Bohaterzy i ich misje – JERZY TERPIŁOWSKI o książce Jerzego Kłosińskiego

Na premierowej promocji książki byłego członka Zarządu Głównego SDP Jerzego Kłosińskiego  „Macierewicz – Człowiek do zadań niemożliwych, „reklamowanej jako  „<<niezakłamana biografia>>”, salka Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich przy ulicy Foksal w Warszawie była pełna, ale chociaż mógł tam przyjść każdy z ponad trzech tysięcy członków tej organizacji, znajomych twarzy widziałem zaledwie kilka. Nie było kamer, nie trzaskały flesze,  a nieliczne wystąpienia na konferencji prasowej niezmiernie zasłużonego działacza niepodległościowego, posła i byłego ministra MON utrzymane były w tonie laudacji. Termin spotkania był naznaczony niefortunnie. Wszak tuż przed wyborami tzw. klasa polityczna jest zajęta własną promocją, trollowaniem przeciwników, albo szuka nor, z których po fakcie wyłania się z triumfem, sugerując, że tak właśnie głosowała. Tymczasem biografia Antoniego Macierewicza oraz jej – bardziej lub mniej – zamierzone przesłanie jest równie frapujące, jak ów demokratyczny  sprawdzian inteligencji obywateli. Sprzedaż publikacji powinna przewyższyć wielkość dystrybucji  tendencyjnie oszczerczej książki Tomasza Piątka („Macierewicz i jego tajemnice”), z którą zresztą autor polemizuje.

 

Właśnie – autor. To moim zdaniem najlepsza praca Jerzego  Kłosińskiego, autora (m.in.) „Drogi do Solidarności”.  Z literacką precyzją beznamiętnego opisu, przeplatanego licznymi wypowiedziami Antoniego Macierewicza pokazuje w niej postać wielką cechami charakteru, zdolnościami, potencją niespożytej, powiedziałbym sportowo-wyczynowej energii, wiernością w przyjaźni oraz dokonaniami, która otrzymuje  zadania obarczone a priori piętnem niewykonalności i przez to wypełnia miarę szekspirowskiego dramatu.  Premier Jan Olszewski, zlecając niegdyś swemu ministrowi sporządzenie listy agentów ancien régime’u powiedział, że powierza mu zadanie niemożliwe do wykonania. (wedle  SJP[1]  niemożliwe to niemożliwe). Gdyby odwoływał się do kolejnych missions impossible  podejmowanych przez Toma Cruise’a, to byłyby to tylko zadania najtrudniejsze z możliwych (patrz słownik Webstera).  Analizując najważniejsze zadania Antoniego Macierewicza od 1989 roku, można dojść do wniosku, że to, co robił lub robi nasz bohater, z założenia nie miało zakończyć się spektakularnym sukcesem, bo zleceniodawcy byli bardziej zainteresowani polityczno-propagandowymi efektami jego działań niż osiągnięciem zapowiadanego celu.

 

No cóż. Amerykański aktor przeskakiwał w locie z jednej maszyny do drugiej, rozprawiał się z kilkoma przeciwnikami naraz, a Antoni Macierewicz odnosił niegdyś w walce o wolną Polskę przeciw komunistycznej dominacji sukcesy niekwestionowane i czasami aż zdumiewające.  I tak to jest, że prawdziwi bohaterowie odznaczają się w boju, a nie politycznych podchodach. Naród, społeczeństwo czasu pokoju nie wybiera swych przedstawicieli po to, aby rzucali się na ambrazury wrogich bunkrów, narażali na więzienie i  emanowali zaraźliwie płomiennym patriotyzmem, ewangelizując narody bezgraniczną szlachetnością. Nie… Mają popełniać każde świństwo potrzebne dla naszego spokojnego życia w ramach zasad wybranej cywilizacji. Kiedy trzeba – kłamać, zrywać traktaty, płaszczyć się przed silniejszymi, udawać przyjaciół, kontrahentów itd., a jednocześnie wykorzystywać każdą sposobność, aby pod płaszczykiem dobrych stosunków osiągać korzystne rezultaty dla swego kraju, wewnątrz którego ma panować, pełen wzajemnej współpracy spokój. Nie  zawsze można to osiągnąć, postępując bezkompromisowo, a już na pewno się nie da, gdy strony zmierzają nieustannie do konfrontacji.

 

Urodzony bohater spełniający taką rolę staje się postacią tragiczną. Chyba że – dla chwały narodu, idei lub swojej własnej – wzniesie się ponad tych, którzy mu owe zadania konstruują i jest w stanie zaoferować innym coś więcej niż zręczność snajpera, który nie musi nawet wiedzieć, do kogo strzela, byle był w stanie zrobić to lepiej niż inni. Z wykonawcy stanie się przywódcą, ideologiem czy  profetą.

