora miesiąca. Dopiero 21 kwietnia, już po wyzwoleniu Buczy, jego prochy zostały pochowane —  publikujemy kolejny fragment książki Serhija Kulidy „Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji”.

„Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji” to książka pisarza i dziennikarza Serhija Kulidy (napisana przy współpracy z Ihorem Bartkivem), poświęcona wydarzeniom na przedmieściach stolicy Ukrainy w pierwszych dniach rosyjskiej agresji. Jest to wstrząsająca kronika wydarzeń (dzień po dniu), których świadkami są mieszkańcy Buczy, a także – pamiętnik autora, który trzy tygodnie spędził w piwnicy swojego domu chroniąc się przed ostrzałem. Publikujemy kolejny fragment książki. Wcześniejsze odcinki można przeczytać TUTAJ

3 marca 2022 roku, czwartek, Trasa Warszawska

3 marca 55-letni Tengiz Lanski został zatrzymany przez Rosjan na punkcie kontrolnym znajdującym się na „Warszawce”. Z charakteru obrażeń wynika, że został po prostu zastrzelony w cywilnym ubraniu. „Widziałem ciało” — mówi Artem, przybrany syn zmarłego. „Nie miał oczu… Nie wiem, co się stało, ale zginął od serii z karabinu maszynowego, głowa i klatka piersiowa były trafione kulami. Może nie powinienem tego mówić, ale cieszę się, że zginął natychmiast od serii z karabinu, że nie był torturowany… On i jego towarzysz Bushui zginęli razem. Przynajmniej zginął natychmiast od broni, jak wojownik”.

Tengiz był wojownikiem, żołnierzem. Z powodu rosyjskiej agresji przeniósł się z rodzinnej Gruzji do Ukrainy. Tutaj, po złożeniu przysięgi wierności nowej ojczyźnie, poszedł walczyć na Donbas. Chociaż, jak to mówią, nie kłaniał się kulom, przebywał na samym froncie — „na przedzie” — nie odniósł żadnych obrażeń… Po demobilizacji zajmował się biznesem, planował przyszłość. Ale życie miało swoje plany…

Po tym, jak Rosjanie 24 lutego zaatakowali Ukrainę na pełną skalę, Tengiz Lanski próbował dołączyć do obrony terytorialnej Kijowa, ale z jakiegoś powodu go nie przyjęto (prawdopodobnie z powodu zaawansowanego wieku — przyp. aut.). Wtedy, jak wspomina Artem, jego ojczym „pieszo dotarł do Buczy, bo mosty były już zniszczone. Zostawiłem mu tam swój samochód. Tutaj skontaktował się z miejscowymi żołnierzami ATO”. Co jednak stało się później, jakie zadanie wykonywał, już nigdy się nie dowiemy…

Dopiero w połowie kwietnia znaleziono zmasakrowane ciało Tengiza Lanskiego na Trasie Warszawskiej. Bohatera pochowano w Buczy 6 maja…

Borodzianka. „Koło” na Trasie Warszawskiej

W pierwszych dniach wojny rodzina Szyszków – 15-letnia Ania i jej rodzice – uciekając z Hostomela, uznała, że w Borodziance będzie bezpieczniej. Jednak doświadczenie z Doniecczyzny, skąd pochodzili, nie pomogło… Już rano 26 marca Rosjanie zaczęli wchodzić do miasteczka, niszcząc je i zabijając mieszkańców… Kolejne dni pokazały, jak wygląda Armagedon.

Szyszkowie, przetrwawszy w Borodziance najstraszniejsze dni, postanowili na własne ryzyko wyjechać z miasta zniszczonego przez naloty. 3 marca ich samochód wyjechał na „koło” na Trasie Warszawskiej, gdy nagle rozległy się wybuchy. Jak opowiadają świadkowie, ojciec dziewczynki został ranny w rękę, matka również odniosła obrażenia, a Anię odłamek trafił w płuca. Gdy dziewczynkę przewieziono do lokalnego szpitala, była przytomna i ciągle pytała pielęgniarkę: „Ciociu, czy będę żyła?”.

Operację Ani Szyszkin przeprowadził doświadczony lekarz, kierownik oddziału chirurgicznego Paweł Lisogor, który później z bólem przyznał: „Nie udało mi się jej uratować. To takie obrażenie, które było nie do pogodzenia z życiem…”.

Ania została pochowana na terenie szpitala, w pobliżu kostnicy. „Ja ją pochowałem” – opowiadał miejscowy mieszkaniec o imieniu Serhij Iwanowycz, który mieszka naprzeciwko szpitala. „Przyszedł lekarz. Powiedział, że trzeba pochować dziewczynkę. Dali mi łopatę, jeszcze dwóch chłopaków kopało grób. Potem przynieśli ją owiniętą w niebieski koc…”.

