10 reportaży radiowych, które warto znać – subiektywny wybór OLGI MICKIEWICZ-ADAMOWICZ

Żeby dobrze pisać, trzeba dużo czytać. To zasada znana chyba wszystkim, którzy chcą podszkolić swój warsztat pisarski lub dziennikarski. A co z radiowcami? Popularne sformułowanie wystarczy sparafrazować – żeby robić dobre reportaże radiowe, trzeba dużo słuchać.

 

Poniżej moja subiektywna lista dziesięciu audycji, od których warto zacząć.

 

  1. Witold Zadrowski „Dahoman” – bo cały jest zbudowany ze scen, a to jest wzorzec, do którego należy dążyć.

 

Zaczynamy od absolutnej klasyki. Witold Zadrowski był radiowcem i reżyserem filmów dokumentalnych. Pierwszym Polakiem, który zdobył tzw. „radiowego Oscara”, czyli nagrodę Prix Italia (za reportaż „Śmierć słonia” w 1966 roku). Ja polecam posłuchać innej jego audycji, powstałej w 1970 roku.

 

„Dahoman” to nie tylko tytuł reportażu, to także imię jego głównego bohatera. A jest nim… koń. Ogier urodzony w Janowie Podlaskim, który ścigał się na torze na warszawskim Służewcu, występował w cyrku, a po latach powrócił do stadniny jako reproduktor.

Zadrowski pokazuje całe jego życie za pomocą scen. Jest z mikrofonem przy narodzinach swojego bohatera, jest wtedy, kiedy Dahoman odnosi sukcesy na torze, jest wtedy, kiedy pokazuje wyuczone triki na arenie cyrkowej. Nigdy nie udało mi się znaleźć informacji, ile czasu powstawał ten reportaż, ale musiało być to przynajmniej kilka, a może nawet kilkanaście lat.

 

Czy historia konia mogłaby poruszać, gdyby została opowiedziana przez weterynarza, tresera, hodowcę? Być może. Ale tylko nagrana tak, jak zrobił to Zadrowski, sprawia, że pięćdziesiąt lat później ciągle czujemy się tak, jakbyśmy stali w tej stajni, wdychali zapach siana i końskiego nawozu, i obserwowali pojawienie się na świecie nowego życia.

 

To właśnie pokazuje, że sceny nagrywane wtedy, kiedy towarzyszymy naszym bohaterom w ważnych dla nich sytuacjach, mają o wiele większą siłę, niż nawet najpiękniej skonstruowana opowieść post factum.

 

„Dahoman” to niezwykła egzemplifikacja banalnego stwierdzenia, że dobry reportaż potrzebuje czasu. W epoce szybkiego życia i szybkiego dziennikarstwa tej audycji powinni wysłuchać wszyscy, którzy myślą o tym, żeby zająć się reportażem radiowym.

 

  1. Jerzy Janicki i Witold Zadrowski „Oczekiwanie – reportaż o tych, których JESZCZE nie ma” – bo pokazuje, że warto wykorzystywać nowe technologie, niezależnie od tego, co akurat znaczy słowo „nowe”.

 

Zostajemy jeszcze na chwilę przy Zadrowskim, tym razem jednak sięgamy po audycję, którą zrobił w duecie z Jerzym Janickim.

 

Są lata sześćdziesiąte. Chociaż dziś młodym rodzicom trudno to sobie wyobrazić, wówczas ze względów przede wszystkim higienicznych, matki i jej nowo narodzonego dziecka nie można było w szpitalu odwiedzać.  Nie było też możliwości, żeby do siebie dzwonić – rzecz nie do pomyślenia dziś, kiedy noworodek w sekundę po narodzinach zbiera już pierwsze „polubienia” na Facebooku.

 

Reporterzy postanowili jednak wykorzystać zdobycze ówczesnej techniki (czyli krótkofalówki) i pomogli w ten sposób świeżo upieczonym ojcom zdobyć pierwsze informacje o ich dzieciach. Rozmowy pomiędzy rodzicami oczywiście nagrali. Powstała w ten sposób niezwykła, momentami zabawna, momentami wzruszająca, ale zawsze bardzo prawdziwa audycja o tych pierwszych emocjach towarzyszących ludziom w tak niezwykłym momencie, jakim jest pojawienie się na świecie małego człowieka.