 

A tak naprawdę w biografiach żyjących osobistości, o wiele bardziej  interesuje nas nie to, kto kim był, tylko kim jest lub może być. Zwłaszcza jeżeli mamy do czynienia z człowiekiem niezaprzeczalnie wybitnym. Mądry czytelnik chciałby tego nawet, jeżeli kupuje świetnie wydaną książkę tylko w dowód podziwu dla jej bohatera. Tę o Antonim Macierewiczu kupią pewnie wszyscy protagoniści PiS i Radia Maryja. Ale jeżeli ta praca ma być orężem, a nie tylko tłumaczeniem, że nie jest on ruskim agentem, to muszą ją kupować także ci, dla których nasz bohater był do tej pory postacią  obojętną lub wręcz wrogą.

 

Do tego, jakich zadań może podjąć się w przyszłości Antoni Macierewicz, zmierzała moja wypowiedź na premierowej promocji książki, która mimo wszystkich swoich zalet takiego pytania ani nie stawia, ani nie jest na nie odpowiedzią.

 

Poprosiłem, żeby Minister zechciał cofnąć się wyobraźnią do 15 marca roku 44 przed narodzeniem Chrystusa. Gajusz Juliusz Cezar, który zdobył popularność nie tylko swymi pamiętnikami, ale także (a może przede wszystkim) rozdawnictwem zdobytej w Galii ziemi, odnosi reformatorskie sukcesy w Rzymie. Jednakże, zwolennicy trwającego przez blisko pół tysiąclecia ustroju republikańskiego, aktualnie gnijącego w korupcji i nieprawościach,  podejrzewając reformatora o zamiar przejęcia władzy absolutnej,  broczą jego krwią marmurowe schody wiodące na obrady senatu. Sprawujący władzę konsula krewny Juliusza Cezara, Marek Antoniusz, bohater wielu wojennych kampanii, krytykowany przez samego Cezara za ekstrawagancję, licząc się z siłą stronnictwa republikańskiego (demokraci?), odwleka ukaranie winnych, a jego słynna mowa staje się ikoną dyplomacji i sztuki oratorskiej.

 

Czytelnicy „Tradycji” chcieliby wiedzieć, co zrobiłby pan na jego miejscu  – zapytałem.

 

Na pewno nie skończyłbym jak Marek Antoniusz – odpowiada po chwili namysłu bohater książki.

 

Jak pamiętamy Antoniusz, ulegając czarowi kobiety, nie podporządkował się rozkazom pierwszego Cesarza starożytnego Rzymu, Oktawiana, i otoczony przez jego wojska popełnił wraz z ukochaną samobójstwo.

 

 

Przyłączyłem się do hucznych braw, jakimi zebrani nagrodzili tę odpowiedź. Chociaż, z drugiej strony, na myśl o tym, jakich zadań mógłby się podjąć sam Antoni Macierewicz – już jako „człowiek do zadań prawie niewykonalnych” przeszył mnie nagły dreszcz. A w końcu, jak wiadomo, od czasu do czasu udaje mi się całkiem niechcący przewidzieć przyszłe wydarzenia.

 

I także dlatego ostatnią książkę Jerzego Kłosińskiego powinien przeczytać każdy pełnoletni obywatel Rzeczypospolitej.

 

Jerzy Terpłowski

[1] Słownik Języka Polskiego

Dobrostan plus – felieton JERZEGO TERPIŁOWSKIEGO

Czy planowany w programie PiS samorząd dziennikarski będzie zajmował się określaniem tego, co dla władzy jest słuszne i przydatne, a co szkodliwe?

 

Nareszcie! Kiedy nadejdzie pora, będę mógł spokojnie zamknąć oczy, nie martwiąc się o los moich i Waszych dziatek. Wysiłek wszystkich dramatycznie przeżytych lat zostanie ukoronowany w kształcie Polski, będącej jednym pasmem szczęśliwości społecznej, narodowej i religijnej. Zapowiada to program wyborczy Prawa i Sprawiedliwości. W oczekiwaniu na jego realizację będę mógł spokojnie zająć się hodowlą róż, beztroskimi wakacjami za trzynastą wypłatę emeryta, którego średnie świadczenia miesięczne wystarczają na życie, lekarstwa, opiekę zdrowotną wedle tzw. szybkiej ścieżki, bez kolejek, niepotrzebnego bólu i poniżenia. Przydała się na coś moja walka z okupacją, kiedy to jako pięcioletni szczeniak skopałem hitlerowskiego żandarma (a raczej cholewy jego buta – patrz: powieść „Ujrzanów”), plucie krwią z dziewięcioletniego gruźliczego płuca z okien sanatorium na stalinowskich ubeków, w czasach „kiedy to przez pewien czas po wojnie próbowano prowadzić niezależną działalność polityczną i wydawniczą, a kultowi jednostki można było przeciwstawić już tylko honor, następnie piętnowanie nadużyć peerlowskiej władzy oraz osobista sekretna wojna o wolną Polskę w latach 1976-1989, wreszcie ośmieszanie tumiwisizmu liberalnych rządów PO i ich premiera w prasie, a także opłatkowe spotkania w gronie przyjaciół, tak jak ja oczekujących na szansę dla Polski, którą miał być PiS.

