O sukcesie prawicy w Holandii pisze KRZYSZTOF M. ZAŁUSKI: Wilders i Timmermans – między stereotypami a rzeczywistością

Zdj.: Amsterdam,fot. HB/ re/ arch Grafiki: Freepik.com na podstawie pomysłów KMZ

Wybory parlamentarne w Królestwie Niderlandów wygrał Geert Wilders. Jego narodowa Partia Wolności (PVV) zdobyła 35 mandatów w stupięćdziesięciomiejscowym parlamencie. Frans Timmermans, stojący na czele koalicji komunistów, socjalistów i zielonych musi się zadowolić wprowadzeniem do izby niższej Stanów Generalnych jedynie dwudziestu sześciu deputowanych. Były Wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej całą winę za porażkę lewicy zrzuca na media i zapowiada, że będzie bronił demokracji… do końca.

Narodowa Partia Wolności Geerta Wildersa program ma dosyć prosty. Opowiada się za restrykcyjną polityką imigracyjną, szczególnie w stosunku do uchodźców z państw muzułmańskich. Stoi na stanowisku, że islam jest największym zagrożeniem dla narodowych wartości i rodzimej kultury Niderlandów. Domaga się zakazu noszenia burek oraz likwidacji meczetów. Jednocześnie chce wzmocnienia suwerenności narodowej. Ponad to krytykuje działania Unii Europejskiej i zachęca Holendrów do wyjścia z jej struktur – przynajmniej jeszcze do nie dawna Wilders domagał się „Nexitu” i przywrócenia kontroli na granicach państwa.

W sferze polityki gospodarczej PVV zapowiada obniżenie podatków oraz redukcję rządowych subwencji – z wyjątkiem funduszy na opiekę zdrowotną i emerytury. Popiera za to protekcjonizm, mający ochronić niderlandzkie przedsiębiorstwa i ich pracowników. W kwestiach bezpieczeństwa narodowcy kładą nacisk na zaostrzenie przepisów karnych, szczególnie za najcięższe przestępstwa. Postulują też wzmocnienie sił policyjnych i wojska.

Mniej oczywiste są natomiast plany Partii Wolności, jeżeli chodzi o ochronę środowiska i bezpieczeństwo energetyczne. Pierwotnie PVV wyrażała sceptycyzm wobec polityki klimatycznej UE i promowała energię jądrową, ale na krótko przed wyborami jej przewodniczący złagodził nieco swoje stanowisko. Zresztą nie tylko w tej kwestii.

Do niedawna Wilders uważał, że opuszczenie UE pozwoliłoby Holendrom odzyskanie pełnej kontroli nad własnymi granicami, polityką gospodarczą i stanowieniem prawa. Ostro sprzeciwiał się także koncepcji federalizmu europejskiego, jako poczynaniom zagrażającym narodowej tożsamości i pełnej niezależności państwa. Broni także niezmiennie tradycyjnych wartości i praw rodziny. Wyraża też zdecydowany sprzeciw wobec „politycznej poprawności” i „zbytniej” tolerancji.

Jednym słowem, w programie narodowej Partii Wolności można znaleźć wszystko to, czym brzydzą się marksiści, trockiści, maoiści i cała reszta unijnych „reformatorów”. Nic więc dziwnego, że zwycięstwo Wildersa, wywołało wśród polityków lewicy panikę.

Lewacy, islamiści i biznes

W stolicy Królestwa Niderlandów, wkrótce po ogłoszeniu wyników wyborczych doszło do „spontanicznych” manifestacji. Na centralny plac Dam wyszli lewacy i wyznawcy islamu. Łącznie około tysiąca osób, które zapragnęły wyrazić sprzeciw wobec wyborczego triumfu Partii Wolności. Jej przywódcę, Geerta Wildersa okrzyknięto „populistą” i „faszystą” a jego partię – „najgorszym wrogiem demokracji”. Skandowano także hasła przeciwko „faszyzmowi, islamofobii, rasizmowi i nienawiści wobec osób queer”.

Przy okazji oberwało się Izraelowi. Demonstranci wznosili antysemickie okrzyki i żądali odbudowy wolnej Palestyny. Podobne korowody, ale o wiele mniej liczne, odbyły się też w Utrechcie, Lejdzie i innych częściach Niderlandów. Również tam pojawiały się transparenty z napisem: „From the river to the sea, Palestine will be free”, uznawane do niedawna przez lewicowych proroków za rasistowskie.

