Katolickie tygodniki, epidemia i plan B – analiza ks. ARTURA STOPKI

Epidemia pokazała, że dotychczasowy model funkcjonowania katolickich tygodników kolportowanych przez parafie, nie jest odporny na kryzysy. Jednak nie ich przetrwanie jest dziś najważniejsze.

 

Przez dziesięciolecia zdążyliśmy się już do tego widoku przyzwyczaić. Część wiernych wychodzących w Polsce z niedzielnej Mszy św. trzyma w dłoniach katolicki tygodnik. Nie wszyscy, ale wciąż jest ich wystarczająco wielu, aby te czasopisma nie tylko egzystowały, lecz również były w istocie najważniejszą i podstawową formą docierania przez Kościół do polskich katolików przez media. To coś więcej niż zwyczaj. To wręcz sprawdzony i w dużej mierze – jak dotąd – niezawodny model biznesowy. Epidemia koronawirusa właśnie go weryfikuje.

 

Od kilku tygodni kościoły w Polsce są puste lub prawie puste. Nie ma w nich potencjalnych nabywców katolickich tygodników. Zgodnie z państwowymi zarządzeniami siedzą w domach, w większej lub mniejszej liczbie korzystają z medialnych transmisji Mszy, zalecanych przez biskupów. Co w tej sytuacji zrobili wydawcy katolickich papierowych czasopism?

 

Bez współdziałania

 

Nie wypracowali żadnej wspólnej linii działania. Nie zaproponowali jakiegoś jednego rozwiązania dla całego kraju. Mamy do czynienia z całym ich wachlarzem. Od najbardziej radykalnego, polegającego na całkowitej rezygnacji z druku i skupieniu się na przygotowywaniu oraz promowaniu e-wydania, przez czasową rezygnację z kolportażu parafialnego wydania papierowego, aż po eksperymenty z zawartością wersji drukowanej. Eksperymenty polegające nie tylko na np. publikowaniu łączonych numerów, ale także na zmianie układu treści, całkowitym lub częściowym wycofaniu edycji diecezjalnych itp.

 

Nie ma znaczenia, który z katolickich tygodników istniejących w Polsce jaką metodę radzenia sobie z kryzysem zastosował. Za wcześnie na ocenianie, który z modeli okazał się najkorzystniejszy w dramatycznych czasach epidemii. Istotne jest, że w chwili kryzysu próżno wyglądać jakichś prób wzajemnego wspierania przez poszczególne tytuły, myślenia całościowego, w kategoriach dobra Kościoła i jego mediów jako pewnego ewangelizacyjnego bogactwa, które nie powinno ulec zniszczeniu. Dominują partykularyzmy, ochrona tylko własnego stanu posiadania.

 

Przetrwanie to za mało

 

To nie najlepiej wróży na przyszłość, a właśnie przyszłość najsilniejszych katolickich mediów jest dzisiaj stawką toczącego się zmagania. Jeśli wydawcy katolickich tygodników będą nastawieni tylko na przetrwanie okresu pandemii, a nie wykorzystają tego czasu na przygotowanie poważnych przekształceń i zmian w swoim działaniu, może się okazać, że po krótkotrwałym entuzjazmie i boomie, związanym z możliwością powrotu do kościołów, nastąpi stopniowa dezintegracja funkcjonującego przez dziesięciolecia „systemu”. A nowego nie będzie lub – jeśli się pojawi – czytelnicy nie będą na niego przygotowani.

 

Nie bez znaczenia będą również zmiany, jakie w rezultacie epidemii nastąpią na całym rynku medialnym w Polsce. Specyfika tygodników katolickich może się okazać wartością dodaną, jeśli uda się w kolejnym pokoleniu stworzyć silną grupę wiernych, lojalnych odbiorców. Jednak może ona również stanowić obciążenie, np. gdy zabraknie elastyczności w posługiwaniu się nowymi sposobami docierania z treściami do odbiorców.

 

Rząd dusz

 

Truizmem jest twierdzenie, że potrzeba znacznej intensyfikacji działań wydawców katolickich czasopism w Internecie. Wirusowy kryzys pokazał, że nie jest to wcale takie proste i oczywiste. Nie wystarczy stworzyć aplikację czy wrzucić pdf-a do internetowego sklepiku. Trzeba jeszcze sprawić, by czytelnicy chcieli z tych form licznie korzystać. Tego nie da się zrobić w ciągu kilku tygodni. Tego nie da się zrobić także ze względu na treść dużej części kościelnych tygodników wydawanych w naszym kraju. Łatwo się zorientować, że ich zawartość mocno dopasowana jest do wieku znaczącej części wiernych zapełniających jeszcze niedawno kościoły.

 

Młodzi znajdują w katolickich tygodnikach (niezależnie od wersji papierowej czy cyfrowej) dla siebie niewiele. Jeśli szukają treści religijnych lub około religijnych, to raczej odwiedzają katolickie serwisy internetowe albo znajdują je w mediach społecznościowych. Jeśli katoliccy wydawcy czasopism chcą do nich dotrzeć, muszą zacząć współpracować z tymi, którzy już w tej chwili w sieci mają swoisty „rząd młodych dusz”.

 

Społeczności i towarzyszenie

 

Konieczna jest dywersyfikacja zarówno kanałów dystrybucji treści, jak i źródeł dochodów. Wciąż niewykorzystanym w wystarczającym stopniu narzędziem pozostają różnego rodzaju prenumeraty i subskrypcje. Zarówno w odniesieniu do wydań papierowych, jak i cyfrowych. Trzeba jednak czegoś więcej, niż tylko tworzenie list prenumeratorów lub subskrybentów. Potrzebne są społeczności, zgromadzone wokół katolickich tytułów. Społeczności ludzi emocjonalnie związanych z nimi. Tak przyzwyczajonych nie tylko do otrzymywania treści, ale również do stałej komunikacji z ich twórcami, że gdy zawiedzie jeden kanał dystrybucji, będą ich niejako „automatycznie” szukać w innym. Dlaczego? Ponieważ będą mieli doświadczenie towarzyszenia im w ich codzienności ze strony redakcji.

 

Epidemia pokazała, że dotychczasowy model funkcjonowania głównych katolickich mediów, papierowych tygodników kolportowanych przez parafie, nie jest odporny na kryzysy. Wyraźnie zabrakło wydawcom myślenia o kategoriach „planu B”. Życie dowodzi, że nie ma nic pewnego i sprawdzonego raz na zawsze. Także w sferze katolickich, kościelnych tygodników wydawanych w naszym kraju.

 

Artur Stopka