TADEUSZ PŁUŻAŃSKI: Zbrodnie przez media III RP przemilczane

76. rocznica zajęcia przez Armię Czerwoną niemieckiego obozu zagłady Auschwitz za nami. Sowieci wyzwolili od Niemców kilka tysięcy więźniów, ale większość – kilkadziesiąt tysięcy – ułatwili Niemcom zamordować, bo Stalin na prawie pół roku zatrzymał ofensywę. Dla Polski zaczynało się sowieckie zniewolenie, o czym nawet w III RP duża część mediów wolała i woli wciąż milczeć. Kłamią wciąż o „wyzwoleniu”.

 

Przykładem sowieckiego „wyzwolenia” był właśnie niemiecki, nazistowski obóz Auschwitz. Armii Czerwonej zdobywającej Górny Śląsk zależało przede wszystkim na przejęciu infrastruktury przemysłowej, do obozu weszli późno – 27 stycznia 1945 r. i przez przypadek – nie wiedzieli, że takie miejsce niemieckiej eksterminacji się tu znajduje. Nie byli przygotowani na pomoc więźniom, przeciwnie: zdarzały się przypadki prześladowania ocalałych, połączonego z gwałtami na wymęczonych więźniarkach. Ale o tym nie dowiesz się Czytelniku w większości mediów w Polsce. Wolą informować o wyzwoleniu Auschwitz, przywoływać wypowiedzi światowych przywódców wychwalających w Międzynarodowym Dniu Pamięci o Ofiarach Holokaustu bohaterskie wojska wielkiego Stalina.

 

Kolejnym dowodem tego czerwonego pseudo-wyzwolenia jest utworzenie w byłych już obozach niemieckich – obozów sowieckich. Tak było na Majdanku, czy Zamku w Lublinie, a nawet w Auschwitz.

 

Na bazie KL Auschwitz – byłych podobozów tej niemieckiej fabryki śmierci powstał np. obóz Świętochłowice-Zgoda i obóz Jaworzno dla przeciwników nowej, czerwonej władzy.  Komendantem tych dwóch komunistycznych (błagam, nie używajmy terminu – polskich) obozów, w różnych okresach, był komunistyczny w czasie wojny „partyzant” – Szlomo Morel.

 

Po wojnie, znęcając się nad więźniami, Morel mówił: „Byłem w Auschwitz przez sześć długich lat i przysięgałem sobie, że jeśli stamtąd wyjdę, odpłacę tym samym wam – hitlerowcom”. W rzeczywistości w KL Auschwitz nie był ani jednego dnia. Wersję Morela powielała przez lata „Gazeta Wyborcza”.

 

Hitlerowcom Morel też się nie odpłacił. Do obozu w Świętochłowicach-Zgodzie, którym zbrodniczo kierował zaraz po wojnie, trafiali nie tylko Niemcy i volksdeutsche, ale wszyscy podejrzani o niechęć do „ludowej” władzy. Wystarczył donos i swobodne uznanie funkcjonariusza NKWD lub UB.

 

Więźniowie Świętochłowic zapamiętali, jak komendant Morel bijąc ich wykrzykiwał, że mści się za swoich żydowskich braci. W stwierdzeniu tym było tylko trochę prawdy. Brat Szlomy MorelaIcek, faktycznie zginął w 1942 r. Rzecz w tym, że nie z ręki Niemców. Obaj Morelowie byli wówczas „partyzantami” – działali w założonej przez siebie bandzie rabunkowej, o której mówiono, że jest zbieraniną przestępców. Przez kilka miesięcy napadali na okoliczne wioski. W grudniu trafili w ręce działającego na Lubelszczyźnie oddziału Armii Ludowej, którym dowodził Grzegorz Korczyński (Stefan Kilanowicz). Za rozbój członkowie bandy zostali postawieni przed sądem wojskowym. Wyrok na bracie Morela wykonano, podobno dlatego, że Salomon zrzucił na niego całą winę. Dzięki temu pozostał w oddziale Korczyńskiego. Nie był jednak, jak się później chwalił, żadnym bojowcem. Zajmował się… obieraniem ziemniaków. Aby lepiej poznać mentalność oprawcy, warto przytoczyć jeszcze jeden szczegół. Podczas procesu Korczyńskiego w latach 50., Morel, zeznając jako świadek, oskarżył dowódcę AL o… mordowanie żydowskich partyzantów.

