Dziennikarstwo społeczne – ŁUKASZ WARZECHA o tym, jak zarabia się na podcastach

Niedawno na pewnym forum, gdzie zaproszono mnie jako gościa, z audytorium padło pytanie, co myślę o projektach dziennikarskich i publicystycznych, finansowanych przez odbiorców. Pojawiło się oczywiście nazwisko Dariusza Rosiaka, którego sukces w zbieraniu pieniędzy na platformie Patronite na jego „Raport o stanie świata” jest niewątpliwy i rozpalił wyobraźnię wielu. Niejeden zapewne dziennikarz, zakładając własny kanał na YouTube, myślał: „Będę jak Rosiak”. Na pytanie postawione przez publiczność odpowiedziałem jednak, że to złudzenie. Rosiak jest jeden i jego sukces się nie powtórzy, podobnie jak nie powtórzy się sukces Radia 357 i względny sukces Radia Nowy Świat. Zbyt mała jest grupa ludzi mających pieniądze i skłonnych wydawać je na takie projekty, a zbyt wielu jest tych, którzy na różne formy dziennikarskie chcą zbierać.

 

Wygrywa nierzadko ten, kto jest pierwszy, najlepiej zaś, żeby miał też dużą grupę bardzo wiernych fanów. Rosiak wystartował ze swoim projektem w idealnym momencie. Był jednym z pierwszych, proponujących jakościowe dziennikarstwo społeczne – tak nazywam projekty wspierane przez odbiorców i z tego się utrzymujące – a zarazem skorzystał na gęstniejącej już wówczas poważnie atmosferze wokół Trójki, z której go wyrzucono (nie przedłużając umowy – ale na jedno wychodzi). Na katastrofie Trójki skorzystały też Radio 357 i Radio Nowy Świat, choć to ostatnie wyraźnie przegrywa z konkurencją, mimo że ta wystartowała później. Są jeszcze bracia Sekielscy, ale to już nieco inna historia: dziennikarstwo bardzo zaangażowane światopoglądowo, korzystające na antykościelnej fobii i płynące na temacie pedofilii w Kościele. Sukcesu Rosiaka nie da się już powtórzyć, podobnie zresztą jak sukcesu braci Sekielskich. Jeden i drugi projekt w dużej mierze wydrenował krąg odbiorców, do którego się zwracał.

 

Warto byłoby zbadać – być może ktoś to już zrobił, ale ja na takie badania nie trafiłem – jakie są motywacje osób wspierających podobne inicjatywy na Patronite albo Zrzutce lub po prostu wpłacających na konto. Ile projektów są skłonni wspierać jednocześnie? Jakimi sumami? Jakie znaczenie ma temat projektu, jakie – jego kształt i wykonanie, a jakie – głośne nazwisko jego autora? Czy chętniej wspierać będą projekty grające na najpopularniejszych emocjach (Sekielscy) czy też oferujące analityczne dziennikarstwo jakościowe (Rosiak)? To dałoby nam obraz polskiego odbiorcy, gotowego zaangażować się finansowo we wspieranie dziennikarzy, próbujących coś robić własnym sumptem.

 

Ja sam mam już pewne doświadczenie i szczęśliwie, dzięki przyjętym założeniom, uniknąłem rozczarowań. Mam wrażenie, że wiele porażek ma swoje źródło właśnie w braku realistycznej oceny, a nawet próbach przekonania odbiorców, że dostaną coś absolutnie wyjątkowego, podczas gdy jest to jedynie propozycja kolejnego, podobnego do niezliczonych innych, programu czy przedsięwzięcia.

 

Przede wszystkim zatem nie zakładałem nigdy, że mój kanał będzie dla mnie źródłem utrzymania. Z założenia konta na Patronite zrezygnowałem, bo wymogi serwisu, który dopominał się o jakieś dodatkowe informacje czy wydumane bonusy związane z progami wsparcia, kompletnie mi nie odpowiadały.

 

Uważam zresztą, że Patronite nie jest serwisem przyjaznym dla twórców, próbujących robić coś poważniejszego, mniej rozrywkowego, a na dodatek stosuje instrumenty wprost cenzorskie. Trudno inaczej zinterpretować to, co spotkało Jana Pospieszalskiego, którego konto wstrzymała od startu jakaś, pożal się Boże, „rada naukowa” Patronite. Nikt nie wie, w jaki sposób jest powoływana, Patronite tego nie wyjaśnia – można wnioskować, że całkowicie uznaniowo – zaznacza tylko, że członkostwo w radzie ma charakter rotacyjny, a osoby chcące się w nią zaangażować prosi o kontakt mejlowy. Kpina.

 

Zdecydowałem się na prosty mechanizm wsparcia poprzez YouTube, ustawiając progi stosunkowo nisko. Uważam bowiem, że wyznaczanie wysokich progów wsparcia (obok oczywistych niskich) to jeden z podstawowych błędów wielu osób. Odbiorcy mogą to uznać za wyraz pychy. I będą mieć trochę racji. Jeśli najwyższy próg ma wynosić na przykład tysiąc złotych, to wiele osób może sobie zadać pytanie, za kogo twórca się sam uważa, skoro sądzi, że ktoś miałby go co miesiąc wspierać aż taką sumą. Sądzę, że to raczej zniechęca: „Wielki pan dziennikarz, przez lata robił kasę w dużej telewizji, a teraz chce ode mnie wyciągnąć po tysiaka miesięcznie? Niech spada na bambus”.

 

Moim odbiorcom od początku sygnalizowałem, że kanał na YouTube nie jest moim źródłem utrzymania, a jedynie dodatkowym sposobem komunikacji z nimi, natomiast wsparcie moich produkcji powinni traktować jak uczciwy układ: wynagrodzenie (dobrowolne) za pracę, której faktycznie muszę włożyć dużo w stworzenie każdego ponad godzinnego komentarza, któremu – jak sądzę – udało mi się nadać autorski i unikatowy styl.

 

Jak na takie planowo skromne założenia – nie jest źle. Przy ponad 16 tys. subskrybentów wspiera mnie regularnie nieco ponad 200 osób, w tym 17 osób korzysta z najwyższego progu 60 zł – co uważam za bardzo szczodre.

 

Patrząc z pewnej perspektywy – dziennikarstwo społeczne, a więc pomysł na utrzymywanie przez odbiorców licznych przedsięwzięć dziennikarskich i publicystycznych, okazało się porażką przynajmniej o tyle, o ile niektórzy liczyli na prawdziwą erupcję takich projektów i bardzo hojne utrzymywanie ich przez słuchaczy czy widzów. To się nie udało. I sądzę, że wiele osób powinno przemyśleć przyjęty model działalności, patrząc realistycznie na możliwości wspierających, ich liczbę, gotowość do dzielenia się pieniędzmi. Dużych przedsięwzięć dziennikarskich, finansowanych wyłącznie przez odbiorców, możemy mieć w Polsce dosłownie kilka. Może maksymalnie kilkanaście – z różnych dziedzin. Bo w każdej z nich (sprawy zagraniczne, dziennikarstwo naukowe, publicystyka) pole jest ograniczone do jednego, może dwóch większych projektów. Dla reszty zwyczajnie nie ma miejsca, zasobów i woli partycypowania w ich utrzymaniu przez odbiorców. Owszem, to może być działalność dodatkowa, uzupełniająca, ale żyć się z tego nie da. To nie zadziała. I chyba musimy się z tym pogodzić.

 

Łukasz Warzecha