Dziennikarze liberalnego mainstreamu, relacjonując zajścia, skupiali się jednak głównie na stanie niderlandzkiej demokracji. I oczywiście na śmiertelnym dla niej zagrożeniu, które chce zafundować „naiwnym” Holenderkom i Holendrom populistyczno-prawicowa ekipa Wildersa. Tylko nieliczni zauważyli głębokie podziały społeczne i polityczne, do jakich doprowadziły trzynastoletnie rządy Partii Ludowej na rzecz Wolności i Demokracji i stojącego na jej czele, Marka Ruttego. Natomiast o tym, że demokracja to nie tylko wybory i ich wyniki, ale także to, co dzieje się później – czyli przede wszystkim dialog, debata a czasem nawet spory pomiędzy politykami a społeczeństwem, wspomniał jedynie „De Telegraaf” – największy dziennik w Niderlandach.

Wynik wyborów parlamentarnych mocno zaskoczył również część holenderskiego biznesu. Zwłaszcza branżę technologiczną. Poważne obawy o swoją przyszłość wyraził m.in. zarząd ASML Holding NV. Koncern, będący niderlandzkim potentatem w produkcji maszyn do wytwarzania chipów, obawia się, że antyimigranckie stanowisko Partii Wolności, zablokuje napływ cudzoziemskich, wysoko wyspecjalizowanych pracowników.

Rzeczniczka ASML wyraziła opinię, że po obniżeniu świadczeń społecznych dla zagranicznych pracobiorców, które wprowadzono już miesiąc temu, ewentualne rządy PVV doprowadzą Niderlandy do izolacji, a w dalszej perspektywie, do spadku konkurencyjności krajowej gospodarki.

Zagadkowa gra z Putinem

Najbardziej zwycięstwem Geerta Wildersa był jednak zaskoczony Frans Timmermans, do niedawna wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej.

Pod koniec sierpnia Timmermans postanowił wrócić do polityki krajowej. Chciał, podobnie jak Donald Tusk, „ratować swoją ojczyznę przed upadkiem demokracji”. Tuskowi się udało, Timmermansowi Holendrzy nie dali się nabrać.

Może dlatego, że mieli w pamięci jego dokonania… Zwłaszcza te w zakresie tzw. Europejskiego Zielonego Ładu i programu „Fit for 55”, których był głównym architektem. Być może przypomniały im się też jego zagadkowe relacje z Rosją – to, że jeszcze pod koniec roku 2021, nie dostrzegał faktu, iż Gazprom próbuje manipulować gazowym rynkiem Unii. Albo te jeszcze starsze historie z marca 2014 roku, kiedy po aneksji Krymu, Timmermans jako ówczesny minister spraw zagranicznych Królestwa Niderlandów, ogłosił, że „handel między Holandią a Rosją będzie kontynuowany jak zwykle”. A może oczy otworzyło im proroctwo z końca maja zeszłego roku, w którym Timmermans przewidywał, że „jest bardzo mało prawdopodobne, że Rosja zakręci kurek z gazem takim krajom jak Holandia, Niemcy czy Włochy. Kreml woli trzymać ‘dużych chłopców’ po swojej stronie, ponieważ to jedyne źródło dochodu, jakie mu pozostało”. W tym samym wywiadzie, emitowanym w niderlandzkiej telewizji publicznej NPO1, polityk stwierdził ponadto, że Putin „bardzo się boi” i dlatego „wywiera presję w szczególności na małych klientów”.

Co najdziwniejsze, wszystkie te absurdy Timmermans wygadywał pomimo, że doskonale znał Rosję i jej przywódcę, bo… w latach 90. mieszkał w Moskwie. I właśnie ten fakt rodzi pytanie, czy byłemu Wiceprzewodniczącemu Komisji Europejskiej brak kompletnie politycznych kompetencji, czy prowadzi z Władimirem Putinem jakąś grę i świadomie okłamuje opinię publiczną?

Frans Timmermans, jako wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej, odegrał również kluczową rolę w zainicjowaniu postępowania przeciwko Polsce. Zainspirowany przez eurodeputowanych Koalicji Obywatelskiej i Lewicy procedurę karającą Polaków za rzekome „naruszenia zasad praworządności”. Procedura ta została uruchomiona w grudniu 2017 roku, w odpowiedzi na reformy sądownictwa wprowadzane przez polski rząd. Decyzję o uruchomieniu kar, zgodnie z art. 7. Traktatu o Unii Europejskiej, KE podjęła mimo zastrzeżeń ze strony niektórych urzędników UE, w tym ówczesnego Przewodniczącego Komisji, Jeana-Claude’a Junckera. Juncker wyraził wówczas zastrzeżenia co do skuteczności tego kroku, jednak ostatecznie władze unijne zdecydowały się na takie rozwiązanie.

Kary, którymi Polska została wówczas obłożona – zwłaszcza po tym, jak ostatnio Andrzej Morozowski przyznał w TVN24, że rząd Mateusza Morawieckiego „nie łamał dosłownie konstytucyjnych zapisów” – teraz budzą jeszcze większe wątpliwości, co do politycznych kompetencji Fransa Timmermansa niż sześć lat temu.

