Dotarliśmy do ściany – MIROSŁAW USIDUS o paywallach

Czy przyszło komuś do głowy, że biznes gazetowy był po prostu beznadziejnie prowadzony i tragicznie zarządzany od zawsze? Tylko dawniej nie było konkurencji. Era cyfrowa i internet, gdy nadeszły, po prostu sprawdziły zdolność konkurowania starych mediów, ze skutkiem przerażająco negatywnym. Paywalle tego nie zmienią ani próby naśladowania Spotify i Netflixa.

 

Myśl ta olśniła mnie, gdy analizowałem dla nieco innych potrzeb bilans mojej starej „Rzeczpospolitej” pomiędzy 1996 rokiem, gdy została sprzedana norweskiej Orkli, a 2011, gdy spółkę kupił Grzegorz Hajdarowicz. Cena zapłacona za „niepaństwową” część Presspubliki wyniosła w 1996 – 235 mln franków francuskich, czyli wtedy ok. 120 mln złotych, co w 2011 roku, po uwzględnieniu inflacji, z grubsza warte było ponad 200 milionów. Gremi Grzegorza Hajdarowicza zapłaciło za ten segment spółki, według dostępnych w mediach informacji ok. 80 mln. Czyli wartość udziałów w firmie spadła w tym okresie od dwóch do trzech razy. Czy trzeba dobitniejszego dowodu na to, jak nieudolnie zarządzane były spółki prasowe? A przecież „Rzeczpospolita” to zapewne tylko jeden w wielu przykładów.

 

Z tego m. in. powodu tj. z powodu udowodnionej i rażącej nieudolności menedżerów firm wydających gazety, moja wiara w wizje paywalli, na których prasa ma się odkuć, jest bliska zeru. Już bardziej wierzę, że z pomocą swoich lobbystycznych wpływów u prawodawców, prasa zmusi Facebooki, Google i innych gigantów Big Tech do „becalowania” za linki. Z tym, że internetowe firmy z pewnością nie wyrównają prasie strat, jakie poniosła na spadkach sprzedaży i odejściu reklam. Jeśli opłaty przekroczą akceptowalny dla nich poziom, wymyślą sposoby, by nie płacić. Kierownicy firm medialnych w swoim tempie, czyli po wielu latach, zorientują się, że to nie działa. Podejmą wtedy kolejny lobbying, o ile jeszcze będzie na rzecz czego lobbować.

 

W tempie prasowym, czyli nie nadzwyczajnie żwawym, zaczyna też w starych mediach krążyć pomysł powielenia na potrzeby prasy modelu biznesowego platform strumieniowego audio, czyli Spotify, a także strumieniowego wideo, np. Netflixa. Aplikacje i rozwiązania tego rodzaju dla treści pochodzących z mediów zostały przygotowane przez zwinne startupy lata temu. Pisałem o tych pomysłach na portalu SDP już dość dawno temu. Z refleksem typowym dla branży prasowej zaczynają się tym interesować kierownictwa wydawnictw.

 

Do modeli subskrypcyjnych podobnych do Spotify i Netflix wrócę. Chciałbym chwilę najpierw poświęcić paywallom, „ścianom płaczu”, tj. „płacenia”.

 

Walka o kontrolę

 

W złotych czasach prasy, firmy medialne kontrolowały zarówno treść, jak i kanały dystrybucji. Ten model obowiązywał przez dekady, choć różnił się w wielu szczegółach w krajach demokratycznych i wolnorynkowych i w krajach komunistycznych, w media teoretycznie tez kontrolowały, ale same były pod ścisłą polityczną kontrolą. W nowych czasach najważniejsze, czyli internetowe, kanały dystrybucji oddaliły się od dawnych mediów. Nie tylko nie są kontrolowane, ale wręcz należą do podmiotów takich jak Google i Facebook, które agresywnie konkurują (i wygrywają) ze starymi mediami walkę o przychody z reklam.

