15 sierpnia, zgodnie z odwieczną tradycją, obchodziliśmy święto Matki Boskiej Zielnej (oficjalnie Wniebowzięcie Najświętszej Marii Panny, a także święto Wojska Polskiego). 8 września przypada święto Matki Boskiej Siewnej (kościelne święto Narodzenia Najświętszej Marii Panny). Okres pomiędzy tymi świętami, to najlepszy czas na dożynki, czyli święto plonów, stary słowiański zwyczaj chętnie kultywowany w różnych rejonach naszego kraju. Kaszuby są pod tym względem szczególne, gdyż od zawsze „trzymają z Bogiem”, więc wszystko musi być tak, „jak Pan Bóg przykazał”.
Na Pomorzu dożynki organizuje się więc zazwyczaj w okresie owych trzech tygodni pomiędzy świętami maryjnymi. W tym roku Gmina Kościerzyna – nie mylić z miastem, które pretenduje do bycia stolicą Kaszub, konkurując z Kartuzami – zorganizowała święto plonów w Gostomiu, maleńkiej wsi w sercu Kaszub, zamieszkanej zaledwie przez niecałe 200 osób, a dokładnie przez 175 osób. Teoretycznie w tejże wsi nic nie ma interesującego poza żwirownią i nowym, wzniesionym w 1992 roku kościołem, notabene filią starego, pięknego kościoła parafialnego w Stężycy. A jednak Gostomie ma coś w sobie, co przyciąga, co fascynuje i nawet nie jest to przyroda, gdyż żwirownia psuje krajobraz.
Ponoć w czasach przedchrześcijańskich było to miejsce sabatu czarownic, ale i miejsce kultu słowiańskiego bóstwa, mówi się też, że było tu grodzisko, gdyż nad wsią wznosi się Łysa Góra, czyli Łyska, druga co do wysokości góra na Kaszubach (225,3 m n.p.m.). I podobnie jak Wieżyca (329 m n.p.m.) ma swoją jasną i ciemną stronę, chociaż tylko jeden wierzchołek, za to rozległy. Ponoć na Łysce znajduje się miejsce spoczynku Smętka (słowiańskie bóstwo smutku, symbol zła oraz symbol niemieckiego okupanta…). Aleksander Majkowski, znakomity pisarz kaszubski, ale i polski, a także poeta i dziennikarz (żył w latach 1876-1938) na początku XX w. pisał, że we wsi tej mieszkała kaszubska szlachta. Niestety dosyć uboga, bo tamtejsze ziemie nie są urodzajne, więc zwano je „pustymi” albo „czystymi polami”.
Według tradycji w wigilię św. Jana, czyli w najkrótszą noc, chociaż niektórzy twierdzą, że działo się to w czasie zrównania dnia z nocą, czyli 21 marca, na Łysce obchodzono stary obrzęd szukania kwiatu paproci, palenia ognisk, a przede wszystkim ścinania kani (kania to ptak, który w kaszubskiej tradycji jest symbolem zła). U podnóża góry odbywały się też miejscowe sądy. Wierzchołek Łyski, był niegdyś łysy, niczym nie porośnięty, więc wzbudzał respekt, ale i strach. W okolicznych miejscowościach mówiło się, że to miejsce przeklęte, bo nie chciało na nim rosnąć żadne drzewo. Dzisiaj wszystko się zmieniło i rośnie tam gęsty las.
Zmiany zaczęły następować w okresie międzywojennym, kiedy ziemie te znalazły się w granicach Państwa Polskiego. Otóż w roku 1935 na Łysej Górze rozpoczęto budowę Pomorskiej Szkoły Szybownictwa Ligi Obrony Przeciwpowietrznej i Przeciwgazowej. Miejsce to odkrył Szczepan Grzeszczyk, jeden z ojców polskiego szybownictwa, gdyż w tamtych czasach szybowce (samoloty bezsilnikowe) wystrzeliwano z lin gumowych, podobnie jak kamień z procy, i właśnie warunki topograficzne Łyski o stromych zboczach, ale i klimatyczne o sprzyjających szybownictwu prądach powietrznych znakomicie się do tego nadawały. Inicjatorem budowy był wicestarosta kościerski o nazwisku Paszkiewicz. Powstały tam wówczas wielkie hangary na 8 szybowców. O nazwie Łyska zapomniano, bo zaczęto ją zwać „Bezmiechową Północą” w odróżnieniu od Bezmiechowej Góry w gminie Lesko na Podkarpaciu.
Podczas okupacji, a więc po 1939 r. Niemcy wykorzystywali to miejsce do prowadzenia kursów szybowcowych dla pilotów Luftwaffe. Po II wojnie światowej wydawało się, że wszystko powróci do normy. Niestety szkoła funkcjonowała jedynie do roku 1950. Potem cały ten teren zajęło wojsko. Utworzono stację radarową z olbrzymim bunkrem (dawnym hangarem) niewidocznym z góry. Rozlokowała się tam 221 kompania radiotechniczna wchodząca w skład 22 batalionu radiotechnicznego stacjonującego koło Chojnic. Ponoć jednostka była wyposażona w stacje radiolokacyjne typu JAWOR-M2. Niedaleko wzgórza znajdowały się koszary wojskowe. Jednostka została zlikwidowana pod koniec lat 90. XX w.
Do dzisiaj zachowała się metalowa brama, a za nią droga okalająca teren szkoły szybowcowej. W centrum owego terenu znajduje się spory wykop, z którego wchodzi się do owych betonowych hangarów, od góry zasypanych ziemią, na których rosną drzewa. W najwyższym punkcie wzgórza rozlokowano rowy, okopy i niewielkie bunkry (może z okresu wojny), a także okrągłą wieżę. Wszystko to wygląda tajemniczo, a zimą, kiedy spadnie śnieg, niezwykle malowniczo.
Tak więc Gostomie pozornie niewidoczne i przez wielu niedoceniane ma swoją „duszę”, magiczny urok, co czuło się również podczas dożynkowych uroczystości. Skromna msza św., ot taka zwyczajna, bez „pompy”. Skromne uroczystości, w których co prawda wzięło udział kilku znanych polityków, ale mimo zbliżających się wyborów parlamentarnych nie było żadnej agitacji. Za to składano życzenia rolnikom, a nawet niektórych wyróżniono. Zaprezentowano też interesujący film o samej wsi, a także o małżeństwie dożynkowych starostów: Arlecie i Adamie Cieszyńskich i to bez wymieniania ich zasług. Pokazano ich zwykłą, codzienną, ciężką pracę. Podobnie było z dekoracjami wsi – bez przepychu, ale niezwykle pomysłowo, czego przykładem był m.in. kombajn wykonany z balotów słomy albo policjant z „suszarką” stojący przy znaku nakazującym zwolnić do 30 km na godzinę. Nawet jednemu z polityków wyrwało się (podczas składania życzeń), że właśnie Gostomie było najładniej, a jednocześnie dyskretnie przyozdobione ze wszystkich miejscowości dożynkowych, które w tym roku odwiedził.
Ciekawostką były również dożynkowe wieńce, które jak to na Kaszubach, w większości nawiązywały do motywów religijnych i to katolickich, gdyż Kaszubi pomimo promowanej przez pruskich zaborców reformacji, nie przeszli na protestantyzm. Zachowali swoją tradycyjną mowę, a przede wszystkim wiarę, co podkreślają w kaszubskim hymnie.
Fot. Maria Giedz