 

Dziś możliwości techniczne mamy nieporównanie większe niż wtedy, ale może to właśnie zabija kreatywność? Niewielu dziś możemy posłuchać audycji, które opierałyby się na wykorzystaniu nowych technologii w zdobyciu nagrań, do których inaczej nie mielibyśmy dostępu. Do głowy przychodzi mi jeszcze jeden pomysł, brytyjski. Dziennikarze dzwonili wówczas do budek telefonicznych w całym kraju. Jeśli ktoś podniósł słuchawkę – rozmawiali z tą osobą i nagrywali rozmowy. Po latach przygotowali jeszcze raz podobną audycję, łącząc się z przypadkowymi ludźmi na Skypie. Udało im się wtedy nawiązać kontakt między innymi z Syryjką. Rozmawiali podczas bombardowania jej miasta.

 

Być może pandemia koronawirusa i konieczność ograniczenia bezpośrednich kontaktów spowoduje, że podobnych pomysłów będzie więcej?

 

  1. Krystyna Melion i Maria Rosa Krzyżanowska – „Dwie godziny, 40 minut i 15 sekund byłem z narzeczoną” – bo pokazuje, że reportaż to pomysł, poza tym to rzadka okazja do wysłuchania reportażu wcieleniowego.

 

I znowu coś sprzed ponad pięćdziesięciu lat, co urzeka świeżością i lekkością. Dwie kobiety (Krystyna Melion to wybitna reportażystka, uczestniczka Powstania Warszawskiego. Maria Rosa Krzyżanowska to pierwsza powojenna spikerka TVP) umawiają się na randki z mężczyznami poznanymi za pomocą ogłoszeń matrymonialnych. Okazuje się, że część z nich to zwykli oszuści.

 

Reportaż zabawny, dowcipny, w którym jedną z głównych ról odgrywa ukryty mikrofon. I to nie tylko dlatego, że pozwala zarejestrować rozmowy z nieuczciwymi absztyfikantami. Mikrofon w tym reportażu został spersonifikowany i obdarzony własnym głosem. Był maleńki (mieścił się w bukieciku fiołków) i podobno został wypożyczony od znajomych wojskowych. To dzięki niemu nagranie tego reportażu było w ogóle możliwe.

 

Powtórzę: chociaż dziś możliwości techniczne mamy nieporównanie większe – sięga po nie niewielu radiowych reportażystów. Reportaż wcieleniowy w prasie jest oczywiście o wiele łatwiejszy do zrealizowania niż w radiu czy telewizji, gdzie konieczne jest ukrycie sprzętu nagrywającego. Warto posłuchać, jak dwie dziennikarki radiowe zrobiły to pół wieku temu. A może nawet się zainspirować?

 

  1. Janina Jankowska „Polski sierpień” albo „Powódź wszystkich Polaków” – bo stanowią przykład zasady, że tam gdzie kończy się praca reportera newsowego, zaczyna się praca reportażysty.

 

Janina Jankowska to człowiek-legenda. Reportażystka zdobywająca najwyższe polskie i światowe laury. Twórczyni Studia Reportażu i Dokumentu. W czasach PRL – opozycjonistka.

 

Warto posłuchać przynajmniej jednego z dwóch chyba najsłynniejszych jej reportaży. „Polski sierpień” to dokument o strajkach w Stoczni Gdańskiej w 1980 roku. Autorka pojechała tam wbrew woli kierownictwa radia, które przekazywało wtedy ocenzurowane informacje o wydarzeniach na Wybrzeżu. Audycja otrzymała najważniejsze na świecie radiowe wydarzenie, czyli Prix Italia.

 

Z kolei „Powódź wszystkich Polaków” to opowieść o tym, co stało się latem 1997 roku. Podczas ogromnej powodzi tysiące ludzi straciło dobytek całego życia. Audycja powstała wyłącznie z wypowiedzi emitowanych lub publikowanych wcześniej w prasie, radiu i telewizji. Autorka zdobyła za nią nagrodę Premios Ondas w Barcelonie.

