Zapomniana historia bólem i łzą malowana – rozmowa z ALEKSANDRĄ FUDALĄ-BARAŃSKĄ

To nie było tak, że żołnierze-górnicy nie chcieli pracować. Byli młodymi i silnymi chłopakami. Zależało im na pracy, bo chcieli odbudowywać po wojnie Polskę. Tylko nie w taki sposób i nie w takim poniżeniu. Kompletnie byli nieświadomi tego, że zostaną górnikami, zamiast żołnierzami – mówi dr Aleksandra Fudala-Barańska, autorka filmu „Kilof zamiast karabinu”, za który otrzymała Nagrodę SDP im. Janusza Kurtyki przyznawaną za publikację o tematyce historycznej.

„Kilof zamiast karabinu” opowiada historię żołnierzy górników, którzy w latach 1949 – 1959 odbywali służbę wojskową w Batalionach Pracy w kopalniach i kamieniołomach. Jak ten temat do pani trafił i w jaki sposób narodził się pomysł tego dokumentu?

Historia żołnierzy-górników trafiła do mnie zupełnie przypadkowo. W pewnym momencie skontaktował się ze mną Krzysztof Przybylski, który przy współpracy z Instytutem Pamięci Narodowej czynił duże starania ku temu żeby w Bytomiu, na terenie dawnej kopalni, stanął pomnik żołnierzy-górników. Dokładnie w tym samym miejscu, w którym wielu żołnierzy odbywało służbę wojskową. Wszystkim bardzo zależało na tym aby ten temat poruszyć, dlatego na początku zrealizowaliśmy krótki materiał do magazynu historycznego TVP 3 Katowice.  Dopiero po spotkaniu z bohaterami, którzy opowiedzieli swoją historię, doszłam do wniosku, że trzeba na ten temat zrealizować coś większego. Dokumentacja powstawała podczas realizacji mniejszej formy reportażowej, a później na bazie materiałów zrobiliśmy film dokumentalny.

Dlaczego historia żołnierzy-górników przez dekady była zapomniana? Dla odbiorców filmu, a szczególnie dla najmłodszej widowni ta historia była kompletnie nieznana.

Jak się okazuje, starsze pokolenie również nie znało tej historii. Paradoksalnie nie wiem dlaczego ten temat był przemilczany, ale wiem, że ci żołnierze-górnicy wielokrotnie dopominali się o swoje właściwe miejsce w historii.  Widocznie nieskutecznie, bo niezbyt głośno o sobie mówili pomimo, że było ich 200 tysięcy, do tego zrzeszali się w Związkach Represjonowanych Politycznie Żołnierz-Górników. Podkreślę jednak, że to nie do końca taka nieznana historia. W trakcie przygotowywania projektu i zbierania dokumentacji, niemal na każdym kroku zaczęli pojawiać się rozmówcy, którzy znali żołnierzy-górników. Nagle okazało się, że niektórzy nawet mieli takich żywych świadków historii w swoich rodzinach. Przykładowo w trakcie realizacji filmu w zabytkowej Kopalni Guido spotkaliśmy przewodnika, który oprowadzając nas po kopalni nagle przyznał się, że jego ojciec również był takim żołnierzem-górnikiem. Zatem w wielu rodzinach ta sprawa była znana, ale historycy tym tematem jakoś się nie zajmowali i trudno jednoznacznie powiedzieć dlaczego nie zapisali tej białej karty w historii.

Rozumiem, że zupełnie przypadkowo w trakcie realizacji zdjęć dotarła pani do jednego z bohaterów, który wystąpił w filmie w roli pośrednika opowiadając historię swojego ojca?

Tak. W trakcie realizacji zdjęć poznaliśmy syna żołnierza-górnika, który opowiedział nam historię swojego ojca.