 

Od biedy kontrolują jeszcze stronę „kontentową”, czyli wartościowe treści, ale widać oznaki schyłku i tej reszty siły mediów. Takie rozwiązania jak wprowadzane przez Google Accelerated Mobile Pages (AMP) to w dużym stopniu przesunięcie kontroli nad sferą jak przygotowywać treści  do platformy czyli do Google. Podobne rozwiązania wprowadzają Facebook i Apple. Coraz agresywniejsza cenzura polityczna Big Tech z kolei w konsekwencji prowadzi do sytuacji, że po wprowadzeniu dyktatu „jak” pisać, technopole przejdą do kontroli „co” pisać. Eliminowanie z platform treści niesłusznych politycznie idzie już zresztą pełną parą. W swoich tekstach podawałem dziesiątki przykładów takiej cenzury politycznej. Oczywiście lewicowe media zwane dla zmyłki „mainstreamowymi” nie mają z lewicową agendą Facebooka, Twittera czy Google’a wielkiego problemu. Poczekajmy jednak do czasów, gdy będą chciały o Big Tech napisać coś krytycznego lub niezgodnego z interesami potentatów. Wtedy zobaczymy, jakie znaczenie ma to, kto kontroluje treści, ich dystrybucję  i możliwość zarabiania na nich.

 

Niektórzy to rozumieją. Uważają, że systemy subskrypcyjne są drogą do odzyskania kontroli. Pisała tak np. Megan McArdle, publicystka „The Washington Post”. Jej zdaniem paywalle to sposób na odzyskanie i zapewnienie kontroli zarówno nad treścią, jak i dystrybucją. Opinia ta zdaje się obecnie w kręgach prasowych dominować. Niektórzy, jak Simon Houpt z „The Globe and Mail” dodają do rejestru potencjalnych korzyści takie aspekty jak eliminowanie przez systemy subskrypcyjne negatywnych zjawisk, które pojawiły się w mediach w epoce internetu, np. obniżania jakości dziennikarstwa i powszechnego stosowania clickbaitów, czyli podpuszczania czytelników chwytliwych tytułem i zajawką, by tylko „wkliknęli” się na stronę internetową serwisu informacyjnego.

 

Paywalle są stosowane już od wielu lat przez rozliczne znane i mniej znane tytuły. Uderza różnorodność modeli subskrypcyjnych a także dość częste modyfikowanie ich przez wydawców. Już wiele lat temu „Columbia Journalism Review” przeanalizowała 25 najczęściej odwiedzanych stron internetowych gazet codziennych w USA w poszukiwaniu jakiegoś wspólnego wzorca czy modelu biznesowego. Ostatecznie analitycy orzekli, że nie ma w mediach żadnej spójności w sposobie implementacji paywalli. Zdaje się to wskazywać, że dla wydawców jest to wciąż sfera eksperymentów, że nie wiedzą dokładnie, co zadziała i jaki model jest optymalny.

 

Zdaniem wielu medio- i internetoznawców, wydawcy powszechnie przeceniają wielkość swojej potencjalnej bazy subskrybenckiej. Pozwolę sobie posłużyć się opiniami znanego eksperta, Oma Malika z TrueVentures, który mówi to, co myśli wielu, mianowicie, że wiele gazet wcale nie ma dużej, lojalnej grupy odbiorców a taka jest potrzebna, aby model subskrypcyjny biznesowo zadziałał. „Jest bardzo niewiele treści medialnych, co do których istnieje wystarczająco szerokie przeświadczenie, że są must-read i must-have,” zauważył Malik.

