Naiwne poczucie zmieniania świata na lepszy towarzyszy mi od początku moich marzeń i wyobrażeń o dziennikarstwie i chciałabym, by się to nigdy nie zmieniło – mówi Ilona Ptak, dziennikarka i reportażystka TVP3 Katowice, laureatka pierwszej nagrody im. Brygidy Frosztęgi-Kmiecik dla autora najlepszego reportażu interwencyjnego w ramach 26. Przeglądu i Konkursu Dziennikarskiego Oddziałów Terenowych TVP- PiK 26, w rozmowie z Małgorzatą Ireną Skórską.
Co dla pani znaczy ta ostatnia nagroda?
Mówiąc całkiem szczerze, nagrody nie mają dużego znaczenia w obliczu tego, że naszą pracą możemy komuś najzwyczajniej w świecie pomóc. Znaczenie ma to, że otrzymując taką nagrodę, możemy te tematy dalej nagłaśniać. Słowo „dziękuję” od naszych bohaterów jest stokroć więcej warte niż niejedna statuetka czy dyplom. Co nie znaczy, że oczywiście, kiedy jesteśmy doceniani za swoją pracę przez profesjonalistów, to w środku nie wybucha w nas ogromna radość, że to co robimy ma sens i jest zauważane. Przyznam, że jadąc do Poznania (tam było rozstrzygnięcie PiK 26 – przyp. red.), myślałam, że jadę po wyróżnienie, bo sądzę, że akurat w dziennikarstwie interwencyjnym, zwłaszcza ci starsi, bardziej doświadczeni koledzy po fachu, mają spore pole do popisu. Dlatego tym bardziej nagroda, i to jeszcze pierwsza, była dla mnie ogromnym zaskoczeniem. A słowa od jury, które nie przyznało drugiej nagrody, na temat wysokiego poziomu reportażu, były dla mnie szalenie miłe i bardzo budujące. Nie bez znaczenia jest dla mnie też to, że tę nagrodę nazwano imieniem znakomitej dziennikarki TVP3 Katowice – Brygidy Frosztęgi-Kmiecik. Wiem, że Brygida była niesamowitym i dobrym człowiekiem, choć niestety nie zdążyłam jej poznać osobiście. Znam wiele jej reportaży, dlatego to jest dla mnie podwójny zaszczyt przyjąć nagrodę właśnie jej imienia.
Jak zrodził się pomysł na realizację reportażu interwencyjnego „Przekręt na remont”, za który dostała pani nagrodę?
Pomysły często rodzą się niespodziewanie, a jeszcze częściej są to po prostu prośby o pomoc od różnych ludzi, których spotykam na swojej drodze w trakcie pracy. Kilka miesięcy wcześniej realizowałam reportaż dotyczący placówek paramedycznych i paralekarzy naciągających seniorów na pakiety medyczne, pod którymi kryły się wysokie kredyty. Pamiętam, że wtedy prezes katowickiej Federacji Konsumentów, zwróciła się do mnie o pomoc. Później powstał reportaż „Zdrowie na kredyt”, a w trakcie jego realizacji udało się odzyskać ponad 8 tysięcy złotych dla mojej bohaterki. Nikt w to wtedy nie wierzył, nawet ja! To sprawiło, że kiedy do federacji zaczęły zgłaszać się osoby, które miały problem z odzyskaniem pieniędzy za remont, pani prezes zadzwoniła do mnie pełna nadziei z pytaniem, czy i tym razem nie mogłabym się tym zająć. Zawsze mnie rozczula jej ton, kiedy mówi: „Ilonko, no jak nie Ty, to kto!?” Ciężko wtedy odmówić. I tak się zaczęła przygoda z „Przekrętem na remont”. Jak się później okazało temat był bardziej skomplikowany niż myślałam, a do poszkodowanych docierałam jak po nitce do kłębka. Zresztą ta nić w końcu doprowadziła mnie do samego oszusta, którego przecież udało się schwytać.
W jaki sposób udało się pani dotrzeć do bohaterów reportażu, czyli do osób pokrzywdzonych, oszukanych przez zagadkową firmę remontową?
