Cóż to jest prawda? – WOJCIECH POKORA o roli dziennikarzy w epoce fake newsów

„Wiecie Państwo co jest najsmutniejsze? Gdyby nie to, że ktoś 10 lat temu zlekceważył podstawowe względy bezpieczeństwa i naciskał na pilotów mówiąc „Zmieścisz się śmiało!”, to konstytucyjny termin wyborów wypadałby w tym roku na październik” – napisał na Twitterze Roman Giertych. Wpis polubiło ponad 2 tys. osób.  W tym wpisie zawiera się cała definicja fake newsa. Ale nie tylko, to także doskonały przykład tego, w jaki sposób fejka się kolportuje.

 

Fake z angielskiego oznacza coś podrobionego, sfałszowanego, oszukańczego. Coś, co ma wyglądać na prawdziwe, ale jest stworzone do oszustwa. Fałszywy obraz na aukcji dzieł sztuki jest przykładem takiego fejka. Wygląda identycznie z oryginałem, dla nieświadomego odbiorcy ta różnica nigdy nie będzie widoczna, ale ma inną wartość. I ktoś stworzył go po to, by w jakiś sposób czerpać z niego zyski – sprzedać w cenie oryginału, podmienić z oryginałem lub obniżyć wartość oryginalnego dzieła, zalewając rynek identycznymi falsyfikatami, sugerującymi, że oryginał nie jest czymś wyjątkowym. Dokładnie w ten sam sposób działa fałszywa informacja.

 

News to z angielskiego informacja agencyjna, prasowa lub radiowa z ostatniej chwili. Z definicji zakłada się, że to świeża informacja, obcując z którą mamy podświadomie pewność, że informacja jest sprawdzona i dowiadujemy się o niej jako pierwsi. News to pokarm nie tylko dla mediów, ale przede wszystkim dla ich odbiorców. Dlatego podanie w tej formie trucizny zabija najszybciej.

 

Fake news jest zatem połączeniem dwóch powyższych definicji. Tłumaczy się jako fałszywa wiadomość. Taka informacja często ma charakter sensacyjny, publikowana jest w mediach (najczęściej społecznościowych) z intencją wprowadzenia odbiorcy w błąd w celu osiągnięcia korzyści finansowych, politycznych lub prestiżowych.

 

Wróćmy do Romana Giertycha. Jego wpis jest klasycznym fake newsem. Nawiązuje do aktualnej sytuacji, czyli do trwającej debaty na temat terminu wyborów prezydenckich w kontekście stanu epidemii w Polsce. To gorący temat, spora część społeczeństwa się nim ekscytuje, zatem można się spodziewać, że wpis na ten temat trafi do wielu odbiorców. Gdy już trafi, to przemyci nieprawdę. Wielokrotnie zresztą dementowaną przez ostatnie dziesięć lat, ale użyta w innym kontekście, jako już kiedyś słyszana, może się niektórym utrwalić. I o to w tym chodzi. Nie o termin wyborów, ale o utrwalenie kłamstwa na temat przebiegu wydarzeń z 10 kwietnia 2010 roku. Szczególnie w przededniu okrągłej rocznicy tego wydarzenia. Fake news powinien być kolportowany, wówczas jego „życie” się przedłuża i zaraża kolejnych odbiorców. Cytowany wpis Giertycha, w chwili gdy go widziałem miał 314 udostępnień i ponad 2 tysiące polubień. Zapewne dynamika jego rozpowszechniania z kolejnym udostępnieniem malała, ale i tak zasięgi tego wpisu można mierzyć w tysiącach. Tysiące osób przeczytało nieprawdę. Tysiące ją zaakceptowało, stawiając serduszko. Czy wszyscy ci ludzie dali się nabrać nieświadomie? Niestety nie.

 

W roku 1956, pochodzący z Warszawy polsko-amerykański psycholog prof. Solomon Asch przeprowadził słynny eksperyment dotyczący konformizmu. Udowodnił w nim zaskakująco dużą siłę wpływu społecznego na ludzkie zachowanie. Badanie polegało na tym, że badanym przedstawiano na tablicy trzy różnej długości odcinki. Mieli za zadanie wskazać, który z nich jest równy długością odcinkowi z drugiej tablicy. Wydaje się proste. I było dla tych, którzy wykonywali zadanie samodzielnie. 95 proc. z nich wskazało pary prawidłowo. Sytuację skomplikowała obecność osób postronnych. W grupach, gdzie badanym towarzyszyły inne osoby, prawidłowych odpowiedzi było 76 proc. Dlaczego? Profesor Asch poprosił niektóre osoby, by świadomie dezinformowały inne, wskazując nieprawidłowe rozwiązania. Część osób zasugerowała się kłamstwem i podjęła na jego podstawie błędną decyzję. Opisany eksperyment potwierdził istnienie konformistycznej postawy człowieka, czyli tendencji do zmiany zachowań, opinii i poglądów pod wpływem innych ludzi. Badanie pozwoliło wykryć także motywy takich działań – pragnienie posiadania racji, które rodzi konformizm informacyjny, oraz lęk przed odrzuceniem społecznym, który jest motywem konformizmu normatywnego.