 

Dlaczego warto posłuchać tych dokumentów? Pomijając ich ogromną wartość historyczną, warto zwrócić uwagę, z jakiego tworzywa zostały skonstruowane. Nie ma w nich jednego, konkretnego bohatera. W przypadku „Powodzi…” autorka dysponowała wyłącznie cudzymi nagraniami. A jednak udało jej się stworzyć opowieść o określonej strukturze i napięciu. Nie rozbudowanego newsa, ale właśnie dokument.

 

To cenna lekcja dla tych, którym wydaje się, że reportaż może powstać tylko tam, gdzie jest miejsce na intymną rozmowę. Wcale tak być nie musi! A za chwilę kolejny świadczący o tym przykład.

 

  1. Agnieszka Czarkowska i Alicja Pietruczuk – „Cały wasz – czyli jak przez małą wieś przetoczyła się wielka historia” – bo pokazuje, na czym polega metoda propagowana przez mistrza reportażu, Ryszarda Kapuścińskiego: od szczegółu do ogółu.

 

W 1997 roku Aleksander Kwaśniewski, który był wówczas prezydentem Polski, w ramach wspierania swojej partii w wyborach parlamentarnych jednego dnia objechał kilka wsi na Podlasiu. Na piętnaście minut zajrzał też do maleńkiej wioski Mochnate koło Hajnówki. I to właśnie zderzenie najwyższej władzy ze zwykłym człowiekiem jest tematem tej świetnej audycji (nagrodzonej zresztą Premios Ondas w Barcelonie).

 

Autorki reportażu przez trzy dni dokumentowały życie wsi, którą zamierzał odwiedzić prezydent. Nagrywały ludzi porządkujących obejścia, koszących trawę, przygotowujących się do tego ważnego dla nich wydarzenia. Nagrały też wizytę samego Aleksandra Kwaśniewskiego – banalne pytania „jak wam się żyje”, jowialne uwagi kierowane do mieszkańców, nieco zbyt ciężkie żarty. Znamienne wydaje się skojarzenie jednego z gospodarzy, któremu prezydencka wizyta skojarzyła się z innym ważnym wydarzeniem w historii miejscowości – dniem, w którym przez wieś przejeżdżał car.

 

To pozornie błahe wydarzenie pokazuje jak w soczewce, jak daleko znajduje się władza od zwykłego człowieka. Niewielki szczegół, wizyta prezydenta trwająca zaledwie piętnaście minut, okazała się świetnym pretekstem do stworzenia opowieści o czymś znacznie poważniejszym – relacji rządzących i rządzonych.

 

  1. Irena Piłatowska „Kosowo z daleka” – bo pokazuje, że wielkimi tematami, którymi żyje cały świat, można się zajmować nawet wówczas, kiedy redakcja nie wysyła nas za granicę.

 

W 1999 roku NATO zdecydowało się na przeprowadzenie operacji na terenie Kosowa. Z Włoch wystartowały samoloty, które zbombardowały byłą Jugosławię, aby zakończyć w ten sposób czystki etniczne. Poskutkowało to jednak zaostrzeniem kryzysu humanitarnego.

 

Czy reportażysta, którego redakcja z wielu różnych przyczyn nie może wysłać za granicę, musi zrezygnować z opracowania takiego tematu? Wcale nie. W reportażu Ireny Piłatowskiej pojawiają się co prawda nagrania z Włoch, ale tylko dlatego, że autorka była tam akurat na wakacjach. Nie one są jednak w tym reportażu najważniejsze. Osią dramaturgiczną są telefony, które Irena Piłatowska wykonuje z redakcji w Warszawie. W Belgradzie mieszka bowiem jej znajomy, z którym od jakiegoś czasu nie ma kontaktu. Czy coś mu się stało? Może nie przeżył bombardowania albo jest ranny? Ponieważ telefonów komórkowych jeszcze wtedy nie używano powszechnie, autorka reportażu postanowiła zadzwonić do sąsiadki znajomego. Łączy się z nią kilkukrotnie. Nie tylko dowiaduje się w ten sposób, co stało się ze znajomym, ale też rejestruje strach kobiety przed bombardowaniami. Reportaż zdobył nagrodę Premios Ondas w Barcelonie w 2000 roku.