 

Taka było moje pierwsze wrażenie po pobieżnym zapoznaniu się z aktualnym  programem wyborczym tego ugrupowania. A już naprawdę słodkie ssanie emocji  w tzw. podołku, poczułem po lekturze passusu dotyczącego dziennikarzy. Czytam bowiem: „Rząd Prawa i Sprawiedliwości […]  zwiększył zakres wolności dziennikarskiej! […] Niekorzystnych wywiadów nie można już blokować lub zmieniać w taki sposób, aby wypaczać ich sens. Dziennikarz nie jest już ścigany za opublikowanie wywiadu bez zgody rozmówcy, jeżeli publikacja odzwierciedla rzeczywistą rozmowę. […] Zlikwidowaliśmy przepis pozwalający zwolnić dziennikarza z pracy za pisanie prawdy […], należałoby również stworzyć zupełnie odrębną ustawę regulującą status zawodu […]. Wprowadzałaby ona rozwiązania podobne do tych, jakie mają inne zawody zaufania publicznego, np. prawnicy lub lekarze. Głównym celem zmiany powinno być utworzenie samorządu. Możliwe byłoby wtedy zlikwidowanie art. 212 KK, bo powstałaby gwarancja nienadużywania mechanizmów medialnych w sposób nieetyczny”.

 

Pisiory moje najdroższe i ich Szara Eminencjo! Tak, po trzykroć tak!  Wobec tego nareszcie sobie na Was poużywam. Jako na władzy, którą przecież po tych wyborach ciągle będziecie, bo któż inny potrafiłby stworzyć podobny dokument, wprowadzając mnie i moich fejsbukowych i twitterowych przyjaciół w stan tak znacznej emocji oraz podziwu. Przecież dziennikarstwo – nikt inny, tak bardzo, jak my – istnieje po to, aby informować o wydarzeniach, z którymi na co dzień, teraz, tu i gdzieś tam, spotykają się nasi bliźni lub tych bliźnich zagraniczni bliźni i prostować wiadomości nieprawdziwe, a także – jeżeli nie przede wszystkim – patrzeć na ręce wszelakiej władzy. Nie opozycji, ale właśnie władzy, która zawsze z paskudnej albo tylko zmiennej i nieobliczalnej natury człowieka – najbardziej narażona jest na pokusy wynikające z faktu posiadania należnych jej przywilejów. A więc nie „jadowym zębem” wprawdzie (jak pisał Jan Nowak Jeziorański, przykładając niektórym publicystom „Gazety Wyborczej”), ale w szczerej, braterskiej czy ojcowskiej trosce o to, aby się do cna nie wypaczyła, pójdziemy teraz na całego w TVP, PR i innych Narodowych Mediach. Pomożecie? Pomożemy! Bo nikt nas już nie wyrzuci za nasze zdanie, za ujawnienie faktu kompromitującego rządowego dygnitarza, za krytykę. A w razie gdyby się ten stawiał, uruchamiając podległe sobie służby, to weźmie nas w obronę rada samorządu dziennikarskiego ustawowo powołana dla podtrzymywania wysokiego statusu zawodu.

 

Bo przecież: „Prawo i Sprawiedliwość zdecydowanie opowiada się za wolnością w sferze praw jednostki i dąży do zabezpieczenia wolności w życiu społecznym. W tym celu będziemy konsekwentnie kontynuowali reformę instytucji państwowych, społecznych i gospodarczych w kierunku ich wolnościowego funkcjonowania”.

