Czy wolność słowa w Polsce jest zagrożona? – opinia ADAMA SOCHY

Żyję w coraz bardziej surrealistycznym kraju. Czytam, że „Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP stanowczo protestuje przeciwko nierzetelnej ocenie stanu wolności mediów w Polsce w 2020 r. zawartej w raporcie organizacji „Reporterzy bez Granic” (RSF).  Po raz piąty z rzędu zostało obniżone miejsce Polski w tym rankingu, a według niego poziom wolności mediów w naszym kraju jest obecnie najniższy w historii. Jest to ocena nierzetelna i krzywdząca dla Polski, ponieważ nie oddaje rzeczywistego poziomu wolności słowa, wolności mediów i wolności dziennikarzy, jaki jest w naszym kraju”.

 

Ten protest jest dla mnie czystym surrealizmem, bo wydawało mi się, że Centrum jest ostatnią instytucją w Polsce, która powinna ogłaszać protest w tej sprawie. Jak nazwa Centrum wskazuje, ma ono monitorować wolność słowa w polskich mediach i protestować, jeśli jest ona naruszana przez administrację państwową, sądy i biznes. Gdyby zaprotestował rząd RP przeciwko takiej ocenie, nie byłbym zaskoczony, ale dlaczego Centrum robi za rzecznika rządu, tego pojąć nie mogę?!

 

By wyrobić sobie własne zdanie na temat obiektywności RSF sprawdziłem, jakie wydarzenia odnotowała ta organizacja w roku 2014, a więc tuż przed przejęciem władzy przez PiS.

 

Przeczytałem, że „prokuratorzy i funkcjonariusze wywiadu napadli na siedzibę warszawskiego tygodnika Wprost 18 czerwca 2014 roku, próbując przejąć nagrania zawstydzające partię rządzącą (PO i PSL – przypis mój). Wprost 15 czerwca spowodował polityczne trzęsienie ziemi, kiedy opublikował szczegóły tego, co opisał jako pierwszą serię rozmów między politykami, które zostały potajemnie zarejestrowane w eleganckiej warszawskiej restauracji (…). Kiedy redaktor naczelny Sylwester Latkowski trzymał swojego laptopa, policja walczyła z nim, a nawet próbowała go uszkodzić, przedstawiając fałszywą podstawę ich roszczenia do „zabezpieczenia” nagrań. „W pełni popieramy pracowników Wprost przeciwko poważnemu atakowi na poufność źródeł dziennikarzy” – powiedziała zastępca szefa ds. Badań Virginie Dangles, Reporterów bez Granic.

 

Dostało się też ministrowi transportu Sławomirowi Nowakowi. Został potępiony przez RSF za „Całkowicie nieproporcjonalne i wygórowane odszkodowanie, którego żąda od magazynu Wprost w pozwie o zniesławienie z kwietnia 2013 r (30 milionów złotych). Pismo doniosło o jego przyjaźni z biznesmenami, którzy często wygrywają kontrakty rządowe i jego obecności na prywatnych imprezach opłacanych przez zamożnych dyrektorów korporacji”. „Pozywanie o tę kwotę  wyraźnie ma na celu zastraszenie – stwierdza w konkluzji RSF. – Minister używa prawa, aby narzucić cenzurę, grożąc istnieniu magazynu”.

 

I kolejny polityk z Polski na liście hańby RSF: „Klimat zastraszania został wzmocniony przez oświadczenia wicepremiera i ministra gospodarki Janusza Piechocińskiego skierowane do dziennikarza TVN 24, gdy zapytano go o możliwą zmianę gabinetu 17 maja. „Twoje zachowanie jest oburzające, idiotyczne i niedopuszczalne” – powiedział Piechociński dziennikarzowi na antenie. „Zamierzam poprosić w tym tygodniu o spotkanie z przedstawicielami twojego kierownictwa. ”

 

„Jesteśmy oszołomieni oświadczeniami wicepremiera” – stwierdzili Reporterzy bez Granic. – Jeśli samo pytanie o skład następnej kadencji zostanie uznane za oburzające, co stanie się, gdy dziennikarze zaczną komentować wybór nowych ministrów?”

 

Jedynie, czego mi zabrakło, to odnotowania braku transmisji z przesłuchanie Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego z 18 grudnia 2014 roku, mimo wysłania przez wszystkie ogólnopolskie stacje ekip z kamerami do Pałacu Prezydenckiego. Jedynie reporter  niszowej stacji „Republika” transmitował wówczas swoim widzom to wydarzenie poprzez komórkę.

 

Zobaczmy zatem, co RSF zarzucają rządzącym obecnie? Od lat przypominają, że sądy stosują nadal art. 212 kk, na mocy którego dziennikarze mogą zostać skazani na zniesławienie nawet na rok więzienia. CMWP w swoim oświadczeniu stwierdza: „Zupełnie pominięto przy tym fakt, iż wskazany przepis w Kodeksie karnym jest pozostałością sytemu komunistycznego”. A co stało na przeszkodzie, by rząd państwa o największej wolności słowa na świecie, jak twierdzi prezes Jarosław Kaczyński, skreślił tę komunistyczną skamielinę? Miał na to 5 lat.

