W wieku 64 lat zmarł Janusz Szostak, jeden z najbardziej znanych dziennikarzy śledczych w Polsce. Przegrał walkę z Covid-19. Może gdyby bardziej narzekał, bardziej martwił się o siebie nie doszłoby do tego? Do końca wierzył, że to po prostu większe przeziębienie, że przejdzie. Nie przeszło. Dopiero dzień przed śmiercią przyjechało do niego pogotowie.
Janusz wpajał mi, że w dziennikarstwie ważne są opinie ludzi. Ich przeżycia, doświadczenia. Do każdego musiałem dotrzeć, porozmawiać z nim. Tylko wtedy historia była pełna życia, barw, smaków i emocji. Miało ją pisać życie innych, nie moje. Ja byłem tylko sprawozdawcą. Pracował z wieloma osobami, dlatego uważam, że opowiadać o nim powinni również inni.
Alarmujący wpis na Facebooku
– Covid nie odpuścił także mnie. Bardzo miła Ratowniczka z Błonia nie pozostawiła co do tego złudzeń – napisał 9 grudnia na swoim profilu Janusz Szostak. – Dzień później już nie żył. Na koniec bezskutecznie reanimowała go żona.
Chorował od kilku dni. Bagatelizował jednak zagrożenie. Cały Janusz, twardy, nie narzekający na katar, kaszel, gorączkę, chrypę. Z planami na przyszłość. Redakcja, sprawy związane z fundacją „Na Tropie”, którą prowadził, ostatnie szlify najnowszej książki – to było ważne, nie on. On da sobie radę.
– Źle się czuję, ale minie, poleżę trochę i przejdzie – powiedział, gdy rozmawiałem z nim kilka dni przed śmiercią. – Nie martw się, będzie dobrze.
Gdy 9 grudnia przeczytałem wpis na Facebooku zadzwoniłem jeszcze raz. Tym razem rozmawiałem z jego żoną. Janusza słyszałem tylko z oddali. Po raz ostatni…
Janusz pozostaje dla mnie wzorem dyscypliny dziennikarskiej i literackiej. Fascynuje mnie tempo, w jakim pisał swoje książki. Wydał ich dziesięć. Wstawał ok. godziny szóstej i praktycznie od razu nastawiony był na pracę. Realizację określonych zadań, które sam przed sobą stawiał.
– Miał tak od początku – wspomina Tomasz Połeć, który Janusza znał od 1976 roku. – To właśnie on namówił mnie na dziennikarstwo. W Expressie Wieczornym tempo, w jakim pisał wzbudzało podziw o wiele bardziej doświadczonych kolegów. Żartowali nawet, że jest płodny jak królik.
W swojej obecnej redakcji, „Expressie Sochaczewskim”, którego Janusz Szostak był wydawcą, wymyślił akcję świąteczną pod nazwą Patrol Świętego Mikołaja. Okazuje się, że Mikołajem był już jednak o wiele wcześniej.
– Byliśmy bardzo młodymi dziennikarzami – opowiada Tomasz Połeć. – Janusz podwiózł do domu biednego chłopca. To było przed Bożym Narodzeniem. Gdy wracaliśmy z materiału stwierdził, że musi zrobić im prezenty. Podjechaliśmy do pierwszego sklepu, jaki był po drodze i zrobiliśmy duże zakupy. Nie znaleźliśmy jednak tego domostwa, nasz samochód zakopał się w śniegu. Jakoś wróciliśmy do sklepu, ekspedientka wskazała nam najbiedniejszą rodzinę w okolicy. Sprezentowaliśmy jej całe sprawunki.
Swoich dziennikarzy bronił, jak lew. Szedł za nimi w ogień
Jeśli chodzi o materiały dziennikarskie Janusz Szostak nigdy nie odpuszczał. Nawet w najtrudniejszych sprawach prowadził śledztwa dziennikarskie do końca. Wszystko, czego się dowiedział, musiał przekazać czytelnikowi.
– To był prawdziwy medialny twardziel – opowiada Mikołaj Podolski autor książki „Łowca Nastolatek”. Z Januszem pracowali nad sprawą osławionej Zatoki Sztuki oraz zaginięcia Iwony Wieczorek. – Zapamiętam go, jako najlepszego do tej pory naczelnego, jakiego miałem. A było ich około czterdziestu. Najbardziej elastycznego. Pozwalał mi eksperymentować i szukać różnych form. Miał niesamowitego nosa do tematów. Szybko potrafił rozpoznać, który temat ma potencjał czytelniczy i społeczny.