 

W 2013 roku amerykański konglomerat prasowy Gannett, największa sieć lokalnych gazet w USA, wprowadził paywalle w serwisach internetowych wszystkich swoich osiemdziesięciu gazetach lokalnych. Efektem było pozyskanie zaledwie 46 tys. subskrybentów. W pierwszym rzucie, bo w kolejnych latach udało się pozyskać ich więcej. Liczby szły w setki tysięcy. Jednak Gannet notował z roku na rok spadki przychodów sprzedażowych. W 2020 poinformował o osiągnięciu miliona płacących subskrybentów, ale jednocześnie publikował kolejne raporty o spadkach dochodów ze sprzedaży. Czy tylko ja widzę w tym brak pozytywnej korelacji pomiędzy paywallami a wynikami finansowymi firmy?

 

Pozytywno-negatywne rezultaty wprowadzania paywalli

 

Opublikowane w 2019 roku w serwisie Harvard Business School wyniki badań, w których uwzględniono dane dotyczące czterech podstawowych składników przychodów tradycyjnych gazet – prenumeraty, reklamy w prasie drukowanej, prenumeraty cyfrowej i reklamy cyfrowej wykazało, że w przypadku mediów o wysokich nakładach i dużej ilości ekskluzywnych treści, paywall może zwiększyć ogólną sprzedaż, często przez zwiększenie popytu na prenumeratę prasy drukowanej. Jednocześnie z analiz, dotyczących głównych wydawnictw prasowych w Stanach Zjednoczonych wynika, iż gazety z mniej ekskluzywną treścią generalnie doświadczały strat, gdy zaczynały pobierać opłaty od czytelników za dostęp do wydań cyfrowych.

 

Nasze badania są prawdopodobnie pierwszymi w swoim rodzaju badaniami, które przyglądają się całemu obrazowi, zarówno kanałowi cyfrowemu, jak i drukowanemu, oraz dwóm źródłom przychodów firm, reklamie i subskrypcji,” pisze w publikacji pt. „The Comprehensive Effects of a Digital Paywall Sales Strategy” autor badania Doug J. Chung z harwardzkiej uczelni.

 

Zespół badaczy pod kierownictwem Chunga przeanalizował 79 firm z branży mediów drukowanych, wykorzystując dane dotyczące nakładu i cen prenumeraty z 10 lat (z oświadczeń wydawców dla Alliance for Audited Media), przychody z reklam drukowanych i cyfrowych (z Nielsena) oraz liczbę odsłon i czas spędzony na stronach internetowych (z Alexa Internet). Aby wyodrębnić wpływ implementacji cyfrowego paywalla na całkowite przychody, badacze zastosowali technikę znaną jako metoda kontroli syntetycznej. Metoda ta pozwoliła na porównanie 43 firm medialnych w próbie z 43 sztucznymi firmami kontrolnymi bez paywalli. Badacze użyli wielkości firmy jako wskaźnika reputacji, a także wykorzystali wskaźniki unikatowości i nastawienia politycznego, aby uwzględnić inne cechy firmy. Badanie nie brało pod uwagę kosztów ani żadnych zniżek czy działań marketingowych skierowanych do nowych subskrybentów.

 

Według zebranych tak danych, średni nakład tytułu drukowanego zmniejszył się z 275 594 w marcu 2008 roku do 106 525 we wrześniu 2017 roku, podczas gdy średnia cena prenumeraty drukowanych egzemplarzy wzrosła z 205 do 573 dolarów. Średnia liczba odsłon spadła z 49 198 w styczniu 2010 roku do 14 920 we wrześniu 2017 roku. Efekty paywalli różniły się znacznie w zależności od rozpatrywanego przypadku, od 24-procentowego wzrostu całkowitej sprzedaży do 12-procentowego spadku. Badanie wykazało jednak, że silna reputacja firmy i unikatowość treści były czynnikami napędzającymi prawdopodobieństwo sukcesu sprzedaży po wprowadzeniu paywalla. W przypadku większości mediów drukowanych wpływ paywalla na ogólną sprzedaż cyfrową jest negatywny, ponieważ przychody z subskrypcji cyfrowych wydań są niwelowane przez znaczny spadek przychodów z reklamy cyfrowej wynikający z mniejszej liczby odwiedzin na stronie internetowej.