Początkowo, dzięki pomocy prezes katowickiej Federacji Konsumenckiej, udało się namówić kilka starszych osób, aby spotkały się ze mną na herbatę. Jeździłam wtedy od domu do domu. Te rozmowy nie należały do łatwych. Ofiary były starsze i bały się oszustów, którzy znali ich adresy z umów. Niewiele z nich udało się przekonać na reportaż, część wystąpiła tylko anonimowo, dlatego musiałam sięgnąć głębiej. Długi research okazał się owocny, bo w sieci natknęłam się na różne firmy powiązane z tymi samymi nazwiskami. I tak krąg podejrzanych się zamykał, a oszukanych rozszerzał. Pomocne były nie tylko fora internetowe, ale i Facebook – wszechobecne narzędzie dobrowolnej inwigilacji, a dla nas dziennikarzy – świetne narzędzie do pracy i dokumentacji. To tam natrafiłam na grupę oszukanych przez jedną z firm. Później okazało się, że w prokuraturze toczy się postępowanie przeciwko ich dwóm właścicielom – jeden z nich był nieuchwytny od roku dla policji, dlatego śledztwo zawieszono. Proszę sobie wyobrazić moje zdziwienie, gdy po rozmowach z kilkunastoma poszkodowanymi, natrafiłam na akta sprawy, w których widniało osiem nazwisk – i to żadne z tych osób, do których wcześniej dotarłam! Zdziwiło mnie to dlaczego oficjalnie postępowanie dotyczy tak małej ilości osób, podczas gdy ja co rusz docierałam do kolejnych. Pamiętam też, że wiele osób skontaktowało się ze mną właśnie przez Facebooka. Wtedy musiałam być ostrożna, bo moja interwencja wisiała na włosku, a miałam podejrzenia, że ktoś ze strony oszustów węszy moje zamiary. Pamiętam też telefony, które dzwoniły z pytaniem: „to pani zajmuje się tymi oszukanymi na remont?”–A ja wtedy „paliłam głupa”, nie wiedząc, komu mogę ufać, a komu nie. W końcu zebrała się pokaźna grupa poszkodowanych. Nie sposób było pokazać oczywiście wszystkich w materiale, bo mamy ograniczony czas. Niemniej budujące dla mnie było to, że kiedy zajęłam się tematem, oficjalnie, w prokuraturze, pokrzywdzonych było osiem osób, po emisji reportażu śledztwo ruszyło, a liczba ofiar, które włączyły się do sprawy wyniosła ponad 40 osób!
Często słyszymy o oszustwach „na wnuczka”, „na policjanta”, ale „metoda na remont” to coś nowego. Jak natrafiła Pani na trop oszusta, właściciela firmy remontowej z Zabrza?
Sama metoda również mnie zdziwiła i wydała się bardzo cwana i przemyślana. Dotarcie do poszukiwanego przez policję mężczyzny, to nie była łatwa droga. Co prawda nie trudno było znaleźć jego imię i nazwisko – to informacje z akt sprawy. Ciężej przyszło ustalenie, gdzie teraz faktycznie on jest – nie wszystkie dane mamy na tacy. Myślę, że my dziennikarze mamy swoje sposoby, których nie powinniśmy tutaj zdradzać dla dobra naszej pracy. Często przydają się też nasi informatorzy, których chroni ustawa i którzy wiedzą, że mogą nam ufać. Dodam tylko, że nie obyło się bez wizyt w miejscach działania różnych firm. Zanim pojechaliśmy tam z kamerą, oczywiście zrobiłam dobry wywiad środowiskowy. Myślę, że człowieka, który wpadł w moją prowokację dziennikarską zgubiła jego chęć żerowania na innych i żądza pieniądza. Pamiętam, że kilkanaście minut przed umówionym spotkaniem, „przedsiębiorca” zadzwonił, żeby je odwołać. Zrobiło się niebezpiecznie i prowokacja wisiała na włosku. Wiedziałam wtedy na czym zależy oszustom i wyciągnęłam argument najmocniejszego kalibru – wspomniałam o wysokiej zaliczce za remont, którą już przecież wypłaciłam z banku i czekam na niego (oczywiście blefowałam). Za kilkanaście minut oszust był już na miejscu!
W reportażu niektórzy z bohaterów ukrywają twarze przed kamerą – ze wstydu, bo ulegli manipulacji oszusta, a może ze strachu? Z kolei innych bohaterów przedstawia pani z imienia i nazwiska. Czy to prawdziwe twarze i nazwiska osób pokrzywdzonych?