 

Co nam to mówi o osobach, które polubiły lub przesłały dalej kłamstwo Giertycha? Część z nich w nie uwierzyła, część zasugerowała się autorytetem autora, ale byli także tacy, którzy mając świadomość, że powtarzają nieprawdę zrobili to, by dopiec nielubianym osobom. Takie motywacje wskazują badania, mające na celu określenie, w jaki sposób rozprzestrzeniają się fake newsy. Niestety, bardzo często powielane są one świadomie.

 

Powstawanie i kolportowanie fake newsów zawsze wzmacnia sytuacja szumu informacyjnego. Może ją spowodować jakieś zagrożenie albo społeczne wzburzenie. Dziś takim elementem wzmacniającym jest koronawirus. Społeczeństwo zamknięte w dużej części w domach musi sobie radzić z większą ilością informacji niż może przyswoić. To wzmacnia trolling i fake. Wystarczy wejść do mediów społecznościowych by zauważyć niekontrolowany wysyp teorii spiskowych i fałszywych informacji. Trzeba się przez nie przebić, by trafić na sprawdzone newsy. Nieprzypadkowo teraz Polska Agencja Prasowa wspólnie z GovTech Polska uruchamiła społeczny projekt weryfikacji treści, dotyczących wirusa SARS-CoV-2, publikowanych w Internecie. Poziom dezinformacji przekracza bowiem wszelkie notowane dotychczas normy.

 

Polska nie zezwoliła na przelot rosyjskich samolotów przez swoją przestrzeń powietrzną z pomocą do Włoch. To podłość na poziomie polityki publicznej. Tym bardziej, że pomoc ta trafiła do kraju sojuszniczego UE i NATO. Rosja nie powinna od tej pory w żadnym wypadku wychodzić naprzeciw Polsce. W niczym” – napisał na Twitterze rosyjski senator Aleksiej Puszkow. To fake news z ostatnich dni, zdementowany przez polskie MSZ, ale rozkolportowany w sieci mediów społecznościowych i za pośrednictwem rozsadników rosyjskiej propagandy takich jak Sputnik, który przetłumaczył to kłamstwo na kilka języków. Inny fake z ostatnich dni: „Dzisiaj między 23:00 a 5:00 będzie z wojskowych śmigłowców przeprowadzona dezynfekcja miast”, również kolportowany jest w Internecie. Zdementowało go Ministerstwo Obrony Narodowej. Ale tysięcy bzdur w stylu przesyłanych przez komunikatory ostrzeżeń o zamknięciu miast, czerwonych strefach, czy braku towarów w sklepach nie zdementują oficjalnie instytucje państwowe, bo musiałyby się tylko tym zajmować. Dlatego ważne są społeczne inicjatywy pomagające walczyć z dezinformacją, takie jak PAP-owski projekt #FakeHunter czy nasz SDP-owski Stop Fake, którego polskiej wersji jestem współtwórcą.

 

Ważny jest jeszcze jeden element. Na ten wpływ mają akurat ludzie mediów. To my nadajemy coraz większą rangę tematom ze społecznościówek. Wiem, że media społecznościowe, a szczególnie grupy tematyczne czy miejskie, to kopalnia tematów. Ale nie mogą stamtąd trafiać wprost do mediów tradycyjnych. Coraz częściej jednak widzimy cytowanie, omawianie, a nawet wprost przedrukowywanie tweetów czy postów z Facebooka w tradycyjnych mediach. W ten sposób nadajemy im rangę rzetelności i obiektywności. To, że cytujemy konkretnego autora poprzez publikację jego wpisu w społecznosciówce nie znaczy, że nie uwiarygadniamy w ten sposób całego tego medium i pozostałych piszących w nim użytkowników. Stąd prosta droga do tego, żeby przyjąć zasadę w tych mediach panującą – rację ma ten, kto zdobył najwięcej lajków. Dziennikarzem jest ten, z kim zgadza się więcej osób. Kto ma najbardziej emocjonujący wpis. A że czasem w tych wpisach pojawi się fake news, bo nie ma tam zasad etycznych i redakcji, która by zweryfikowała treść? To zwykła pomyłka. Raz na jakiś czas pomyłki zdarzają się przecież i uznanym redakcjom. Da się to przełknąć za cenę wolności. Rozwój mediów społecznościowych to przecież tej wolności emanacja, a przy tym dla wielu użytkowników zakwestionowanie zaufania do elit, których emanacją są media tradycyjne. Dzięki nim nie ma monopolu na informację. Każdy może ją tworzyć i przekazać innym. Nie ma jednej historii, nie ma jednej prawdy. Są już tylko narracje. Wszystko można zrelatywizować jednym wpisem i odpowiednią na ten wpis reakcją wiernych użytkowników. Przecież im więcej lajków, tym bliżej prawdy. Jak zauważył jakiś czas temu Bronisław Wildstein – w mediach społecznościowych można dostrzec, jak w obecnej rzeczywistości wróciliśmy do sofistów, przeciwko którym rodziła się nasza filozofia – sokratejska. Pseudouczeni i ich retoryka wygrywa z wiedzą i mądrością. Bo tak chce wyjaławiający się z wartości lud, stawiając pod ich wpisami swój kciuk. I jeśli jeszcze dziennikarstwo ma pełnić jakąś społeczną rolę, to właśnie taką, by do tego nie dopuścić. By nie pozwolić na nazywanie fake newsa prawdą czy dziennikarską pomyłką. Bo kłamstwo to kłamstwo. Niezależnie od liczby lajków.

 

Wojciech Pokora