Nagłówki niektórych gazet krzyczały o likwidacji CBA i IPN, politycy KO, TD i Lewicy publicznie zaczęli deklarować, że ich pierwsze kroki, gdy utworzą rząd to likwidacja wymienionych instytucji. Dlaczego? To jasne, ale młodsi nie znają kontekstu. Czas przypomnieć z jakiego powodu liberałowie i postkomuniści tak bardzo chcą likwidacji na przykład Instytutu Pamięci Narodowej?
Andrzej Makowiecki, jakkolwiek oceniać pisarza ze względu na jego przeszłość (niesławne artykuły m.in. w Odgłosach z 1968 szkalujące osoby pochodzenia żydowskiego – red.)[1], pozostańmy przy tym eufemizmie, związał swoje życie z Łodzią i trafnie ją opisywał. Środowiska intelektualne, artystyczne, ale też dogłębnie odmalował jej obraz w czasie transformacji w powieści „Krew i wino”. Ponieważ historia rozgrywa się w łódzkim świadku przestępczym – spytałem kiedyś, tego urodzonego w Warszawie pisarza, czy się nie bał chodzić Piotrkowską, gdzie najczęściej przesiadywali bohaterzy jego powieści, jeśli nie odsiadywali kary pozbawienia wolności. Upodobali sobie dwie kawiarnie: Wiedeńskią na rogu ulic 6-go Sierpnia i Piotrkowskiej lub w latach 90. nieco podupadłej, ale wciąż owianej legendą kawiarni hotelu Grand. Pisarz odpowiedział, że gangsterzy z łódzkiej Ośmiornicy mu się kłaniali z wdzięczności za uwiecznienie ich w literackiej formie. Dziś wielu z bohaterów książki Makowieckiego już nie żyje i najczęściej zeszli z tego świata nie z przyczyn naturalnych.
Zdaje się, że gangsterów wciągnęła historia „łódzkiego lumpa”, na którego mafia założyła firmę słup po to by wyłudzać VAT. W książce autor bogato opisał związki Ośmiornicy z policjantami, służbami, urzędnikami skarbówki i politykami lokalnymi a nawet parlamentarzystami.
W 1991 roku gdy wraz z planem Balcerowicza, przyszedł kryzys społeczny oraz wzrost przestępczości, nie tylko w Łodzi, ale w całej Polsce. Rodził się świat ciemnych interesów, niejasnych powiązań polityków i zorganizowanej przestępczości, zbijania kapitału na ludzkiej krzywdzie, wyprowadzania majątku publicznego do prywatnych spółek z kapitałem zakładowym na papierze.
Nie odkrywam niczego nowego, w świetnym filmie „Układ zamknięty” Ryszarda Bugajskiego, doskonale pokazano ów świat lat 90. w Polsce. Pozostaje pytanie czy ten układ przetrwał, czy ma swoich „godnych” następców? Odpowiedź jest dla mnie oczywista – tak. Opowiem historię, która będzie na to dowodem.
Nazwijmy go P. – urzędnik samorządowy, obejmuje bardzo ważne i niezwykle odpowiedzialne stanowisko w łódzkim magistracie. Ówczesny wojewoda zaalarmowany przez branżowy związek zawodowy, po przeanalizowaniu materiałów wystąpił na drogę sądową przeciwko Gminie – Miasto Ł. o odwołanie urzędnika P. Magistrat zgodnie z instrukcjami z „seminarium’ w Tczewie na temat nierozerwalnego związku człowieka z patią, prowadzonego przez Sławomira N., bronił swojego pracownika, jak niepodległości. Tak urzędnik ów scementował swoją miłość i lojalność do układu.
Magistrat do batalii sądowej przygotował się starannie. Po pierwsze zadbał o „zalegendowanie” kolegi. Znalazł się prezes organizacji, który przed Wojewódzkim Sądem Administracyjnym zeznał, że urzędnik przez 10 lat pracował minimum 10 godzin tygodniowo w stowarzyszeniu, jako wolontariusz świadcząc usługi terapii, choć żadnych dokumentów zaświadczających o uprawnieniach lub kwalifikacjach nie miał. Dokumenty się nie zachowały. Zadbano także by owe dokumenty stowarzyszenia, które korzystało z dotacji miasta, również zostały zarchiwizowane, czytaj zniszczone. Traf chciał, że dokumentacja była w jednostce, którą właśnie zaczął kierować urzędnik P., w sprawie, którego toczył się spór sądowy. Nie budzi mojego zdziwienia, że jedną z jego pierwszych decyzji była właśnie „archiwizacja” dokumentów.
Pomocne się okazały pracownice, które w dalszej części historii będą miały duże znaczenie. W sądzie, oprócz udowodnienia, że urzędnik posiada wymagane przepisami prawa doświadczenie pozwalające na objecie ważnego stanowiska, pozostawało jeszcze poświadczenie wykształcenia. I tu znalazło się rozwiązanie. Uczelnia założona przez byłych członków PZPR, na majątku zakładów włókienniczych, zgodnie z trendem lat 90.: kupić zakład za grosze, pracowników zwolnić, park maszynowy sprzedać, nieruchomości przekształcić na inne cele. Tutaj i tak dobrze, że to sektor edukacji, bo przynajmniej teoretycznie, zawsze mogła się zabytkowa fabryka spalić, jak to bywa w Łodzi, albo zostać wyburzona. Przynajmniej solidne budynki z czasów rozwoju Łodzi włókienniczej przetrwały.