Oczywiście, wszystkie osoby, które występują z twarzy oraz z nazwisk to prawdziwe poszkodowane osoby. Są to głównie ci, którzy nie bali się i zgłosili sprawy na policję. Niemniej było też wiele osób, które godziły się tylko na rozmowy telefoniczne lub właśnie wystąpienia anonimowe. W przypadku starszych osób w grę wchodził strach, bo wiedziały, że firma ma ich dane osobowe i adresy, które były wpisywane w umowę. Czasem była też taka naiwność – mimo oczekiwań wielu miesięcy bez remontu, bez pieniędzy – często słyszałam: „A może jeszcze wrócą i wyremontują? Jak mnie zobaczą w telewizji to już nigdy nie wrócą”. W grę oczywiście wchodziło też poczucie wstydu. Każdy z tych powodów był dla mnie tak samo ważny, bo bez względu na to, kto był po drugiej stronie, najważniejsze było dla mnie jego bezpieczeństwo i to że może mi zaufać.
Dlaczego wybrała Pani tak trudny gatunek dziennikarski, jakim jest reportaż interwencyjny?
Właściwie reportaże interwencyjne to nie jedyne, którymi się zajmuję, choć sprawiedliwie byłoby w tym miejscu się przyznać, że aż tak wielu nie mam ich jeszcze na swoim koncie, bo moja przygoda z Telewizją Katowice trwa dopiero od 2016 roku. Tworzę też materiały społeczne np. o niepełnosprawnych, o ludziach z wyjątkowymi pasjami, czy wcześniej także o zaginionych. Ale muszę powiedzieć, że reportaż interwencyjny, śledczy, to jednak mój ulubiony gatunek. Myślę, że to on mnie wybrał do współpracy, a nie ja jego, bo to właśnie interwencja w czyjejś sprawie daje mi poczucie robienia czegoś dobrego, obnażania nieuczciwych praktyk, pomagania słabszym. To naiwne poczucie zmieniania świata na lepszy towarzyszy mi właściwie od początku moich marzeń i wyobrażeń o dziennikarstwie i chciałabym, by się to nigdy nie zmieniło.
Na czym polega fenomen reportażu interwencyjnego? Czy można powiedzieć, że reportażysta przekraczając pewne granice, wchodzi w rolę śledczego, a może bardziej detektywa?
Ciężko powiedzieć skąd ten fenomen i dlaczego teraz współcześnie chyba częściej wracamy do tej trudnej formy jaką jest reportaż interwencyjny, śledczy. Moim zdaniem to życie generuje tę potrzebę, a nie my – dziennikarze. Jeśli pod nasze stopy spadają tematy mocne, interwencyjne, to warto po nie sięgnąć. Może w takich właśnie czasach żyjemy, że te tematy spadają nam dość często. Myślę, że czasem dziennikarz balansuje na granicy, a może i nawet przekracza tę, w której powoli przestaje być już tylko dziennikarzem. Nam zapewne jest ciężej działać, bo nie mamy takich narzędzi jak policja, czy detektywi. Ale wtedy, gdy zawodzą organy ścigania, to jak inaczej pomóc, niż samemu wcielić się trochę w rolę takiego właśnie policjanta, który w ramach prowokacji doprowadza do zatrzymania oszusta. Nie twierdzę do końca, że jest to dobre, bo wszystko powinno mieć swoje granice i przede wszystkim trzeba wtedy pamiętać o bezpieczeństwie, nie tylko swoim, ale i swojej rodziny, ludzi, z którymi pracujemy, rozmawiamy. Łatwiej by było, gdybyśmy nie musieli przekraczać tych granic, ale czasem życie to weryfikuje i wymusza. A i przyznać trzeba, że przybieranie tych ról jest niezwykle intrygujące i ciekawe, może też czasem jest to powód, dla którego to robimy.
Na oczach kamery udało się pani przyłapać na gorącym uczynku właściciela firmy, która oszukała bohaterów reportażu,. Na czym polegała współpraca reportażysty z organami ścigania? Czy to była „ukartowana intryga”?