 

Większość mediów w Polsce uwierzyła w wersję o Morelu – więźniu Auschwitz. „Gazeta Wyborcza” pisała: „W czasie wojny trafił do Oświęcimia, gdzie zginęli jego najbliżsi”. „Trybuna”, w tekście pod znamiennym tytułem: „Z więźnia – komendant obozu”: „Zachowania Salomona Morela w obozie w Zgodzie nie wolno usprawiedliwiać, ale można zrozumieć. W 1945 r. trudno było oczekiwać od Żyda, który właśnie wyszedł z Auschwitz, gdzie utracił wszystkich bliskich, żeby troszczył się o NSDAP-owców i volksdeutschów. Dziś jest już starym człowiekiem i zasługuje na spokój”. Marzenia postępowej prasy spełniły się – Salomon Morel nigdy nie poniósł kary za swoje zbrodnie.

 

W dalszych miesiącach wojny Morel zachował się podobnie, jak wielu polskich Żydów-komunistów – w 1943 r. przedostał się do ZSRS i przyłączył do sowieckiej partyzantki. Po powrocie do Polski wstąpił do UB. W życiorysie czytamy: „21 lipca 1944 roku zostaliśmy wyzwoleni przez Armię Czerwoną i natychmiast przychodzimy do Lublina i organizujemy MO. W dniu 15 lutego 1945 przyjeżdżam z grupą operacyjną na Śląsk i zostaję naczelnikiem obozu w Świętochłowicach”.

 

Z relacji ocalałych świadków wynika, że obóz był cały czas przepełniony. Więźniowie spali po trzech, czterech na jednej pryczy. Bez sienników i koców. Rację żywnościową stanowiło 125 gramów chleba lub zupy. W lecie 1945 r. śmiertelność wynosiła 30 osób dziennie. Zwłoki zmarłych rozbierano i chowano w nieoznakowanych, masowych grobach poza terenem obozu. Morel osobiście torturował i zabijał więźniów.

 

Dorota Boreczek, była więźniarka Świętochłowic-Zgody wspominała: – W obozie nie byliśmy ludźmi, pozbawiono nas uczuć. Głód był taki, że po rannej pobudce przechodziło się przez trupy. Spałam pod jednym kocem ze Szwajcarką. Któregoś dnia poprosiłam ją o wodę i zobaczyłam, że nie żyje. Razem z matką chorowałyśmy na tyfus.

 

Śledztwo władz więziennych MBP wykazało: „Niedopilnowanie porządku w obozie, bezład w dziale gospodarczym i depozytach, i dopuszczenie do rozwinięcia się epidemii tyfusu i niepoinformowanie o tym na czas departamentu”. Morel dostał „surową” karę: 3-dniowy areszt domowy i potrącenie 50 proc. poborów.

 

Wobec inercji władz i mediów w Polsce, Salomon Morel uciekł z kraju w 1992 r. Katowicka prokuratura, mimo iż mieści się zaraz obok jego domu, nie zdążyła go aresztować. Prawdopodobnie ktoś uprzedził oprawcę. Nie wiadomo również, dlaczego od ręki dostał izraelską wizę. Były komendant Świętochłowic wyjechał do córki do Izraela (w Polsce Danuta Morel była piosenkarką i występowała w katowickich kabaretach; w kraju zostawił żonę Wiesławę, syna i drugą córkę). Wkrótce dostał izraelskie obywatelstwo. Wcześniej planował zbiec do Szwecji – swój wniosek o azyl polityczny motywował… rasowymi prześladowaniami, które miały go dotknąć w Polsce.

 

W 1999 r., w liście do jednej z gazet, Dorota Boreczek napisała: „Z Salomonem Morelem przyszło mi zetknąć się po ponad 45-latach w prokuraturze katowickiej [zeznawał w sprawie Świętochłowic jako… świadek]. Ta sama linia obrony z jego strony, jaką wsławili się hitlerowscy zbrodniarze przed trybunałami. Niczego nie wiedzieli, tylko wykonywali rozkazy i byli niezwykle ludzcy. (…) Mimo, że prokuratura dysponowała niezliczonymi dowodami zbrodni Morela, pozostawał on na wolności, ba, nawet nie zastosowano wobec niego żadnego z drobniejszych środków zapobiegawczych, jak choćby nakazu meldowania się na policji czy zakazu wydalania się z miejsca pobytu. Chodziło wyraźnie o to, aby Morel się właśnie wydalił. I tak się stało! Teraz prokuratura rozwinęła swoje skrzydła i ubrała nawet autorytet państwa do szukania przestępcy, o którym nie wiedziała absolutnie nic więcej niż to, co udokumentowano wcześniej w toku toczącego się śledztwa. (…) Później przedstawiciele prokuratury kłamliwie informowali opinię polską w prasie i telewizji o wydaniu listu gończego za Salomonem Morelem, co było absolutnie niemożliwe bez wydania nakazu aresztowania”.