21 kwietnia ciało Ani wraz z szczątkami ośmiu innych osób zostało ekshumowane. Obecny przy tym 16-letni Iwan, uczeń liceum nr 4 w Buczy, opowiadał, że Ania uczyła się w klasie 10 „W”. Ledwo powstrzymując łzy, mówił o niej: „Piękna, dobra”.

Nieco później nauczyciel geografii i jej były wychowawca, Ołeksandr Titow, wspominał: „Była niezwykle radosna i prawdziwie uczciwa. Pomagała swojej przyjaciółce przygotowywać się do konkursu 'Miss szkoły’: ustawiała taniec i wymagała precyzyjnych ruchów. Żartobliwie nazywaliśmy ją producentką…”.

Bucza, ulica Jabłonska 282

Po tym, jak pojawiło się zagrożenie okupacją Buczy przez Rosjan, 61-letni Wasyl Mazniczenko stanowczo odmówił opuszczenia rodzinnego miasta i domu, który budował i urządzał przez dwadzieścia lat. Nie chciał też zostawić swoich puszystych ulubieńców – królików i innych zwierząt domowych…

Intensywne ostrzały na Szkłozawodskiej nasiliły się znacznie 3 marca, kiedy do tej części miasta zaczęły wchodzić rosyjskie oddziały okupacyjne. Aby nie znaleźć się pod ostrzałem, Wasyl postanowił schować się w piwnicy wykopanej na podwórzu. Nie zdążył jednak dotrzeć do schronienia – wróg zastrzelił go zaledwie kilka metrów przed nim. Wkrótce potem Rosjanie zniszczyli także dom rodziny Mazniczenko…

Ciało Wasyla leżało na zrujnowanym podwórzu. Jak pisała jego żona Natalia na Facebooku, „wszędzie na ulicach orkowie ostrzeliwują wszystkie domy z cywilami i nie pozwalają podjechać i zabrać ciał zabitych”.

Martwy mąż Natalii leżał na swoim zrujnowanym podwórzu ponad półtora miesiąca. Dopiero 21 kwietnia, już po wyzwoleniu Buczy, jego prochy zostały pochowane. „Pięćdziesiątego dnia w końcu mogliśmy pochować nasze Słoneczko, które zginęło z rąk faszystowskiej Rosji” – opowiadała zrozpaczona Natalia Mazniczenko. – „Nie wiem, jak mamy dalej żyć bez ciebie, bez twoich pracowitych rąk, bez twojego kochającego i dobrego serca… Wchodzisz na podwórze, do ogrodu, a gdziekolwiek nie stąpniesz – tam zapach śmierci… Bardzo boli… i bardzo strasznie…”.

Bucza, dzielnica Szkłozawodska

3 marca znajoma pracownica socjalna, mimo złego zasięgu, dodzwoniła się do swojej podopiecznej, emerytki o imieniu Kateryna Mychajliwna, która mieszkała w dzielnicy Szkłozawodskiej przy ulicy Hruszewskiego, i poinformowała ją, że w urzędzie miejskim można odebrać paczkę żywnościową. Ze względu na stan zdrowia starsza pani nie mogła dotrzeć do centrum Buczy, więc po pomoc humanitarną udał się ksiądz Prawosławnej Cerkwi Ukrainy Myron Zvaryczuk. On, przybywszy z obwodu iwanofrankiwskiego, służył w Soborze Michajłowskim i wynajmował pokój w Buczy, na Szkłozawodskiej, w skromnym domku babci Kateryny.

Jak podawała oficjalna strona Urzędu Miejskiego w Buczy, żołnierze podnieśli przy budynku urzędu flagę Ukrainy. Jednak tego samego dnia Rosjanie rozpoczęli okupację Buczy, wchodząc do miasta od strony Worzelu na Szkłozawodską i rozmieszczając sprzęt bojowy na ulicy Jabłonskiej.

Tymczasem Myron Jurijowycz, otrzymawszy paczkę z pomocą, wyruszył do domu. Aby skrócić drogę, przeszedł ulicą Deputacką, przekroczył przejazd kolejowy i ruszył ścieżką (o czym później poinformował jeden ze świadków) biegnącą obok cmentarza Jabłonskiego (ulica Jabłonska 99). Inny świadek opowiadał, że osoba przypominająca Myrona Zvaryczuka przechodziła obok jego domu, i gdy zobaczyła rosyjskich żołnierzy — zaczęła uciekać… Więcej nikt nie widział księdza.

