WALTER ALTERMANN: Primo voto, advocatus diaboli i znany mistrz języka francuskiego

Unikajmy mieszania z błotem mowy ojczystej, zresztą nie tylko jej... Fot. archiwum/ h/ re

Ostatnio w Polsacie można było usłyszeć, jak ktoś z dyskutantów, brał w obronę sprawę uznaną przez pozostałych uczestników za niezałatwioną przez rząd. Wtedy to dyskutant powiedział: „Muszę być adwokatem tego diabła”. Po czym zaczął wykręcać kota ogonem, twierdząc, że niezałatwienie tej sprawy przez rząd jest kłamstwem, bo rząd wszystko załatwił bardzo dobrze. Mamy więc grube niezrozumienie zwrotu „adwokat diabła”. Zanim sprawę wyjaśnię, muszę powiedzieć, że nieznany jest językowi polskiemu zwrot „adwokat tego diabła”. Jeżeli już powołujemy się na cytaty kulturowe, to bardzo proszę robić to rzetelnie, bez własnych ozdóbek i dodatków, jak „tego”.

Adwokat diabła to łacińskie „advocatus diaboli”. Jest to ktoś broniący sprawy niesłusznej lub taki, który atakując dobrą sprawę, przyczynia się do lepszej orientacji w dyskutowanych kwestiach. Tu zauważę, że w procesach kanonicznych, mających ustalić, czy ktoś nadaje się na ołtarze – jako błogosławiony, czy święty – powołuje się do dzisiaj właśnie adwokata diabła, który ma za zadanie podważać zasługi kandydata, wątpić w prawdę świadków. A wszystko po to, żeby potem już nikt podobnych zarzutów świętemu, lub błogosławionemu nie stawiał. Dzisiaj jednak, w potocznej polszczyźnie adwokat diabła znaczy tyle, co obrońca złej sprawy.

Primo voto

Naród nasz staje się coraz bardziej wykształcony, bo w dużych miastach mamy już prawie 30 procent ludzi wykształconych. Co prawda, do wyższego wykształcenia zalicza się również licencjaty, ale jednak wykształconych przybywa. Przy czym nikt nie notuje na jakim poziomie są ci wykształceni.

W związku z tym coraz więcej osób zaczyna używać obcych zwrotów i polskich archaizmów, chcąc dać potwierdzenie, że sroce spod ogona nie wypadli. Ostatnio znalazłem tego przykład w internecie, gdzie pewien wykształcony jegomość, bo zaznaczył, że jest adwokatem, pisząc o swojej rodzinie przedstawił też córkę. Córka jest widać zamężna, bo ma inne niż ojciec nazwisko, ale adwokat zaznacza, że jej primo voto to nazwisko jego, czyli ojca. I mamy kłopot kulturowy, bo zwyczajowo utarło się, że piszemy o kobiecie tak:

de domo, z domu lub nazwisko panieńskie. W XIX wieku de domo pisali często rodowi hrabiowie i książęta, ale najczęściej dziewiętnastowieczni burżuazyjni  dorobkiewicze.

primo voto – określało nazwisko kobiety po pierwszym mężu, czyli wdowy, która ponownie wyszła za mąż. Bo rozwodów dawniej tak wiele nie było. Bywało też, że pisało się – po pierwszym mężu.

secundo voto, tertio voto – tak pisało się o zacnych matronach, które pochowały co najmniej jednego, dwóch, lub więcej mężów.

Takie był obyczaje w XIX wieku. Potem ten zwyczaj ułacinniania zanikł, bo był anachrpniczny. I nie ma powodu, żeby ten archaizm wskrzeszać, nawet, jeśli jest się adwokatem.

Z czego słynął Napoleon

Pan Tomasz Tomaszewski, sprawozdawca meczu tenisowego postanowił błysnąć znajomością  historii, więc powiedział o rosyjskim tenisiście Danile Miedwiediewie: „Świetnie włada językiem Napoleona”.

I wyszło nie bardzo dobrze, bo Napoleon nigdy nie nauczył się poprawnej wymowy jezyka francuskiego. A nawet musiał się go uczyć, bo ten cesarz Francuzów urodzony na Korsyce, dobrze znał język włoski – język ojca i matki. Znał też doskonale miejscowy język korsykański, a biografowie podkreślają, że nigdy nie pozbył się korsykańskiego akcentu.

Gdyby sprawozdawca chciał błysnąć, powinien powiedzieć, że Miedwiediew doskonale mówi językiem Prousta, Racine’a, Moliera a nawet Balzaka. A już najlepiej byłoby nie nurzać się w niepewnych odmętach metafor i powiedzieć, że Miedwiediew świetnie mówi po francusku. Ale pan Tomaszewski kultywuje starą szkołę „sprawozdawczości wyższego typu” i kocha mroczną poezję sprawozdawczości. Szkoda, bo na tenisie, mimo wszystko, się zna.

 Aktywiści językowo też groźni

„Remont poznańskiego rynku był bardzo przedrożony” – oświadczyła młoda aktywistka miejska z Poznania, w programie TVP Info, 25 XI 2023 r. Przy wypowiadaniu tego nowatorskiego zdania, aktywistka była bardzo pobudzona.

Zasmuciła mnie ta młoda, aktywna kobieta, bo chcąc zwrócić uwagę na przedłużający się remont poznańskiej starówki, co powoduje spory wzrost kosztów oraz utrudnienia dla mieszkańców,  posunęła się do ostrego ekstremizmy językowego. Bo nie ma w naszym języku czegoś takiego jak „przedrożony”, i nie będzie, bo to potworek językowy.

Co do aktywistów – nie mam o nich dobrego zdania. Są zbyt często szaleni w swoich akcjach i nie widzą świata poza własnymi ideami. Tu powiem, że bardzo interesujące rzeczy dzieją się w sprawie aktywistów w Niemczech. Dotychczas w Berlinie wydano już 550 wyroków sądowych na niekorzyść aktywistów klimatycznych z grupy „Ostatnie Pokolenie”. I jak przekazał portal niemieckiego dziennika „Welt”, nie zapadł ani jeden wyrok uniewinniający.

A w Bawarii, na zlecenie bawarskiego Urzędu Kryminalnego (LKA) oraz prokuratury w Monachium, w Niemczech przeprowadzono obławę na członków organizacji „Last Generation”. Siedmiu działaczom zarzuca się założenie bądź wspieranie organizacji przestępczej. Od miesięcy ta grupa prowadzi kontrowersyjne akcje protestacyjne w Niemczech i innych krajach Europy – przykleja się do ulic w celu zablokowania ruchu czy oblewa dzieła sztuki w galeriach płynnymi substancjami. Swoimi protestami aktywiści chcą zmusić rząd do bardziej zdecydowanej polityki klimatycznej.

Z tego co wiem, aktywistka z Poznania nie ma na sumieniu podobnych akcji, ale już niszczenie języka polskiego, może być karane. I mówi o tym odpowiednia ustawa. Nie mówię, że dużo, ale za „przedrożenie” powinna dostać jakieś dwa miesiące aresztu. O chlebie i wodzie.