Jak udało się pani dotrzeć do pozostałych bohaterów? W filmie pojawiają się prawdziwe nazwiska żołnierzy, którzy opowiadają swoją bolesną historię, ale w pewnym momencie pojawia się też bardzo wzruszająca scena z małżonką jednego z górników, dla której te wspomnienia okazały się szczególnie bolesne…

Większość tych bohaterów zrzeszona jest w Związku Represjonowanych Politycznie Żołnierzy-Górników dlatego, że oni walczą o dotacje za tę służbę i ten związek organizuje dla nich symboliczne pieniądze, zatem namiary na żołnierzy-górników uzyskałam poprzez wspomnianą instytucję. Dopiero później okazało się, że na przykład żołnierz, który w pewnym momencie pojawia się w filmie wraz z żoną, to tak naprawdę rodzina mojego kolegi ze studiów. W trakcie realizacji dokumentu paradoksalnie na każdym kroku pojawiała się gdzieś historia z rodziną górnika w tle.

Jak bardzo skomplikowanym procesem jest reżyserowanie na podstawie opowieści świadków historii? Co pani sprawiło najwięcej trudości podczas produkcji tego filmu?

Jeżeli mamy bohaterów, którzy mają coś do powiedzenia to akurat nie jest zbyt skomplikowane. Problem pojawia się dopiero gdy trzeba wybrać fragmenty materiału, które mogą okazać się istotne. Jest to najbardziej żmudny proces realizacyjny, czyli segregowanie i dokumentowanie. Patrzymy, jakie elementy możemy wykorzystać w  filmie, jak bohaterowie żyją teraz, gdzie wcześniej pracowali, w jakim poruszali się otoczeniu. Równocześnie docieramy do ważnych dokumentów. Powstają setki nagrań, z których poprzez właściwą selekcję montujemy pięćdziesiąt minut filmu. Z tych porozrzucanych klocków układamy konstrukcję i powstaje dokument. Z wielu godzin nagrań trzeba wybrać elementy najbardziej wzruszające, najciekawsze i najbardziej istotne. Trudniej by było gdyby nie udało nam się dotrzeć do bohaterów i materiałów archiwalnych. Dlatego bardzo się cieszę, że finalnie udało się zrealizować dokument jeszcze teraz, kiedy mogliśmy dotrzeć do bohaterów żyjących, bo jest ich coraz mniej…

Zdjęcia do filmu „Kilof zamiast karabinu” realizowane były w różnych miejscach, w tym między innymi na Dolnym Śląsku…

Na Dolnym Śląsku znajdowały się kopalnie rud uranu, a żołnierze-górnicy pracowali nie tylko w kopalniach węgla kamiennego.

Co było najtrudniejsze w rozmowach z bohaterami i czy reżyser podczas tych trudnych i bolesnych zwierzeń mógł pozwolić sobie na chwile wzruszenia?

Oczywiście. Jeżeli reżyser się nie wzrusza to znaczyłoby to, że jest zupełnie bez serca. Z reguły autor filmu przywiązuje się do swoich bohaterów, współczuje im, współodczuwa to, co oni odczuwali i co mogli przeżywać. Choć od realizacji filmu minęło już pół roku, to przez cały czas jestem z nimi w kontakcie. Podczas wspomnianego wcześniej fragmentu filmu, w scenie z żoną żołnierza-górnika, dla której przywoływanie tamtych bolesnych wspomnień okazało się zbyt trudne,  przyznam, że również zdarzyło mi się ukradkiem uronić łzę…

Jaki jest przekaz tego filmu dla widza?

Przekaz jest taki, że niezależnie od tego kim jesteś i co sobą reprezentujesz, jak pojawisz się w nieodpowiednich okolicznościach społeczno-politycznych to może spotkać cię duża i niezasłużona przykrość, tak jak spotkała moich bohaterów i tylko za to, że mieli niewłaściwe pochodzenie i byli niewygodni w jakimś czasie. Taka sama historia może spotkać też ludzi z różnych innych powodów. Wszystko tak naprawdę uzależnione jest od tego w jakim żyją i funkcjonują systemie. Taki właśnie jest mój wniosek z tego filmu, moje prawdziwe przesłanie. Prawda jest taka, że gdyby to się działo w jakimś innym miejscu, to być może nic by tym ludziom się nie stało, bo dzisiaj nikt by ich nie skazał na niewolniczą pracę w kamieniołomach, czy też w kopalni.