Timmermans nie umie przegrywać

Rankiem 23 listopada, zaraz po ogłoszeniu wyników, lider holenderskiej lewicy wystąpił przed kamerami telewizji publicznej NPO1. Był wyraźnie zdenerwowany, co nie umknęło politycznym komentatorom. Wouter de Winther z dziennika „De Telegraaf” nazwał go w chwilę później „zgorzkniałym człowiekiem, który nie potrafi znieść porażki”.

Timmermans znalazł oczywiście winnych swojej klęski. Są nimi media… Zdaniem polityka dziennikarze podczas kampanii wyborczej zbyt mało wypytywali Wildersa o jego program wyborczy, w którym ten nacjonalista „wyklucza miliony Holendrów”. Początkowo socjaldemokrata był ostrożny w słowach, ale kiedy reporterzy zaczęli pytać go o Wildersa, Timmermans wybuchnął: „Dlaczego pytacie o to mnie? Dlaczego nigdy jego nie zapytaliście go, jak wygląda program PVV?!”

Timmermans nie wierzy w uczciwość Geerta Wildersa. Stonowane wypowiedzi przywódcy prawicy i deklaracje, że chce być premierem wszystkich Holendrów, przywódca lewicy skwitował stwierdzeniem: „Wilders ani na jotę nie odchodzi od programu PVV, który między innymi opowiada się za zakazem meczetów i Koranu”.

Również następnego dnia przed kamerą „De Telegraaf”, Timmermans był wyraźnie pobudzony. „Nie udało mi się przekonać wystarczającej liczby wyborców”, przyznał. Ale gdy reporter zapytał, dlaczego tak się stało, ponownie zaatakował media. „Macie tych swoich profesjonalnych komentatorów, którzy wieczór po wieczorze wyjaśniają, jak to jest. Oni na pewno będą to kontynuować, a ja posłucham, co ci mądrzy ludzie mają do powiedzenia”. Zaraz po wypowiedzeniu tej kwestii wyszedł ze studia.

Wouter de Winther rejteradę Timmermansa uznał za mało profesjonalne zachowanie.

„Przyjechał, aby ratować nasz kraj przed Brukselą. To właśnie obiecał Holendrom, zwłaszcza lewicowym wyborcom. Jego misja zakończyła się jednak niepowodzeniem. Dzięki łasce Bożej ma jeszcze szansę rządzić, jeśli PVV nie uda się zbudować koalicji. Ale teraz najwyraźniej ma problem z zaakceptowaniem swojej klęski” – powiedział Winther.

W opinii dziennikarza, ​​Timmermans powinien przyznać się do porażki i iść dalej. „Reklamował się jako swego rodzaju zbawiciel. Myślał, że wystarczy pójść do urny… i ogłosić się nowym premierem. Holandia chciała czegoś innego. Powinien to przyjąć do wiadomości”.

W PVV są też porządni ludzie

Również Kamran Ullah, redaktor naczelny „De Telegraaf”, zwrócił uwagę na fakt, że niderlandzcy przywódcy polityczni, zwłaszcza ci, którzy stoją w opozycji do PVV, podsycają polaryzację społeczeństwa, a tym samym stają się winni „tego, o co oskarżają Wildersa”. „Robią to kłamiąc, że uchodźcy są deportowani z kraju, i że dla dzieci ze środowisk imigranckich nie mają przyszłości. To oczywiście nie jest prawdą.”

Jego zdaniem ​​politycy powinni pogratulować Geertowi Wildersowi zwycięstwa i zrobić wszystko, aby zapobiec dalszym podziałom społeczeństwa. Ullah krytycznie odniósł się też do osób oprotestowujących wyniki wyborów.

„Rodzą się silne emocje” – stwierdził. – „I jest to w pewnym stopniu zrozumiałe, zwłaszcza biorąc pod uwagę niektóre elementy manifestu wyborczego PVV i oświadczenia Wildersa, wygłaszane wcześniej. Ale widać, że napięcie jest również w szeregach polityków, którzy w wieczór wyborczy nie złożyli Wildersowi gratulacji… Zadaniem przywódców politycznych, nauczycieli i mediów jest obecnie wyjaśnienie ludziom pobudek Wildersa i tego, co powiedział w ostatnich tygodniach… Oczywiście Wilders musi pokazać, że chce być premierem wszystkich Holendrów. Musimy też wyjaśnić ludziom, że żyjemy w społeczeństwie demokratycznym, w którym naprawdę trzeba szanować wynik wyborów”.