 

Nawet wśród najbardziej skutecznych firm w badanej próbie mechanizmy, dzięki którym paywalle zwiększyły całkowite przychody, były różne, czyli trudno uchwycić jednoznaczne prawidłowości. Jak piszą autorzy badania, „sukces New York Timesa wynikał z dużego wzrostu przychodów z prenumeraty drukowanej i cyfrowej … w przeciwieństwie do tego przypadku, sukces lokalnego tytułu ‘Des Moines Register’ wynikał głównie ze wzrostu prenumeraty drukowanej i przychodów z reklamy drukowanej, a w mniejszym stopniu ze wzrostu przychodów z prenumeraty cyfrowej”.

 

Wnioski badaczy nie były jednoznacznie. Były to raczej zalecenia dla wydawców, aby przeprowadzać pogłębione analizy przed implementacją systemu subskrypcyjnego. „Musisz upewnić się, że masz odpowiednią reputację i unikatowe treści, zanim zdecydujesz się na postawienia paywalla, ponieważ jeśli tak nie jest, to prawdopodobnie poniesiesz porażkę,” kwituje Chung.

 

Media to nie muzyka

 

Specjaliści wyróżniają różne odmiany paywalli. Najogólniej można wyodrębnić np. tzw. „twarde paywalle”, w których czytelnik np. ściągnięty odsyłaczem w społecznościach staje przed ścianą z informacją i zachętą do subskrypcji. Uważa się, że taki model nadaje się najlepiej dla niszowych, specjalistycznych serwisów. Z dużych mediów zastosował takie rozwiązanie brytyjski „The Times” w 2010 roku. Gazeta straciła od razu ponad 90 proc. odwiedzających. Jednak niewielki odsetek użytkowników, którzy zapłacili za subskrypcję, wygenerował większe przychody cyfrowe, niż serwis internetowy przynosił wcześniej. Sześć lat później, „Times” informował, że ma 413 600 użytkowników na wszystkich platformach drukowanych i cyfrowych.

 

Inna odmiana to paywall typu metered, który pozwala odwiedzającym na obejrzenie określonej liczby artykułów (5, 10, 20, itd.) zanim pojawi się ściana. Stosuje się również model paywall freemium, w którym wprowadza się podział na treści w serwisie dostępne za darmo i „premium” czyli płatne. Są też modele uzależniające dostęp do treści „za ścianą” od wykonania jakiejś czynności, akcji, np. zasubskrybowaniu newslettera, kliknięcie w reklamę, wypełnienie ankiety itp.

 

Orędownikom paywalli marzy się przeniesienie na rynek mediów informacyjno-publicystycznych sukcesów modeli subskrypcyjnych muzycznego serwisu Spotify albo Netflixa. Skoro te platformy działają doskonale, to dlaczego miałoby być inaczej z treściami pochodzącymi z mediów? Otóż chyba przełożenie nie jest tak proste.

 

Od lat znane są, przypominające nieco model Spotify, internetowe, w tym mobilne, agregatory informacji i innych treści medialnych oferujące podzielone na marki i kategorie. Miały pomagać mediom w promocji, ale ostatnio firmy medialne częściej walczą z nimi niż na nie liczą w dziedzinie promocji i zdobywania czytelników/widzów, czego znanymi przykładami są batalie z Google News. Powstały też w końcu aplikacje takie jak np. holenderska Blendle, nazwana szumnie „iTunes dla newsów”, w której można kupować materiały w modelu pay-per-article. I ten przykład jest poniekąd odpowiedzią na wcześniej zadane pytanie. Owszem Blendle dowodzi, że Spotify dla mediów jest do pomyślenia. Co innego jednak pomyśleć i nawet zrealizować pomyślany pomysł. A co innego – powielić sukces muzycznego streamingu.