 

Dopiero po kilku latach od ucieczki Morela, w 1998 r., Polska skierowała do jego nowej Ojczyzny – Izraela wniosek ekstradycyjny (zarzut: spowodowanie śmierci 1695 więźniów Świętochłowic, zakwalifikowane jako zbrodnie przeciwko ludzkości, które w świetle polskiego i międzynarodowego prawa nie ulegają przedawnieniu). Ministerstwo Sprawiedliwości Izraela odpowiedziało szybko i treściwie: zbrodnie Morela, jeśli w ogóle miały miejsce, w świetle izraelskiego prawa nie są żadnym ludobójstwem, a ponadto uległy już przedawnieniu. Najciekawszy był komentarz: „wniosek podniósł wiele kwestii odnośnie okresu bezpośrednio po drugiej wojnie światowej, podczas którego w Polsce około tysiąca żydów zostało zamordowanych przez obywateli polskich. Wiele zeznań świadków, dowodzących tych morderstw znajduje się w aktach Yad Vashem w Jerozolimie w Izraelu i w różnych instytucjach na całym świecie. Wspomniane powojenne morderstwa Żydów były badane przez władze polskie, ale wiele osób spośród odpowiedzialnych za te zbrodnie nie stanęło w obliczu sprawiedliwości. Stąd, chociaż potępiamy wszelkie akty przemocy, łącznie z tymi, o które jest oskarżany Morel, fakt kontynuacji ścigania Morela w zestawieniu ze wspomnianym tłem historycznym jest zarówno niepokojący, jak i smutny…”. Szkoda, że izraelskie ministerstwo nie przypomniało, za co w 1983 r. od Yad Vashem dostał medal „Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata” Józef Tkaczyk. A dostał za… uratowanie w czasie wojny rodziny Morelów, w tym Salomona w ich rodzinnej wsi Garbów na Lubelszczyźnie.

 

Mimo odmowy wydania Morela przez Izrael, zbrodniarz był nadal ścigany: międzynarodowym listem gończym przez Interpol i przez niemiecką prokuraturę (prowadziła własne śledztwo, gdyż wielu pokrzywdzonych przez komendanta Świętochłowic mieszkało w Niemczech; dzięki niemieckim naciskom w ogóle ruszyło polskie śledztwo przeciwko Morelowi).

 

Większość mediów III RP w ogóle nie pisała, albo pisała półgębkiem o tych sprawach, uznając je za kontrowersyjne. Z tego chóru niezainteresowanych wyłamywał się np. tygodnik „Wprost” i „Życie Warszawy”. Podobnie było z przedstawianiem dalszych losów Salomona Morela. A do opisania było jeszcze wiele…

 

Po likwidacji obozu w Świętochłowicach Morel został naczelnikiem więzienia w Opolu, potem w Katowicach i Raciborzu, by w 1949 r. zostać komendantem obozu dla młodocianych więźniów politycznych w Jaworznie (w czasie wojny, tak jak w Świętochłowicach, była tu filia KL Auschwitz).

 

Morela widziałem kilka razy – opowiadał mi dla „Życia Warszawy” Jerzy Biesiadowski. – Podczas pierwszego apelu powiedział do nas: „Nie przeżyjecie, pójdziecie do Brzezinki”. Innym razem wezwał mnie do siebie i za jakieś błahe przewinienie kazał zamknąć w bunkrze. Po kilkanaście godzin pracowaliśmy w kopalni, racje żywnościowe były minimalne. W ten sposób poddawano nas reedukacji.

 

Za zbrodnie w Jaworznie – mimo wieloletnich starań byłych więźniów – Salomon Morel nigdy nie był ścigany! Ale ofiarami Morela byli tu tylko Polacy.

 

Salomon Morel zmarł jako dziadek wnuczętom w 2007 r. w Tel Awiwie. Do końca życia dostawał z Polski wysoką emeryturę, z racji ostatniej funkcji, jaką pełnił w Katowicach – przez kilkanaście lat, do 1968 r. Salomon Morel był naczelnikiem tamtejszego aresztu śledczego. Pieniądze przelewało mu Biuro Emerytalne Centralnego Zarządu Służby Więziennej (podlegające Ministerstwu Sprawiedliwości), za pośrednictwem jednego z katowickich oddziałów ZUS. Przysługiwały mu na mocy ustawy o emeryturach mundurowych, podpisanej w 1994 roku przez prezydenta Lecha Wałęsę. Co roku emerytura była rewaloryzowana. Ostatnia wynosiła 5 tys. złotych – ogromna suma, szczególnie dla osoby ściganej międzynarodowym listem gończym. Co najmniej dwie próby odebrania mu tych pieniędzy w III RP nie powiodły się z absurdalnych powodów formalnych.

 

O tych przywilejach Salomona Morela większość mediów III RP znów nie pisała, albo pisała półgębkiem, bo musiałyby wspomnieć, z czego te przywileje wynikały – a wynikały ze zbrodniczej kariery tego krwawego komendanta powojennych, komunistycznych obozów w okupowanej przez sowietów Polsce.

 

Tadeusz Płużański