Kamran Ullah, który sam jest potomkiem imigrantów, przestrzegł przed odrzuceniem prawie dwóch milionów wyborców PVV „jako bandy rasistów”. „Wyborcy, którzy głosowali na Partię Wolności, to ludzie z różnych środowisk. Ludzie, którzy w przeszłości głosowali na Partię Socjalistyczną, Partię Pracy, Partię Ludową na rzecz Wolności i Demokracji, a czasem nawet na Demokratów 66. To są bardzo porządni ludzie, którzy mają dość całej tej hecy i tracą zaufanie do polityki. Dlatego teraz głosują na Wildersa.”

Zdaniem naczelnego „De Telegraaf”, ostra krytyka islamu płynąca ze strony Wildersa była istotna tylko dla niektórych wyborców, ale nie stanowiła czynnika kluczowego dla większości. Ta część elektoratu uwierzyła, że lider PVV rzeczywiście zrezygnuje z wykluczenia społecznego muzułmanów.  Jeśli tak się stanie, możemy mieć nadzieję, że wszystko się ułoży”.

Holendrzy zaufali PVV

Powyborczym przemówieniem Fransa Timmermansa był również zaniepokojony prof. Afshin Ellian. Ten urodzony w Iranie prawnik, filozof i krytyk islamu politycznego wskazał na fragment, w którym lider koalicji komunistów, socjalistów i zielonych chce rzekomo bronić demokracji.

„Uważam, że to przemówienie było bardzo nierozsądne i trochę niespotykane… Timmermans zachował się wczoraj jak zawodowy prześladowca. Powiedział: ‘będziemy bronić demokracji’. Ale zdecydowana większość wyborców wybrała Wildersa. Mamy konstytucję, sądownictwo, media. Uważam, że to co zrobił Timmermans, to bardzo niebezpieczne podżeganie.”

Również autor książki „Vaste Grond”, Marcelo Mooren wytknął socjaliście, że nie powinien tak gwałtownie reagować na zwycięstwo konkurenta. Jego zdaniem Timmermans niepotrzebnie chce walczyć bezpośrednio z Wildersem, zamiast zająć się problemami, które wyniosły lidera narodowców tak wysoko. Mooren porównał strategię socjalisty do walki z komunizmem.

„Można walczyć z komunistami, ale ważniejsza jest walka z biedą, która stworzyła komunizm. To samo dotyczy tej formy populizmu” – powiedział. – „I to jest oczywiste, ale wciąż są partie, które chowają głowę w piasek i nie chcą żadnych rozwiązań. Teraz jest najważniejsze to, co zrobimy. Kto będzie premierem, a kto znajdzie się w opozycji? Jeśli popełnimy błąd, Wilders za cztery lata będzie miał pięćdziesiąt mandatów.

I trudno odmówić racji wszystkim przywołanym ekspertom. Tolerancyjna, bezpieczna i przyjazna dla wszystkich Holandia odchodzi do historii, a jej mieszkańcy są zmęczeni permanentnymi politycznymi awanturami. Ponad 50 proc. mieszkańców nie ufa już politycznym elitom, a 60 proc. uważa, że krajem rządzą darmozjady, których jedynym celem jest władza. Tym czasem 80 proc. społeczeństwa najbardziej obawia się imigrantów. Wildersowi udało się odczytać te lęki. I to już dwadzieścia lat temu. Dlatego właśnie Holendrzy mu zaufali.

A jednak do liberalno-lewicowego establishmentu nadal nic nie dotarło. Niemiecka stacja ZDF i dziennik „Tagesspiegel”, Geerta Wildersa tradycyjnie nazywają „prawicowym populistą”. Z kolei francuski dziennik „Le Monde” charakteryzuje PVV jako „partię skrajnie prawicową i antyislamską”. W wyobrażeniu Thomasa Kirchnera z „Süddeutsche Zeitung” Wilders to „jeden z najbardziej nieprzejednanych krytyków islamu w Europie” i „uparty nacjonalista, który pcha Holandię do wyjścia z Unii Europejskiej i NATO”. Kirchner zwraca również uwagę na deklarowane przez Wildersa „ksenofobiczne postulaty”, w tym „dążenie do natychmiastowego ograniczenia liczby osób ubiegających się o azyl do zera”.

Czy zatem Królestwo Niderlandów, kraj do tej pory głęboko zakotwiczony w strukturach UE i NATO, postrzegany jako jeden z najbardziej zagorzałych przeciwników putinowskiej Rosji, zmieni teraz kurs o 180 stopni? Czy nowy prawicowy gabinet z udziałem Partii Wolności, który jak wszystko wskazuje jest na najlepszej drodze do objęcia władzy, raczej utrzyma dotychczasowy kierunek? Jak by nie było, należy się spodziewać, że holenderskie wybory wymuszą na unijnych eurokratach zmianę narracji. A Wilders stanie się kierunkowskazem dla obywateli tych państw, które chcą zachować suwerenność i narodową tożsamość.