PIOTR LEGUTKO: Białoruś. Fenomen 2020

Żyjemy w cieniu pandemii. Wciąż toczy się spór na temat jej skali, skutków oraz tego czy kuracja, jaką świat sobie zaordynował, nie okaże się ostatecznie groźniejsza od choroby. Nikt jednak nie ma wątpliwości, że rok 2020 będzie kojarzony z zarazą. Może i tak będzie, ale zaryzykowałbym twierdzenie, że historia brzemienna w skutki dzieje się właśnie teraz nie w Londynie, Berlinie czy Madrycie, ale na ulicach Mińska, Grodna i Brześcia. I nie dotyczy pandemii, ale wolności.

 

Ryzyko postawienia takiej tezy nie jest zbyt wielkie. Każdy, kto uważnie śledzi złotą (a raczej biało-czerwono-białą) białoruską jesień, musi dostrzec jej wyjątkowość. Wszystkie porównania – z tym najczęściej przywoływanym, do narodzin polskiej Solidarności – są nie do końca trafione. Skala protestów, ich dramatyzm, charakter, stopień organizacji społecznej, determinacja, odwaga, nie tylko budzą szacunek i respekt. Są fenomenem na wielu poziomach, nie dającym się opisać z użyciem znanych nam klisz i formatek. Jedni mówią narodziny narodu, inni narodowe odrodzenie. Punkt zwrotny, cezura, game changer… Mnożą się spekulacje, eksperci szkicują scenariusze rozwoju sytuacji, zalecają chłód i wstrzemięźliwość w ocenie szans na polityczny przełom. A on się właśnie dokonuje, „dzieje się historia” i woła o swoich kronikarzy.

 

Mam wrażenie graniczące z pewnością, że nie ma w nas, dziennikarzach, ludziach powołanych do tej kronikarskiej misji, świadomości skali tego wyzwania. Chodzi nie tylko o klasyczny, reporterski instynkt łowcy. Oczywiście, na Białoruś powinien ruszać każdy, kto pojmuje ten zawód jako powinność bycia tam, gdzie dzieją się rzeczy naprawdę ważne, ale – wiadomo – nie każdy ruszać może. Czasy są jednak takie, że nawet z Warszawy czy Lublina można „ogarniać” temat, wykorzystując nie strumień, ale rzekę materiału płynącą z Białorusi. Bo to jest protest pokolenia smartfonów. Paradoksalnie podnieśli głowy ludzie nazywani generacją „head down” (rzadko odrywającą wzrok od ekranu). Nie tylko oni, ale właśnie dzięki nim możemy śledzić w czasie rzeczywistym i z bliska ów fenomen.

 

Dlaczego zatem nie jest to cover story polskich mediów? Dlaczego temat nie uwodzi włoskich, amerykańskich czy brytyjskich dziennikarzy – odpowiedzieć stosunkowo łatwo. Ale jak wytłumaczyć letniość naszej, polskiej, tak emocjonalnej przecież grupy zawodowej wobec pasjonującej historii dziejącej się dosłownie za miedzą? Co „ważniejszego” zajmuje nasze głowy, pochłania czas, budzi emocje – łatwo sprawdzić. Nigdy jeszcze tak wielu z nas nie zajmowały sprawy tak mało istotne, groteskowe awantury, podwórkowe intrygi, opisywane zresztą językiem całkowicie dla nich adekwatnym. Ktoś powie – my też mamy swoją rewolucję. Dziennikarze też są na barykadach, malują twarze, krzyczą: „wy…ć!”. Odpowiem – jakie dziennikarstwo, taka rewolucja. I żeby nie przesadzać z biciem się jedynie we własne, korporacyjne piersi poproszę o szerszy kadr. To samo dzieje się w środowisku artystycznym, na polskich uczelniach. Akademicy w oficjalnych oświadczeniach porównują Strajk Kobiet do narodzin Solidarności… Co się stało z naszą klasą? Inteligencjo, jeśli drogie ci tamte ideały, powinnaś dziś zdobić swoje profile na FB nie błyskawicami, ale flagą biało-czerwono-białą.

 

Można znaleźć sto powodów, dla których odrodzenie białoruskie powinno nas, polskich dziennikarzy porywać. Dla mnie, ze względu na aktualne zajęcie (TVP Historia) jest to oczywiście wspólne dziedzictwo. To, które dało znać o sobie dokładnie rok temu, w Wilnie, na pogrzebie bohaterów Powstania Styczniowego, gdy przedstawicie trzech narodów oddawali hołd swoim wspólnym bohaterom. Kogoś innego może fascynować niezwykła kultura, czysta etycznie forma mińskich czy grodzieńskich protestów, tak bardzo odróżniająca się od obecnego „europejskiego” standardu (a tak podobna naszym doświadczeniom sprzed 40 lat). Kogoś o bardziej lewicowym temperamencie powinien uwieść cud kapitału społecznego, samoorganizacji jaka objawiła się na ziemiach uważanych (jakże niesłusznie) za całkowicie zsowietyzowane. I tak można bez końca.

 

Ludzie, to się dzieje naprawdę! I niech nas ten wielki temat nie ominie.

 

Zdjęcie: FB