 

Intuicyjnie czujemy, że treści medialne to nie to samo, co pozwoliło odnieść sukces Spotify. Język muzyki jest uniwersalny, nawet mimo tego, że ktoś śpiewa w obcym języku. Media zazwyczaj mają charakter lokalny, wychodząc poza lokalność jedynie w szczególnych przypadkach. Jeśli nawet przełamiemy bariery językowe przez tłumaczenia, to pozostaje lokalność tematyki, której skądinąd od większości mediów na świecie się oczekuje. Informacje „globalne” to dla większości mediów jedynie nisza tematyczna. Inaczej mówiąc ludzie na całym świecie chcą, by media zajmowały się tym co jest im bliskie a to oznacza, że nie jest to bliskie większości innych ludzi na świecie. Muzyka natomiast, która powstała w jednym miejscu świata może być bliska większości innych ludzi na świecie.

 

Za co gotowi są zapłacić użytkownicy Spotify? Kto korzysta z tego serwisu ten odpowie zapewne, że za możliwość słuchania, bez przerywników reklamowych, takiej muzyki i takich wykonawców, jakiej sobie zażyczą, ile zapragną i przez dowolnie długi czas. Kolekcjonują na swoim profilu ulubione playlisty, albumy, wykonawców. Sami wybierają i układają swoje fanowskie listy. Płacą zryczałtowane miesięczne opłaty abonamentowe, zaś wykonawcy otrzymują od firmy zarządzającej serwisem honorarium za liczbę odsłuchań. To w podstawowym modelu, bo niektórzy artyści mają ze Spotify oddzielne i zapewne bardziej lukratywne kontrakty.

 

Długo zastanawiałem się nad tym – co jest tak naprawdę największą wartością dla użytkownika tego serwisu (którym zresztą jestem), za co, w rzeczywistości jest gotowy bez szemrania uiścić opłatę abonamentową? Brak reklam? Owszem to dobry argument, ale czuję, że to jakby trochę mało i że chodzi o coś więcej. Doszedłem do wniosku, że poza uniwersalnym charakterem muzyki jako formy w ogóle tajemnica na głębszym poziomie kryje się przede wszystkim w wielkim wyborze i w różnorodności.

 

Spotify to nie komercyjna rozgłośnia radiowa, która młóci hity z kombajnu 24 godziny na dobę. Można tu znaleźć niewiarygodnie niszowe nagrania we wszystkich znanych (i nieznanych) gatunkach muzycznych. Artyści grający muzykę w stylach dalekich od najnowszych mód, mają tu swoje szanse, może nie równe z tymi, za którymi stoi marketingowa machina i wielkie pieniądze wytwórni, ale większą niż w świecie starych mediów, w których pies z kulawą nogą by o nich nie wspomniał.

 

Wielu mniej popularnych artystów może na Spotify zarobić, może nie kokosy, ale godziwe wynagrodzenie za swoja pracę. Opisując parę lat temu ten fenomen „The Guardian” podawał ciekawe przykłady, np. panią Jones, brytyjską wokalistkę i autorkę w stylu soul. Nie jest wielką sławą – gra w średniej wielkości lokalach w Londynie, a jej debiutancki album nie zdołał znaleźć się na liście Top 200. Ale na Spotify jej piosenki były słuchane ponad 70 milionów razy. To oznacza przychody w wysokości setek tysięcy dolarów w skali roku. Kiedyś, przy tak niskiej sprzedaży, wytwórnia szybko by się z nią rozstała a ona sama poszłaby w zapomnienie. Dziś, nie będąc znaną gwiazdą, jednak zarabia na swojej muzyce wystarczająco dużo, aby nie musieć szukać innego zajęcia.