Właściwie współpraca z policją pojawiła się tu z rozsądku, ale już na etapie końcowym. Początkowo celem było samo obnażenie intrygi, dlatego, kiedy udało mi się umówić z oszustem na spotkanie, wiedziałam, że najwłaściwszym będzie oddanie go w ręce policji. Oczywiście nastąpiło to już po tym, kiedy zebrałam dostateczne dowody, porozmawiałam i ponagrywałam wiele rozmów z poszkodowanymi. Postanowiłam dać poszukiwanemu swobodę w wyborze dnia i godziny spotkania, aby nie wzbudzać podejrzeń, niemniej musiałam naprowadzić go na miejsce, w którym się spotkamy, najlepiej publiczne – dziennikarze znający realia telewizyjne wiedzą, że nie mogłam sobie pozwolić na wynajem mieszkania do remontu. Musiałam stworzyć do tej historii odpowiednią „legendę”, czyli wiarygodny powód, dla którego wyjątkowo porozmawiamy w barze, a nie w mieszkaniu, gdzie miałby odbyć się „remont”. Przy kolejnym przekładaniu spotkań przez mężczyznę, musiałam na bieżąco reagować i przesuwać kamerę. W końcu zapadła data i godzina. I choć rozmowy z policją toczyły się już od tygodni, do ostatniego dnia nie podawałam konkretów, bo wiedziałam, że lada dzień organy ścigania, które dotychczas przez rok nie schwytały oszusta, mogą mnie wyprzedzić. Rano przed prowokacją mieliśmy spotkanie z komendantem, któremu dopiero wtedy przekazaliśmy szczegóły, choć zaproponowane miejsce od kilku dni było już sprawdzane przez policję. Co prawda swoimi kanałami dowiedziałam się, że w tym samym dniu, gdyby moja prowokacja się nie powiodła, ustawiona była za kilka godzin kolejna – policyjna, ale to jeszcze bardziej zmotywowało mnie do działania i świadczyło już tylko o tym, że poszukiwany mężczyzna prędzej czy później padnie ofiarą swoich oszustw. Zdradzę także, że dla dobra sprawy sam właściciel lokalu nie był poinformowany o tej interwencji, więc, gdy nagle policja i kamery pojawiły się w barze był nie mniej zaskoczony niż sam zakuwany mężczyzna. Muszę przyznać, że od momentu, kiedy policja włączyła się w rozmowy o prowokacji ich działania były bardzo profesjonalne i przede wszystkim nastawione także na nasze bezpieczeństwo. Wskazany lokal był obstawiony funkcjonariuszami operacyjnymi jeszcze na kilka godzin przed akcją. Policja miała też w zanadrzu swoje scenariusze, co jeśli na spotkanie nie przyjdzie prawdziwy poszukiwany, tylko kogoś wystawi. Ten jednak wpadł w sidła. Naprawdę wielkie podziękowania należą się tu komendantowi Komisariatu III Policji w Katowicach, który dowodził akcją oraz Komendzie Miejskiej Policji w Katowicach za zrozumienie. Ponieważ, szanując pracę, którą wykonałam, cierpliwie zaczekali, aż wypytam poszukiwanego o wszystko, o co chciałam i dam sygnał do działania, a moje kamery zdążą wszystko zarejestrować. Mogliby przecież zaraz po jego wejściu do baru zakuć mężczyznę i wyprowadzić, nie zważając na moją prowokację, ale okazali się profesjonalistami, którzy zrozumieli, że każdy z nas miał tu swoją rolę do odegrania.
Wspominała pani, że sprawa jest w toku. Dziennikarskie śledztwo doprowadziło do zatrzymania przestępcy. Czy przewiduje Pani ciąg dalszy tej historii?
Po tym jak w trakcie prowokacji zatrzymano poszukiwanego przez policję mężczyznę, trafił on do aresztu na trzy miesiące, a na drugi dzień ruszyło śledztwo. Obecnie został z niego zwolniony, jednak ma dozór policyjny i wraz ze wspólnikami, którzy także są oskarżeni o wyłudzenia kwot sięgających kilkuset tysięcy złotych, oczekuje na rozprawę. Grozi im do ośmiu lat więzienia. To co dla mnie jest jednak najważniejsze to to, że po emisji reportażu przybyło poszkodowanych, których oficjalnie włączono w sprawę – z ośmiu do ponad 40 osób. Myślę, że ta historia zasługuje na kontynuację zwłaszcza wtedy, gdy znajdzie swój finał w sądzie, a poszkodowani odetchną z ulgą i zostaną im zwrócone pieniądze. A jeśli to się z jakiś powodów nie stanie… to kontynuacja będzie już wtedy wręcz wskazana.
Praca reportażysty to niewątpliwie praca zespołowa. Kto odpowiada za sukces tej dziennikarskiej prowokacji? Z jakimi trudami musiała się Pani zmagać przy realizacji reportażu?