Janusza cechowała niebywała wręcz odwaga dziennikarska. Interesowały go tematy, których wiele redakcji nie podejmowało. Tak było na przykład z materiałami o urzędach pracy, które werbowały kobiety do agencji towarzyskich. Mało tego, że publikował to jeszcze, gdy pojawiły się pretensje dał do zrozumienia, co myśli. W sposób jednoznaczny.
– Od początku wiedzieliśmy, że po Krystku będą kłopoty – kontynuuje Podolski. – Nie spodziewaliśmy się jednak, że tak duże. Nie zrezygnował jednak. Mało tego, namawiał mnie, żebym pisał dalej. Im trudniejszy podejmowałem temat, tym otrzymywałem większe wsparcie. Zaimponował mi również przy sprawie Iwony Wieczorek, że nie odpuszczał. Inni już dawno by zrezygnowali. On nie. Nie tylko pisał i zbierał materiały, ale i sam szukał. To był absolutny ewenement. Pokazał wszystkim, że praca dziennikarza nie kończy się na pisaniu. Zawsze upierał się, żeby dużo jeździć i rozmawiać z ludźmi w terenie. Śmiał się z redaktorów, którzy swoje materiały sklejają z urywków już opublikowanych tekstów. Wpoił mi, że muszę mieć swoje informacje, które wnoszą coś nowego do sprawy, jeśli chcę zajmować się czymś na poważnie.
Ze szczególnym uznaniem o dziennikarstwie Janusza Szostaka wypowiedział się również jasnowidz Krzysztof Jackowski.
– Był prawdziwy i w zasadzie cały czas pracował – wyjaśnił. – Nic nie upiększał, nic nie ukrywał. Chylę przed nim czoła. Oddany pasji. Nie jest to częste w obecnym, powierzchownym – trzeba przyznać – świecie reporterskim. Czasami trudny w kontaktach, ale to dlatego, że od innych wymagał tyle samo ile od siebie. Gdyby policjanci żyli swoją pracą tak samo, jak on nie byłoby w Polsce niewykrytych przestępstw.
Janusz potrafił być jednak również wyrozumiały. Wybaczał błędy i potknięcia. Tak było na przykład w przypadku Bogumiły Nowak, dziennikarki „Expressu Sochaczewskiego”. Pracę w gazecie znalazła po przeczytaniu ogłoszenia na stronie Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Co w zasadzie niespotykane, razem z mieszkaniem, a nie miała wtedy, gdzie się podziać.
– Stawiał wyzwania, nowe cele – mówi Bogumiła Nowak. – Wiedział czego chce, uczył jak dotrzeć do celu. Potrafił współdziałać. Wymagający, ale nie autorytatywny i despotyczny.
Na Tropie
Wyjątkowym dzieckiem w życiu Janusza Szostaka była fundacja Na Tropie. Wymyślił ją i stworzył. Miała szukać ludzi zaginionych a nie tylko publikować komunikaty.
– Zainspirowałem go do poszukiwań Joanny Gibner z Olsztyna – wspomina Marek Książek dziennikarz z Olsztyna. – Matka dziewczyny będzie dozgonnie Januszowi za to wdzięczna. W tej sprawie również wykazał wyjątkową dociekliwość, która była chyba jedną z najważniejszych cech w dziennikarskim życiorysie zmarłego. Widać to w każdym jego tekście, w każdej książce reporterskiej, gdy dokopuje się do szczegółów w sprawach kryminalnych, o których nawet policja nie miała pojęcia. Kiedyś w swoim tekście o Feliksie Siemenasie, który ukazał się w „Reporterze”, ujrzałem dopisany ręką redaktora Szostaka akapit. Początkowo mnie to zirytowało, ale musiałem przyznać mu rację, że wyszperał informacje o biznesmenie-fantaście, które wzbogaciły materiał, a o których wcześniej ja – autor – nie wiedziałem.
Tyle inni. A kim był na mojej drodze zawodowej? Niesłychanie dobrym redaktorem prowadzącym, który zawsze chciał pomagać, podpowiadać. Przymykał oko na opóźnienia. Jestem mu wdzięczny, że nigdy nie irytował się, gdy tekst powstawał na ostatnią chwilę lub musiał spaść do następnego numeru, ale z mojej winy. Trochę, jak ojciec. Dzisiaj żałuję, że nie zawsze spinałem się wtedy na sto procent. Od dzisiaj będę o tym pamiętał. Dla siebie, ale i dla Ciebie Januszu. Spoczywaj w pokoju.
Zbigniew Heliński