Cenzura na Czerskiej: od Buciaka do Głuchowskiego – felieton ŁUKASZA WARZECHY

Spieszmy się czytać artykuły w serwisie „Gazety Wyborczej” tak szybko znikają – można by sparafrazować ks. Twardowskiego. Przynajmniej, gdy są to teksty niezgodne z linią ideologiczną gazety, której nie jest wszystko jedno.

 

Ja na tekst Piotra Głuchowskiego o tym, co wyprawia aktywista LGBT pan Staszewski, nakręcający międzynarodową aferę z rzekomymi „strefami wolnymi od LGBT”, już się nie zdążyłem załapać. Zacząłem go szukać, gdy już ostatecznie zniknął z serwisów internetowych „Wyborczej”, znam go więc tylko z dość szczegółowych relacji. Wystarczająco jednak szczegółowych, żeby wyrobić sobie zdanie, również na podstawie oburzenia niektórych osób z kręgów bliskich „GW”.

 

Można by powiedzieć, że nie ma problemu – przecież żadna gazeta nie ma obowiązku publikowania tekstów sprzecznych ze swoją linią. I tutaj można by się zgodzić. Rzecz w tym, że w tym przypadku sprawa nie wygląda tak prosto.

 

Po pierwsze – nie mówimy tutaj o tekście, prezentującym jedynie poglądy Głuchowskiego, czyli klasycznym felietonie. Mówimy o tekście, w którym autor stawiał aktywiście bardzo konkretne zarzuty fałszowania rzeczywistości i nakręcania całkowicie bezpodstawnej afery, w dodatku o międzynarodowym zasięgu i ze szkodą dla Polski. Staszewski zareagował stwierdzeniem, że tekst jest „obrzydliwy, pełen manipulacji” i zapowiedział, że „rozważy kroki prawne” – ale żadnego konkretnego przykładu manipulacji czy tym bardziej wprost nieprawdy nie wskazał.

 

Po drugie – inna jest sytuacja, w której gazeta odmawia publikacji tekstu, w szczególności prezentującego jedynie opinię sprzeczną z jej linią (choć akurat w działach opiniowych powinno być, moim zdaniem, miejsce na dość szeroką debatę), a całkiem inna, gdy taki tekst się już ukazuje, po czym w atmosferze ideologicznej awantury zostaje zdjęty. Skoro się bowiem ukazał, to znaczy, że przeszedł normalną wewnętrzną drogę weryfikacji, nie budząc u nikogo zasadniczych wątpliwości. Skoro zaś został zdjęty bez postawienia mu ani jednego konkretnego zarzutu dotyczącego niezgodności z faktami – podkreślam: z faktami, nie z jakimiś ogólnymi przekonaniami czy czyimiś zapatrywaniami – to znaczy, że gazeta podjęła klasyczną cenzorską akcję, kierując się wyłącznie kryteriami ideologicznymi. Prawdopodobnie zresztą tekst Głuchowskiego został uznany za tak niebezpieczny przez ideologicznych cenzorów właśnie dlatego, że stawiał tak konkretne zarzuty, a nie jedynie opierał się na przekonaniach autora.

 

Znamienny jest komentarz Agaty Kowalskiej z Tok FM, dziennikarki mocno zaangażowanej w kwestie LGBT. Kowalska napisała: „Jeden chłopak zmanipulował pół Europy i kawałek Waszyngtonu. Tak sobie wyrozumiał historię #lgbtfreezones Piotr Głuchowski, a »Gazeta Wyborcza« mu to opublikowała. Głuchowski przeoczył, że LGBT mają w Polsce coraz gorzej [podkr. Ł.W.]. Marszczy nosek, bo OPINIA na salonach nam spada”.

 

Proszę zauważyć: Kowalska nie jest również w stanie zarzucić Głuchowskiemu żadnej merytorycznej pomyłki, natomiast z jej posta wynika, że ponieważ – jej zdaniem – „LGBT mają w Polsce coraz gorzej”, Głuchowski powinien siedzieć cicho i nie wskazywać, w jaki sposób Staszewski fałszuje rzeczywistość. Nie wiem, czy świadomie czy nie, ale w ten sposób Kowalska – oddając zapewne metodę rozumowania cenzorów z Czerskiej – powiela sposób myślenia tych, których najsilniej sama krytykuje, czyli dyspozycyjnych dziennikarzy mediów państwowych. Oni także uważają, że jeśli fakty nie zgadzają się z zapotrzebowaniem politycznym, należy je przedstawiać fałszywie i wybiórczo, a jeśli się nie da, to o nich po prostu nie wspominać.

 

Decyzja redakcji „GW” – podjęta przecież nie z powodu strachu przed pozwem Staszewskiego (co, śmiem twierdzić, było i tak groźbą całkowicie czczą) – mówi nam również wiele o swobodzie debaty na łamach gazety Adama Michnika nawet w ramach ogólnie przyjętego lewicowego światopoglądu, a także o rzetelności „Gazety”, skoro jej redakcja gotowa jest zdjąć tekst przywołujący fakty, bo nie komponuje się z przyjętą linią ideologicznego ataku. Normalnie działająca gazeta uznałaby, że tekst Głuchowskiego wywołuje Staszewskiego do dyskusji o temacie przecież przy Czerskiej uznawanym za ważny, niech więc Staszewski odniesie się do niego w polemice. A jeżeli nie jest w stanie – proszę bardzo, drogą sądowa jest otwarta.

 

Niezawodni internauci na Twitterze przypomnieli mi, że nie jest to pierwsza tego typu akcja „Gazety Wyborczej”, choć pierwsza tak bezczelnie spektakularna. Oto w styczniu 2019 r. w plebiscycie „Gazety Stołecznej” na antynagrodę Nogi od Stołka prowadził zdecydowanie (70 proc. głosów) Robert Buciak, „miejski troll” (określenie zapożyczam od samochodowego publicysty i znakomitego vlogera Tymona Grabowskiego „Złomnika”), człowiek, którego życiową misją jest maksymalne utrudnienie życia kierowcom, a który sam nie ma nawet prawa jazdy. Sytuacja wymykała się spod kontroli, więc „Stołeczna” nominację dla Buciaka po prostu wycofała. I jeszcze go przeprosiła.

 

Jak widać, ta metoda jest na Czerskiej kontynuowana i twórczo rozwijana.

 

Łukasz Warzecha