Ten nagrodzony reportaż nie jest tylko moją zasługą. To co najważniejsze przy takich interwencjach, które przecież nie należą do łatwych, to także zgrany zespół, który zabieramy ze sobą. Nie byłoby całej tej prowokacji i jej sukcesu, gdyby nie współpraca ekipy, a przede wszystkim tych ludzi, którzy byli tam ze mną na miejscu. Nie byli tylko wsparciem technicznym, ale też mentalnym i dodawali otuchy w stresujących momentach. Przede wszystkim wielkie podziękowania należą się bardzo zdolnemu operatorowi kamery – Kamilowi Szołtysikowi, który pod pretekstem zamówienia pizzy wspólnie z koleżanką – Karoliną Machurą, rozeznawał teren i ustawiał mi stół do prowokacji. Nie mogłam pojawić się za wcześnie w barze, na wypadek, gdyby lokal był wcześniej obserwowany, a właściciel baru także nie mógł się zorientować, by nie wypłoszyć oszusta. Karolina była moją awaryjną kamerą z telefonu, która obserwowała wszystko z odległości jako niewinna studentka z notatkami, ale w najważniejszym momencie okazała się niezastąpiona i nagrała zakuwanie mężczyzny w kajdanki. Wspaniały i doświadczony dźwiękowiec – Andrzej Sęk, oprócz mojego bijącego serca słyszał też doskonale to, o czym rozmawiamy i wiedział, że musi czekać na sygnał, w którym pociągnie za sobą operatora, policjantów i wejdzie w centrum akcji. A jeśli o akcji już mowa, to tej w trakcie montażu dodawał mój montażysta – Bartłomiej Jarząb – poprzez zgrabne pomysły, efekty i odpowiednią muzykę, dobieraną wspólnie z ilustratorem Łukaszem Kozerą. Nie byłoby też tego, gdyby nie zaufanie szefostwa z ośrodka i kierownika produkcji, którzy pomimo wielu „przeciw” wypuścili mnie na tę prowokację. I oczywiście całej opieki redakcyjnej sprawowanej przez wydawców – Marię Stepan na szczeblu ogólnopolskim, czy Aleksandrę Rek w regionie, które uwierzyły, że „Ptak” z tak niewielkim doświadczeniem, jak ja, może wzbić się na swoich niewielkich skrzydłach i doprowadzić ten reportaż od początku do końca. W tym miejscu dla wszystkich należą się podziękowania, bo nie ma nic piękniejszego niż pracować w tak świetnym zespole!
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Małgorzata Irena Skórska, fot. Bartosz Dominik
Ilona Ptak
Rocznik 1992. Pochodzi z Dąbrowy Górniczej, absolwentka dziennikarstwa na Uniwersytecie Ekonomicznym i Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Od najmłodszych lat chciała zostać dziennikarzem. W czasie studiów redagowała magazyny studenckie „Suplement” oraz „Nowy Gwóźdź Programu”. Od 2012 do 2016 r. pracowała w public relations. Karierę w Telewizji Katowice rozpoczęła w 2016 r. w redakcji „Aktualności”. W tym samym roku trafiła do redakcji programu „Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie…” realizowanym dla TVP1, a później TVP3, gdzie spędziła ponad dwa lata. Od maja 2018 roku współpracuje z regionalną redakcją reportażu TVP3 Katowice. Jej materiały można oglądać też na antenach ogólnopolskich, m.in. w programach Magazyn Ekspresu Reporterów (TVP2), Alarm (TVP1), Głębia Ostrości (TVP1/TVP Info), Telekurier (TVP3).
W 2018 r. wyróżniona w konkursie Młodych Dziennikarzy im. Bartka Zdunka w kategorii „Debiut Publicystyczny Roku” za reportaż pt. „On musi wrócić” o zaginionym Piotrze Kijance z Krakowa. W tym samym roku zdobyła nagrodę Rady Programowej TVP3 Katowice dla Młodych Dziennikarzy za reportaż „Bohaterowie pod ziemią” o najważniejszych akcjach ratownictwa górniczego na przestrzeni ostatnich 50 lat na Śląsku i w Zagłębiu. W 2019 r. zajęła II miejsce na I Festiwalu Reportażu Sportowego Patyk za reportaż „Tam, gdzie ściany zrzucają skórę”, a także zdobyła pierwszą nagrodę im. Brygidy Frosztęgi-Kmiecik dla Najlepszego Reportażu Interwencyjnego podczas 26. Przeglądu i Konkursu Dziennikarskiego Oddziałów Terenowych Telewizji Polskiej za reportaż „Przekręt na remont”.