 

W serwisie znajdujemy wielu wykonawców, wydawałoby się, już niemodnych. Komercyjne stacje już ich nie grają od dawna. Jednak w różnorodności Spotify można ich łatwo znaleźć i przypomnieć sobie ich twórczość. Jak się okazuje, dostępność starych nagrań potrafi docenić zaskakująco wielu słuchaczy. Stare kawałki Fleetwood Mac mają regularnie kilkanaście milionów słuchaczy miesięcznie, mimo, że zespół nie robi w tej sprawie nic, od dawna nie występuje, nie nagrywa, nie jest promowany w żaden sposób. A powracające do ich muzyki grono fanów z całego świata przekłada się na dodatkowe dochody dla muzycznych emerytów rzędu setek tysięcy dolarów rocznie.

 

Jak to się ma do produktu oferowanego przez środki masowego przekazu? Nijak. Media oferują różne rodzaje treści, ale ich konsumpcją rządzi nie tyle poszukiwanie wrażeń estetycznych, wspomnień, dawnych uczuć i nastrojów, czy nawet zwykłej przyjemności, jak w przypadku muzyki, ile prosta potrzeba. W dodatku w Internecie dominuje przekonanie, że za jeden z podstawowych produktów medialnych – newsy, informacje, raportowanie wydarzeń – nie powinno się płacić i w ogóle nie ma za co płacić. Wszelkie wydarzenia są obecnie natychmiastowo relacjonowane, zarówno przez media jak inne podmioty, zwykłych ludzi czy przedstawicieli władz, polityków itp. w powszechnie dostępnej machinie, jeśli nie telewizyjno-radiowej, to internetowo-socialmediowej. Tradycyjne media rzadko mają coś nowego do dodania do informacji, które wszyscy już znają, a już na pewno nie są to rzeczy za które, zdaniem większości użytkowników sieci, warto płacić.

 

Mass media oferują oczywiście innego rodzaju wartość dodaną. To jakościowa publicystyka, rozszerzone analizy, reportaże, faktografie. Można to wszystko od biedy porównać z różnorodnością oferty Spotify, jednak zasięgi i potencjały monetyzacji są tu znacznie mniejsze niż w serwisie muzycznym. Wynika to z opisanej wcześniej uniwersalności języka i przekazu muzycznego. Ekonomia skali oferowana przez Spotify przy okazji daje szansę wielu niszowcom, bo ich trudniejsza, ambitna muzyka, przekracza granice, ma potencjalnie globalny zasięg. W dziennikarstwie to może działać w ten sposób tylko w niektórych, stosunkowo rzadkich przypadkach, w których, nawet jeśli używamy popularnego języka jak angielski, i tak nie ma mowy o uniwersalizmie podobnym do muzyki.

 

Poza tym, aby postulat wyboru i różnorodności był spełniony, potencjalny Spotify dla dziennikarstwa nie może ograniczać się do treści pochodzących od znanych i dużych marek medialnych. A wejście na rynek wolnej konkurencji z „dziennikarzami obywatelskimi” czy blogerami, stare media już przerabiały. Nie będę chyba daleki od prawdy, gdy napiszę, że media nie po to angażują się w modele subskrypcyjne, by konkurować w nich z tym wszystkim, z czym od dawna muszą konkurować w otwartym internecie.

 

Medialna „Gra o Tron”

 

Podobną różnorodnością musiałby się cechować potencjalny serwis medialny budowany według modelu Netflixa, w którym w ogóle nie ma oglądania za darmo ale z reklamami. Trudno sobie wyobrazić, by ktoś chciał korzystać z takiej subskrypcji, w którym wybór ogranicza się do różnych kanałów medialnych jednej firmy. W serwisach streamingowych wideo lokomotywami napędzającymi subskrypcje są drogie, bardzo popularne produkcje własne. Co media mogłyby zaproponować jako podobne lokomotywy naganiające miliony użytkowników? Jakoś nic mądrego nie przychodzi mi do głowy.

