Odszedł Janusz Herburt-Hewell. Dożył 78 lat. Było to ciekawe życie. Nawet bardzo. Szansę dały mu dobre geny, dobre wychowanie rodzinne, wrodzone zdolności. Wysoki wzrostem, wyróżniający się hollywoodzką urodą.
Urodził się w małej podlubelskiej miejscowości Pieńki Wozareckie, w inteligenckiej rodzinie. Dobry gust i maniery ukształtowała w nim ciotka, która poświęciła mu wiele uwagi. Studiował prawo na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej i pracował jako asystent operatora w TVP Lublin. Uznał jednak, że Polska Ludowa da mu niewielkie szanse, więc z niej uciekł.
Wędrówkę po świecie zaczął od Niemiec Federalnych (wówczas). Imał się różnych prac i zawodów starając się dostać do mediów – prasa, radio, telewizja. Szybko się przebijał. Pomogło mu małżeństwo z niemiecką baronessą, a potem wejście w kręgi polonijne związane z Radiem Wolna Europa. W 1966 roku dostał etat w redakcji muzycznej RWE w Monachium. Tu wraz z hrabią Janem Tyszkiewiczem rozpoczął prowadzenie, jak się wkrótce okazało, bardzo popularnego programu słowno-muzycznego „Osiemnasta zero pięć”. Grali to co było najlepsze, najbardziej popularne. Mówili elegancko, ciekawie, z humorem i dobrą dykcją.
W latach 60–70. władza nie uganiała się już z ruchomymi antenami po ulicach chcąc łapać miłośników RWE. Tyszkiewicz – Hewell stali się idolami kilku pokoleń – tych co wspominali i tych którzy marzyli dopiero o Zachodzie. Gdyby wówczas istniał Internet Janusz stałby się gwiazdą światową. Potrafił łatwo nawiązywać kontakty. Arbiter elegantiarum. Dykcja, sposób rozmowy ze słuchaczami, niski, męski głos zjednywały mu natychmiast sympatyków. Wypatrzył Janusza dyrektor RWE Jan Nowak-Jeziorański i popierał potem. Powędrował więc redaktor wraz ze swoim redaktorem naczelnym aż do Ameryki – dokładnie do Głosu Ameryki. Przepracował tam prawie ćwierć wieku wojażując z mikrofonem po świecie, obracając się wśród ludzi bogatych, ale także nadając relacje radiowe, reportaże z miejsc biedy, nędzy a nawet z miejsc konfliktów zbrojnych.
Pozyskał bogatego sponsora, też Polaka, który jako mały chłopczyk w czasie wojny uratował się z pożogi, a potem zrobił wielką karierę w USA handlując potężnymi samolotami pasażerskimi. Był to Henry de Kwiatkowski, który pamiętał skąd pochodził i odwiedził Polskę, kraj ojczysty, z liczną amerykańską rodziną w okresie karnawału Solidarności i podarował Warszawskim Wyścigom Konnym na Służewcu wspaniałego konia wyścigowego, araba, któremu nadano imię Wałęsy. (O ogierze szybko słuch zaginął …).
W Ameryce Janusz powtórnie się ożenił, tym razem z Argentynką Gracielą Brea, która urodziła mu troje dzieci: dwie córki i syna. Żołnierza Marines walczącego a potem szkolącego w Afganistanie, Iraku. Graciela była przez wiele kadencji nie tylko sekretarką ambasadorów argentyńskich w Waszyngtonie ale praktycznie najważniejszą tam osobą. Panią uroczą, świetną żoną a w dodatku bardzo się zaprzyjaźniła z Polską w czasie licznych przyjazdów do naszego Kraju.
Po roku 1989 przyjeżdżali tu po kilka razy w roku. Janusz nadal był czynnym dziennikarzem, nawet w 2008 roku zapisał się do Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskim. Czyli został naszym bliskim kolegą. Nagrywał tu wywiady, reportaże, które emitowane były potem w różnych polonijnych stacjach.
Ale najważniejsza jego pasją stał się golf. Z wielkim zapałem stał się popularyzatorem tego sportu w Polsce. Mając koneksje światowe sprowadzał wybitnych golfistów i menadżerów. Konsultował budowę pól golfowych na Mazurach, w Juracie i pod Warszawą. Wydzierżawił nawet niewielkie pole na tzw. driving range w Wilanowie i tam przez prawie 30 lat prowadził naukę gry w golfa a także organizował zawody krajowe i zagraniczne. Wielu aktorów i popularnych ludzi w Polsce tu przyjeżdżało. Odbywały się spotkania towarzyskie i sportowe. Janusz nagrał i popularyzował zasady gry, organizował szkolenia. W środowisku golfistów cieszył się dużą popularnością i uznaniem. Janusz Herburt-Hewell był autorytetem. Był niezwykle kolorową postacią, lubianą i szanowaną. Zmarł na Florydzie 27 października 2023 roku.
Ponieważ był naszym kolegą-dziennikarzem, zawsze Polakiem a nawet gorącym patriotą, żegnamy go z wielkim żalem. Pozostanie w naszej pamięci.