 

Audycja powstała, kiedy redakcje dysponowały o wiele większymi budżetami, niż teraz. Dziś za granicę wyjeżdżają nieliczni. Niewiele mediów stać na utrzymywanie korespondentów, a honoraria za materiały są tak niskie, że nawet nie pokryłyby kosztów podróży. Warto posłuchać tego reportażu, jeśli szukamy sposobu na opowiadanie o tym, co na świecie ważne, a nie mamy nawet co marzyć o zdobyciu środków na zagraniczny wyjazd.

 

  1. Hanna Bogoryja – Zakrzewska i Ernest Zozuń „Emilia – niewolnica tajemnicy” – bo pokazuje, że reportaż to sztuka i że nawet do pozornie nudnego tematu można podejść kreatywnie.

 

Kolejna propozycja to reportaż, a właściwie serial dokumentalny (bo składa się z trzech odcinków) o absurdach biurokracji i nieuczciwości urzędników. W jednej z warszawskich szkół odbył się konkurs na dyrektora. Wyniki zdziwiły i rozzłościły nauczycieli, uczniów i rodziców. Zorganizowali więc protest. Przewodnicząca konkursowej komisji odmówiła jednak rozmów z nimi i podania uzasadnienia wyniku, zasłaniając się obowiązującą ją rzekomo tajemnicą.

 

Reportażyści radiowi przygotowujący audycje o urzędniczych absurdach muszą mierzyć się z jedną podstawową trudnością. Tłumacząc zawiłości zasad i przepisów, dzwoniąc do kolejnych oficjeli – łatwo mogą słuchacza przytłoczyć i znudzić dużą liczbą szczegółów. Ale Hanna Bogoryja-ZakrzewskaErnest Zozuń to mistrzowie w swoim fachu. Zdecydowali się opowiedzieć tę historię tak, że okazała się ogromnym sukcesem i przyniosła im wiele nagród, w tym Grand Press w 2002 roku.

 

Historię urzędniczki, powtarzającej jak mantrę słowa „obowiązuje mnie tajemnica”, zatytułowali „Emilia – niewolnica tajemnicy” i wystylizowali na operę mydlaną. Narratorem był Maciej Gudowski. Zastosowano też dość kiczowatą muzykę. Wszystko to ośmieszyło zachowania urzędniczki.

 

Ta audycja to dowód na to, że w naprawdę dobrym reportażu forma jest równie ważna, jak treść. I że ogranicza nas tylko własna wyobraźnia.

 

  1. Małgorzata Żerwe „Georgia. Fragmenty pamięci” – bo pokazuje, jak porażkę reportera przekuć w sukces.

 

Georgia Peet urodziła się w Bułgarii w 1923 roku, mieszka w Berlinie, ale dzieciństwo spędziła w Warszawie i nadal znakomicie mówi po polsku.  Była więźniarką Ravensbruck. Po wyzwoleniu została w Niemczech i należała do enerdowskiej elity kulturalnej. Wydaje się być świetną bohaterką reportażu, prawda? Jest tylko jedno „ale”. Kiedy autorka przychodzi do Georgii na umówione spotkanie, okazuje się, że staruszka już prawie nic nie pamięta. Nie kończy opowieści, tonie w dygresjach, gubi słowa, jąka się.

 

Małgorzata Żerwe próbuje składać z tych strzępów pamięci opowieść o Georgii. Nie da się jednak ukryć, że bohaterka reportażu mówi już bardzo źle. Niejedna osoba na pewno zrezygnowałaby w tej sytuacji z przygotowania audycji. Ale Małgorzata przekształca trudność w szansę nadania tej historii drugiego dna. Nie usuwa tego, co najczęściej uważa się za radiowe „brudy” – powtórzeń, zająknięć, prób przypomnienia sobie odpowiednich słów. To już nie tylko opowieść o barwnej artystce, to także skonstruowany z dużą delikatnością wzruszający portret starzejącej się kobiety, która powoli traci najcenniejsze wspomnienia o sobie samej. Reportaż został nagrodzony w konkursie Melchiory w 2006 roku.