 

W dodatku jak się okazuje duże marki medialne, które na swoich paywallach zarabiają, np. „New York Times” niekoniecznie są zainteresowane takimi pomysłami jak Spotify czy Netflix z treściami medialnymi. Dla nich, o czym pisałem wcześniej, wejście na dużą platformę ze zryczałtowanym abonamentem „za wszystko” zniszczyłoby ich dorobek. Boją się kanibalizacji swojej grupy klientów przez nowy model, w którym siła marki przyciągająca płacących za abonament, rozmywałaby się. Inaczej mówiąc, newsy „New York Times” w „Spotify dla mediów” musiałby konkurować z informacjami na ten sam temat pochodzącymi z dziesiątków innych tytułów. Dla czytelnika news to news. Na podstawowym poziomie odnosi się do tego samego wydarzenia, faktu i osób, w każdym środku przekazu. Na platformie, na której jest wiele różnych źródeł o wyborze może decydować sama szybkość i zupełny przypadek. Dlatego „New York Times” i inne tytuły, którym udało się coś w Internecie osiągnąć będą się raczej trzymać swojego paywalla.

 

Jest pewien, dość specyficzny, argument przemawiający za tworzeniem platform podobnych do  iTunes, Spotify czy Netflix dla mediów i dziennikarstwa. To szansa na ucieczkę ze świata Google’a i uzależnienia od pozycjonowania w wyszukiwarce. Doświadczenie uczy, że media internetowe stosujące tzw. paywalle, abonamenty i subskrypcje, mają w tym świecie niełatwe życie, gdyż SEO i techniki optymalizacji wyszukiwarkowej preferują strony otwarte dla robotów indeksujących.

 

Gdyby więc udało się środkom masowego przekazu uwolnić od algorytmów, na które nie mają żadnego wpływu, i przenieść swoje wciąż wyróżniające się jakością i dziennikarskim warsztatem „produkty” na platformę dystrybucji, którą  same by zarządzały, kierowały nią i kontrolowały, to rysuje się pewna szansa…

 

Wymaga to jednak szerokiego porozumienia, przezwyciężającego korporacyjną rywalizację i konkurencję rynkową a także polityczne podziały między-medialne. Zważywszy na konflikty interesów, o których pisałem wyżej w kontekście rynku USA oraz inne trudności, nie wydaje się to bardzo prawdopodobne, ale nie jest też całkiem nie do pomyślenia.

 

Jak napisałem na początku „stare” media były kiepsko zarządzane. Fakt, że nie poradziły sobie w nowej cyfrowej epoce dowodzi tej tezy. Gdyby były dobrze zarządzane, to poradziłyby sobie. I nadal są na ogół niezbyt dobrze zarządzane. Zamiast realizmu i przyjmowania rzeczywistości taką, jaka jest, pełno w medialnym świecie swoistego wishful thinking i mitologii, zaprawionych nieodłączną dla tych środowisk arogancją.

 

Sposób wprowadzania paywalli to właśnie dobry przykład tej mikstury myślenia życzeniowego i arogancji. W ogromnej większości przypadków implementującym prasowe modele subskrypcyjne nawet nie przyszło do głowy, by zacząć od odbiorcy, czytelnika, klienta, jego potrzeb i oczekiwań. Zakłada się, że to istnienie prasy jest nadrzędną wartością i warunkiem koniecznym do istnienia demokracji, a jej odbiorcy mają coś w rodzaju moralnego obowiązku płacenia i utrzymywania tradycyjnych mediów.

 

Kochani aroganci z mediów. Moglibyście się zdziwić tym co myślą na ten temat dwudziestolatkowie, którzy gdy przypadkiem ujrzą coś drukowanego, patrzą na to jak na muzealną ciekawostkę, nie rozumieją po co komu radio i jego słuchanie a telewizja to jest to coś, co pokazuje się w telewizorze, gdy wyłączysz Netflixa. Nie widzę, by czuli się zobowiązani płacić i utrzymywać te relikty.

 

Mirosław Usidus