Miesiąc później, gdy podkijowska Bucza została wyzwolona od Rosjan, przyjechali tam reporterzy z całego świata. Jednym z pierwszych do miasta dotarł amerykański fotograf Christopher Occhicone, który zrobił dla „Wall Street Journal” przerażające zdjęcie — ciało mężczyzny z raną postrzałową głowy leży w kanale garażu. „Prawdopodobnie najbardziej znaną i pierwszą zbrodnią wojenną, która zyskała rozgłos, było to, co wydarzyło się na ulicy Jabłonskiej” — wspominał Occhicone. „Poszliśmy do strefy przemysłowej z różnymi warsztatami. Pokazano nam — w kanale przeglądowym do samochodów leżał człowiek, który ewidentnie został stracony… Rany postrzałowe w głowę — to nie była osoba, która dostała się pod ogień krzyżowy, to była osoba, którą ewidentnie rozstrzelano i wrzucono tutaj. Na ziemi leżały dwie lub trzy łuski, więc to nie była strzelanina, to była egzekucja. To było jasne jak dzień — przynajmniej dla mnie i reportera ‘Wall Street Journal Bretta Forresta’, a także dla byłego brytyjskiego komandosa, który był z nami… Z wszystkich ludzi, których tam widzieliśmy zabitych, ten poruszył mnie szczególnie, bo przypomniał mi mojego ojca… Tata jest mechanikiem samochodowym. A ten człowiek był w jego wieku. To mnie bardzo poruszyło.

Tego mężczyznę ostatni raz widziano 3 lub 4 marca. My widzieliśmy go 3 kwietnia, czyli miesiąc później. Możecie sobie wyobrazić stan ciała. Było zgniłe, całkowicie zgniłe i spuchnięte. To było straszne. W rzeczywistości tylko dzięki jego tatuażowi i kurtce udało nam się go zidentyfikować. Nie miał przy sobie żadnych dokumentów ani rzeczy osobistych”.

Tymczasem syn Zvaryczuka, Wołodymyr, nieustannie poszukiwał ojca. W końcu skontaktował się z deputowaną Buczy, Kateryną Ukrainscewą. Kobieta wspominała: „Zwrócił się do nas syn Zvaryczuka Myrona Jurijowycza – Wołodymyr. Niestety, pierwsze zeznania, które udało nam się uzyskać od mieszkańców ulicy Jabłonskiej, zasugerowały nam, że ciało znalezione w kanale warsztatu samochodowego na tej samej ulicy, może okazać się ciałem Myrona Jurijowycza”.

Śledztwo zatroskanych poszukiwaczy trwało, aż w Wielkanoc, 24 kwietnia, syn rozpoznał ojca na zdjęciu opublikowanym przez jedną z kijowskich kostnic, gdzie przetrzymywano ciała niewinnych ofiar — dzięki tatuażowi i krzyżykowi na szyi.

Jak poinformowała Kateryna Ukrainscewa, „przyczynę śmierci potwierdził patolog w kostnicy. To była seria z karabinu w tułów i głowę. Ponieważ otwory były w potylicy, znaczy że strzelano z tyłu…”

Teraz „ważne było znalezienie miejsca zabójstwa”. I wtedy przydało się zdjęcie zrobione przez Christophera Occhicone. Deputowana opowiada, że poszukiwacze „udali się na miejsce, gdzie Chris zrobił zdjęcie. Garaż, w którym najprawdopodobniej zabito Myrona Jurijowycza, był zamknięty. Ale spotkaliśmy tam jeszcze świadków, którzy powiedzieli, że pod ciałem była krew, a obok garażu — dużo łusek kalibru 5.45”.

Sam amerykański fotoreporter dodaje: „Okazało się, że to zdjęcie pomogło im znaleźć ojca, inaczej nie znaleźliby ciała. Kiedy byliśmy tam, w Buczy, zbierając jego rzeczy, chcieli zobaczyć, gdzie go znaleźliśmy. Udaliśmy się na to miejsce, zaczęliśmy się rozglądać i znaleźliśmy mnóstwo spalonych rzeczy… Znaleźliśmy spalony paszport, spalone pieniądze, jego klucze od samochodu stopiły się, a także jego powerbank, telefon”. Znaleziono również drugi krzyżyk Myrona Jurijowycza, który rozpoznał jego syn.

Ojca Myrona pochowano w rodzinnym sołectwie. Christopher Occhicone z bólem opowiadał, że z Kijowa „zabrano ciało i pojechano do wsi Rosilna pod Iwano-Frankiwskiem. Naprawdę nigdy nie widziałem czegoś podobnego. Wiejski pogrzeb. Dwie godziny w domu jego siostry, potem godzina na ulicy, następnie ruszyliśmy do cerkwi, zatrzymując się co sto metrów, jakby cała wieś brała udział w procesji. To było bardzo poruszające. Potem do cerkwi, jeszcze dwie godziny w cerkwi, a następnie procesja ruszała i co sto metrów zatrzymywała się na modlitwę. To było, nie wiem, osiem godzin pogrzebu… Chciałbym wam powiedzieć, że to był koszmar, po prostu to wszystko zobaczyć, ale to nie był sen…”.

Kolejny fragment książki wkrótce na naszym portalu.