 

Zaraz, zaraz, moi Drodzy. Czy to lapsus linguae, czy celowe wypunktowanie, o co tak naprawdę chodzi? Przecież jak dotąd reformowaliście wszystkie te instytucje (ku naszemu zadowoleniu lub protestom) głównie po to, aby umocnić władzę (potrzebną oczywiście, aby zagwarantować zapowiadany obecnie dobrostan). Usunęliście kierownictwa stadnin koni czystej krwi oraz wbrew zaleceniom UE postawiliście higieniczny kordon wysokokwalifikowanym uchodźcom z kulturalnej, wielowyznaniowej, arabskiej jednak Syrii, przyjmując w ich miejsce po cichu dziesiątki tysięcy  niewyględnych Azjatów z Indii i może Bangladeszu. Nadkruszyliście fundament trzeciej władzy, czyli sądownictwo. Trzyma się jeszcze Zwierz Alpuhary (utwór Słowackiego w uczniowskiej interpretacji), ale w Grenadzie (sądownictwo) zaraza trolli pod nazwą „Emilia i jej towarzysze”. Wyrzucaliście na lewo i prawo także moich przyjaciół, którzy z serca przyłożyli się do Waszego sukcesu, bo chcieliście  zrobić miejsce dla karuzeli stanowisk potrzebnych do przekupywania władzą i zarobkami. Komuż zatem będzie przysługiwało owo wolnościowe funkcjonowanie? Podmiotom działania tych instytucji czy im samym?

 

A jeśli tak, to czy wzorem powołanych narodowych centrów kultury, nauki i tak dalej, które obsadziliście swoimi ludźmi, i które tak sterują lub próbują sterować przydziałem środków i grantów, żeby otrzymali je ludzie Wam ulegli, nie przejmiecie również władzy nad kierownictwem dziennikarskiego samorządu, który od tej pory  „dbając o standardy etyczne i zawodowe, dokonując samoregulacji oraz odpowiadając za proces kształtowania adeptów dziennikarstwa”, będzie zajmował się określaniem tego, co dla władzy jest słuszne i przydatne, a co szkodliwe?

 

Zwłaszcza że w ogóle za dużo w Waszym programie jest określania, jakoby głównym beneficjentem wszystkich działań społecznych miało być państwo. „Państwo obejmuje swoim oddziaływaniem wszystkie inne organizacje”.  „Rozwój gospodarczy oprócz kapitału potrzebuje także dobrze wykształconych ludzi, którzy mogą pracować na rzecz państwa”. Nie narodu albo społeczeństwa albo po prostu ludzi, tylko właśnie państwa. Oczywiście państwa PIS-owskiego, bo bez rządu państwo nie istnieje, choć ja osobiście wolałbym, aby nim administrowano, a nie rządzono.

 

Co prawda „szkoła, zwłaszcza szkoła średnia, wyposaży młodego człowieka w wiedzę i umiejętności pozwalające poznać i zrozumieć uregulowania prawne, jak i realne mechanizmy demokratyczne oraz pozwoli mu odróżnić manipulację od rzeczywistości”, ale dotychczasowe Wasze poczynania w obszarze edukacji są – powiedzmy szczerze – dość żałosne, a jeżeli mieliby się nimi zajmować w przyszłości ludzie, których jedyną zaletą jest służebność wobec swej partii, to wątpię, czy efekty owych szczytnych założeń przysporzą pożytku czemukolwiek więcej niż krótkowzrocznemu celowi  politycznemu.

 

Jeśli zaś po wygranej wyborczej spełni się Wasza obietnica, iż poseł lub senator będzie mógł być pociągnięty do odpowiedzialności karnej, a także zatrzymany lub aresztowany, decyzją podjętą na wniosek Prokuratora Generalnego”, to taki stan rzeczy ułatwiać będzie rządzącym, aby w granicach ustanowionego prawa, określając swe postępowanie jako demokratyczne, działali totalitarnie. I wtedy przyszłość, tak kusząco zarysowana w programie, nabiera zupełnie innego kształtu, niż nam się do tej pory wydawało. Wszak programy tak rządzących ugrupowań zawsze pełne były pięknie sformułowanych przewidywań lepszego jutra, postulatów wyrzeczeń dla wspólnego interesu itd. A przecież nie chodziło w nich o dobro tej czy innej grupy społecznej, tylko o tytuł do sprawowania władzy, zadośćuczynienie żądzy jej posiadania oraz kasę dla tych, którzy ją popierają. Są to mechanizmy społeczne oddziałujące nawet wbrew zamierzeniom kreatorów. Jako tłumacz i protagonista Friedricha von Hayeka (Droga do zniewolenia) nie przyłożę do tego ręki. Ale róż też chyba nie będę hodował. Nie będę także haratał w gałę, jako że nigdy nie pasjonowały mnie sporty drużynowe. Może uda mi się jakoś pozostać po prostu sobą? Aha! Ten „Dobrostan plus”, którym pozwoliłem sobie zatytułować felieton, dotyczy, jak się okazuje, hodowli zwierząt i rolnictwa w ogóle. Ot, taka nieuwaga starcza.

 

Jerzy Terpiłowski