 

  1. Katarzyna Michalak „Złoty chłopak” – bo pokazuje, że reportaż radiowy powinien być filmem dokumentalnym (tylko że bez dźwięku), oraz prezentuje całe bogactwo środków radiowych.

 

Historia miłośnika filmu i przedsiębiorcy Abrahama Tuszyńskiego, polskiego Żyda, który urodził się w Brzezinach koło Łodzi i stworzył w Amsterdamie jedno z najpiękniejszych kin świata, „Theater Tuschinski”. A także opowieść autorki reportażu o własnym, spędzonym w Łodzi dzieciństwie.

 

To reportaż, który najpierw mnie rozdrażnił, a zaraz potem zachwycił. Jest w nim wszystko. Muzyka, sceny, nagrania archiwalne, narracja autorki, dialogi aktorów. Bogactwo głosów i dźwięków ocierające się o kicz. Ale taki właśnie był świat Tuszyńskiego – pełen filmowych historii, pretensjonalnych min aktorów niemego kina. Pełen przepychu, pieniędzy i blichtru.

 

A jednocześnie Tuszyński, światowiec i kinowy potentat, był chłopakiem z biednego, małego polskiego miasteczka. Imigrantem, który do Amsterdamu trafił, szukając sposobu na poprawienie swojego bytu. I tak samo autorka audycji, która ma na koncie najważniejsze polskie i światowe nagrody za swoje reportaże, jest dziewczyną z Łodzi, której z dzieciństwem kojarzy się turkot maszyny do szycia dziadka – co nie jest bez znaczenia dla opowiadanej historii.

 

Przepięknie, precyzyjnie skonstruowana opowieść została uhonorowana wieloma nagrodami, w tym jedną międzynarodową, Prix Marulić. Warto słuchać „Złotego chłopaka” siedząc wygodnie, najlepiej w półmroku, tak żeby pozwolić zadziałać wyobraźni. Zupełnie jak w kinie.

 

  1. Magdalena Świerczyńska-Dolot „Kiedyś ci o tym opowiem” – bo pokazuje, że tematy można znaleźć wszędzie (nawet w sobie) oraz stanowi rzadki przykład opowieści osobistej w polskiej radiofonii.

 

Na koniec reportaż, który powstał w 2019 roku. Jest jednocześnie pracą stypendialną przygotowaną w ramach stypendium im. Jacka Stwory.

Kiedy autorka zdobyła możliwość pracy przez rok nad jednym, wybranym tematem, była już w ciąży. Radosny okres przyćmiło oczekiwanie na wyniki badań. Standardowo wykonywane testy sugerowały, że dziecko urodzi się z zespołem Downa. Jak w tej sytuacji cieszyć się powiększeniem rodziny? Co dzieje się między najbliższymi sobie ludźmi, kiedy muszą, każdy po swojemu, zmierzyć się ze strachem, stresem, ale też pytaniem: co dalej?

 

Ta właśnie osobista historia stała się tematem reportażu stypendialnego. Magda nagrywała siebie i swoją rodzinę, rozmawiała z lekarzami, rejestrowała domowe sceny. Skonstruowała z nich niezwykle poruszającą, uniwersalną opowieść. To rzadki na polskim podwórku przykład personal story – na zachodzie bardzo popularnej, opierającej się na osobistych doświadczeniach autora. Wymaga dużo odwagi, ale też umiejętności, żeby nie przekroczyć granic dobrego smaku. Nie opowiadać wyłącznie o sobie, a zamiast tego stworzyć historię z drugim dnem.

 

Oto lista dziesięciu audycji, od których moim zdaniem warto zacząć. Ale nie należy na nich poprzestać. Więcej inspiracji można znaleźć tutaj.

 

Olga Mickiewicz-Adamowicz