Odkryłem zbieg okoliczności – „ojcowie założyciele” uczelni skupują na cele edukacyjne nieruchomości, budynki pofabryczne, kamienice. Nieruchomości te nabywane są na cele edukacyjne z bonifikatą. Następny krok to pozyskiwanie dotacji na remont i działalność, a po okresie karencji sprzedaż nieruchomości developerom i wyburzenie by postawić kolejny apartamentowiec. Jak jest problem z jakąś nieruchomością, np. kamienica będąca własnością uczelni przylega do innej posesji, której żadnym sposobem nie można zburzyć albo nabyć, działa tradycyjny, sprawdzony sposób już od czasów „Ziemi obiecanej”, pielęgnowany w czasach „Ośmiornicy” – podpalenie budynku.
Wracając do P., uczelnia postarała się o uprawnienia na prowadzenie pożądanej przez urzędnika specjalizacji w formie studiów podyplomowych, uzyskała je 23 czerwca. Wymiar studiów to 260 godzin, urzędnik P. ukończył studia wraz z obroną pracy dyplomowej 15 września.
Był jedynym uczestnikiem tej wakacyjnej edycji przyśpieszonych studiów, miał bardzo duży komfort studiowania, dla niego wykładowcy z tytułami doktorskimi przerywali wakacyjny wypoczynek by pomóc urzędnikowi P. posiąść wiedzę. Spytałem wykładowcy z tej uczelni o te studia, popatrzył na mnie z politowaniem i parsknął – jakie studia?! Chłopie, w wakacje?!
Na pytanie, dlaczego nikt z wykładowców, którzy podpisali się pod dyplomem nie zaprotestował, odpowiedział, że taki układ. Ludzie chcą pracować, a uczelnia nie toleruje nielojalności jak matka partia, czyli PZPR. Jak to powiedział Włodzimierze Czarzasty: „wyście nie obalili komuny, wyście się z nami dogadali!” Były członek partii komunistycznej był do bólu szczery.
Wojewoda przegrał sprawę, nie mógł wiedzieć, że magistrat był tak dobrze przygotowany do sądowej batalii, że odpowiednio i wcześniej zostały spreparowane dokumenty, że trzy pracownice samorządowe posiadające długoletnie doświadczenie zawodowe wiedziały, które dokumenty należy zniszczyć, jak przygotować prezesa stowarzyszenia do składania zeznań tak by sąd uznał doświadczenie zawodowe ich zwierzchnika. Należy dodać, że jedna z urzędniczek to żona policjanta, który wówczas zajmował się ściganiem zorganizowanej przestępczości a jego zadaniem było odpowiednie przygotowanie urzędnika P. do składania zeznań w sądzie.
Każda z urzędniczek została wynagrodzona sowitą premią regulaminową i zaskarbiła sobie dozgonną wdzięczność partii. Posiadając tę wiedzę złożyłem zawiadomienie do prokuratury, ale sprawa została szybko umorzona, a Pani Prokurator milczy do dziś na temat udostępnienia zgromadzonych materiałów, upływa już drugi miesiąc, ciekawe na co czeka.
Nic nie napisałem o P., a to bardzo ciekawa postać, biznesmen, który idąc z duchem czasu w 90 roku w Hotelu Centrum zarejestrował, wraz z trzema wspólnikami, firmę handlującą bronią i amunicją. Z akt IPN wynika, że spółka wystąpiła o koncesję pod koniec marca, a już na początku maja ją otrzymała. W tamtym czasie średni czas oczekiwania na tego typu pozwolenia to około 5 do 6 miesięcy – wynika ze słów byłego pracownika resortu w tamtym czasie.
Hotel Centrum to osobna historia, dodam tylko, że w archiwach IPN w Łodzi jest bogata i ciekawa dokumentacja, wynika z niej, że od sprzątaczki po dyrektora, to pracownicy SB, nikt nie jest chyb na tyle naiwny by sądzić, że tak z ulicy można było wynająć biuro na działalność gospodarczą, podkreślam firma, która zajmowała się handlem bronią i amunicją, bez jakiegokolwiek układu.
W latach 80. podróżował na zagraniczne stypendia do Hiszpanii na zaproszenie fundacji z Madrytu oraz z RFN i Holandii, wydał też książkę dla biznesmenów o zarządzaniu emocjami, prowadził szkolenia dla biznesu. Ani śladu jednak w jego życiorysie o pracy wolontariusza we wspomnianym stowarzyszeniu, ani śladu innej działalności.
Przeszukując Internet oraz archiwa IPN nie znalazłem nic więcej na temat wyjazdu do Hiszpanii w celu nauki języka hiszpańskiego. I tutaj muszę przywołać cenne źródło, pewnego pisarza, reportera, który w latach 80-tych wyjeżdżał w celach zawodowych do Hiszpanii, ale też współpracował jako TW z SB. To on wskazał, że w tamtych czasach osoby współpracujące z SB bardzo często wyjeżdżały na stypendia zagraniczne celem działalności operacyjnej pod przykrywką nauki języka. Na spotkaniu z ekspertem z Instytutu Pamięci Narodowej w Łodzi dowiedziałem się, że prawdopodobne jest, że dokumenty zostały zniszczone.
Cała sprawa być może by nie ujrzała światła dziennego, gdyby nie przypadek i świadek przy okazji realizacji filmu dotyczącego lat 80-tych. Świadek naprowadził mnie na opisaną historię a archiwa IPN potwierdziły jego słowa w takim zakresie na jaki pozwalał odtajniony zasób. Jakie jeszcze historie nieprawdopodobnych karier skrywają? Być może jest to temat na osobny film dokumentalny.
[1] https://dzieje.pl/wiadomosci/historyk-protest-lodzkich-studentow-w-marcu-1968-r-byl-szczegolnie-dynamiczny