Mam wrażenie, że po obejrzeniu tego dokumentu widz ma ochotę na pogłębienie wiedzy na temat żołnierzy-górników, którzy nieświadomie zostali zwerbowani w kopalniane podziemia.

Tak naprawdę było im bardzo przykro, że nie znaleźli się w prawdziwym wojsku. Dlatego jeden z bohaterów kupił sobie po wojnie oficerki, a ten drugi mundur Wojska Polskiego. To nie było tak, że żołnierze-górnicy nie chcieli pracować, bo oni wielokrotnie podkreślali, że zależało im na pracy, bo chcieli odbudowywać po wojnie Polskę. Byli  wtedy młodymi i silnymi chłopakami. Tylko nie w taki sposób i nie w takim poniżeniu. Kompletnie byli nieświadomi tego, że zostaną górnikami, zamiast żołnierzami. Nie zdawali sobie sprawy, że będą zmuszeni do pracy w kopalniach węgla kamiennego, rud uranu czy kamieniołomach. To funkcjonariusze służby bezpieczeństwa zadecydowali gdzie będą przydzieleni do pracy, a to wszystko przez niewłaściwe pochodzenie, posiadanie rodziny za granicami kraju lub z Armii Krajowej. Szli do pracy w podziemia bez żadnego przygotowania i bez możliwości odwołania.

Dlaczego ten temat jest tak ważny nie tylko dla Ślązaków, ale dla wszystkich Polaków?

Dlatego, że ci ludzie byli z całej Polski, nie tylko 200 tysięcy z samego Śląska i Zagłębia, tylko z całego kraju. W filmie „Kilof zamiast karabinu” pojawia się też bohaterowie ze Stargardu Szczecińskiego, Wielunia, Czworaków i wielu innych zakątków naszego kraju. Młodzi ludzie z całej Polski podzielili ten los. Dlatego to jest ważne, bo to są czyiś dziadkowie i ojcowie. To nie jest temat lokalny tylko ogólnopolski, bo jest to kawałek polskiej historii.

Na koniec chciałam pogratulować nagrody im. Janusza Kurtyki. Jak ważne dla pani jest to wyróżnienie?

Nagroda przyznana przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich jest przede wszystkim dostrzeżeniem wagi tematu. Mam jednak wrażenie, że nagroda ważniejsza jest dla bohaterów występujących w moim filmie, bowiem przeżyli oni gehennę i nikt przez tyle lat nic o tych ludziach nie mówił. Premierę filmu „Kilof zamiast karabinu”, która odbyła się w katowickim Kinie Kosmos zorganizowałam przede wszystkim dla tych zapomnianych bohaterów. Zależało mi na tym, aby mogli oni poczuć się uhonorowani i żeby odczuli choć namiastkę docenienia wychodząc choćby na scenę kina i słysząc oklaski publiczności. Cieszę się, że w końcu ktoś ich zauważył, bo za każdy razem, jak tylko mówi się o tym filmie, to przypomina im się ta historia bólem i łzą malowana, która przez tyle lat była zapomniana. Z kolei dla reżysera filmu nagroda im. Janusza Kurtyki  za publikację o tematyce historycznej jest uhonorwaniem wielu miesięcy ciężkiej pracy, zatem jest to bardzo miłe zwłaszcza, że do konkursu w tej kategorii zgłoszono wiele innych filmów.

Rozmawiała Małgorzata Irena Skórska


dr Aleksandra Fudala-Barańska, autorka filmów dokumentalnych i reportaży w TVP3 Katowice, pracownik naukowy Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach (Katedra Dziennikarstwa Ekonomicznego i Nowych Mediów). Laureatka wielu  nagród i wyróżnień za swoją twórczość, m.in. na 37. Międzynarodowym Katolickim Festiwalu Filmów i Multimediów „KSF Niepokalana 2022”, 14. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym Niepokorni Niezłomni Wyklęci w Gdyni. Za dokument „Kilof zamiast karabinu” otrzymała Nagrodę SDP im. Janusza Kurtyki przyznawaną za publikacje o tematyce historycznej.