 

Dalej CMWP cytuje z Rankingu RSF: „Gazeta Wyborcza” pozostaje głównym celem ataków rządowych i sądowych”, a „rządowe przemówienia i wiadomości pełne nienawiści stały się powszechne w mediach publicznych, teraz przekształconych w rzecznika propagandy rządowej”, a „ich nowi przywódcy (tzn. mediów publicznych- przyp. red.) nie tolerują ani sprzeciwu, ani neutralności i zwalniają pracowników, którzy się opierają”. Centrum komentuje: „Tymczasem nie podano żadnych przykładów uzasadniających te tezy, nie przedstawiono danych liczbowych ani opisu faktów”. To Centrum, które z nazwy powinno takie przykłady rejestrować, potrzebuje dowodów na prawdziwość tych zarzutów?! Czytając tekst oświadczenia CMWP miałem wrażenie, że czytam oświadczenie orwellowskiego Ministerstwa Prawdy.

 

CMWP ubolewa, iż wśród przedstawicieli mediów, na których ankietach oparto ranking, nie ma przedstawicieli SDP, organu SDP – CMWP i temu przypisuje brak raportowi obiektywizmu. Sławomir Jastrzębowski w swoim felietonie całą sprawę skwitował tym, że  62 miejsce w rankingu, to wynik wysyłania ankiet do wyselekcjonowanych dziennikarzy. Tadeusz Płużański domyśla się, że są to dziennikarze „Gazety Wyborczej”. Wojciech Pokora przytacza, ile to razy Adam Michnik pozywał dziennikarzy z art. 212.

 

Sęk w tym, że każdy dziennikarz, który uważa, że jego prawo do wolności słowa zostało naruszone, może wysłać maila do tej organizacji. Skoro nie uwzględniono głosu CMWP, to znaczy, że Centrum nie zgłosiło żadnego naruszenia wolności słowa.

 

Przyznam ze wstydem, że do tej pory w mojej świadomości nie istniała taka organizacja jak RSF . Dowiedziałem się o niej dzięki oświadczeniu Centrum. Dobre i to. Dzięki temu wyślę swoją ankietę.

 

Napisze w niej, iż zostałem zaatakowany 15 kwietnia  na antenie publicznego Radia Olsztyn przez posłankę partii rządzącej Iwonę Arent. Dziennikarz prowadzący poranna rozmowę „na żywo” zacytował: „Poseł Iwona Arent wezwała Bogdana Bachmurę, autora tekstu „Wszyscy umoczeni” („Debata” nr 150, marzec 2020r) i red. naczelnego „Debaty” Jana Rosłana do opublikowania przeprosin i wpłaty 50 tys. złotych. Niezastosowanie się do wezwania spowoduje skierowanie pozwu o ochronę dóbr osobistych i zapłatę”. Dziennikarz zapytał: – O co chodzi pani poseł?

 

Poseł Iwona Arent: – Czekam aż „Debata” przeprosi mnie. (…) O to chodzi, że pisze kłamstwa na mój temat. Do tej pory nie zwracałam uwagi, bo uważałam, że jest to szmaciarska gazeta, która nie sprawdza faktów. Artykuły są pisane przez ludzi, a szczególnie przez jednego człowieka, który wymyśla sobie w głowie jakieś bzdury, potem to przelewa na papier, które nie mają w ogóle w faktach żadnego potwierdzenia.

 

Marek Lewiński: – Tak czy inaczej sprawa skończy się w sądzie?

 

Poseł Iwona Arent: – Oczywiście, jeżeli nie zostanę przeproszona. Jeśli nie zaprzestanie pan Socha, bo tu chodzi o pana red. Sochę, który pisze artykuły na mój temat, bzdury totalne, niezgodne z faktami, niezgodne z prawdą a ostatnio dołączył do tego także pan Bachmura, który jest wydawcą tej gazety, więc czas najwyższy skończyć z tymi kłamstwami, bzdurami, które sobie wymyślił chory człowiek, chory z nienawiści do mnie i mam nadzieję, że wreszcie sąd to rozstrzygnie, bo ja już straciłam cierpliwość”.

 

Poseł Arent pozywa nas do sądu za artykułu o „Helperze”, stowarzyszeniu kierowanym przez jej przyjaciół, małżeństwo Katarzynę i Tomasza K. (b. agenta CBA Tomka). Prokuratura oskarża ich o defraudację kilkudziesięciu milionów złotych publicznych dotacji na domy pomocy społecznej. Posłanka była zaangażowana w obronę kierownictwa Helpera, składając doniesienia do prokuratury na policjantów, prokuratorów i urzędników, którzy położyli kres wyprowadzaniu milionów z budżetu państwa do prywatnych kieszeni. „Debata” wezwała poseł Arent, by publicznie wytłumaczyła się ze swojego zaangażowania w obronę oskarżonych. Odpowiedzią było żądanie wpłacenia 50 tys. złotych i przeprosin, następnym krokiem będzie pozew.

 

Teraz wpłynęła kolejne pismo od spółki, z którą powiązany jest wiceminister nauki prof. Wojciech Maksymowicz. Spółka żąda ode mnie i wydawcy „Debaty” wpłaty 30 tys. złotych i przeprosin. Chodzi o mój tekst na temat oferowania przez prywatne kliniki powiązane z klinikami uniwersyteckimi tzw. terapii komórkowych na nieuleczalne choroby jak Stwardnienie Zanikowe Boczne, stwardnienie rozsiane czy autyzm i pobieranie od chorych od 50 do 300 tys. złotych, mimo że nie ma żadnych podstaw biologicznych i medycznych do ich stosowania (artykuł można przeczytać w kwietniowej „Debacie” zamieszczonej w pdf na stronie sdp.pl).

 

Na własnej skórze przekonam się więc, czy sądy w Polsce zostały podporządkowane rządowi i jak to jest z tą wolnością słowa w Polsce?

 

Adam Socha