Fabryki śrubek – ŁUKASZ WARZECHA o związkach zawodowych w mediach

Fot. Pixabay

Nigdy, nawet w najtrudniejszych momentach dziennikarskiej kariery z punktu widzenia pracownika mediów, nie zapisałem się do związku zawodowego. Inna sprawa, że takich momentów zbyt wiele nie było. W zasadzie był tylko jeden – okres zmierzchu dziennika „Życie”, kiedy to na wypłatę przychodziło czekać po dwa miesiące albo więcej, a kierownictwo nieustannie mamiło, że to już za momencik, za chwileczkę. I tak aż do upadku gazety. O ile wiem, związek zawodowy, który tam wówczas powstał, i tak niczego nie wywalczył.

 

Moja niechęć do zapisania się do związku zawodowego miała kilka przyczyn. Pierwsza była ideowa: do związków zawodowych mam stosunek w najwyższym stopniu nieufny, w większości wypadków uważam, że bardziej szkodzą niż pomagają, a regulacje ustawowe sprawiają, że dla pracodawcy mogą być prawdziwym koszmarem. Jako liberał zapisanie się do związku zawodowego uznałbym za absolutną ostateczność. Prędzej chyba wstąpiłbym do Kościoła pastora Chojeckiego.

 

Po drugie – przez całe życie z pracodawcami, a właściwie zleceniodawcami łączą mnie relacje cywilnoprawne i uważam to za sytuację bardzo korzystną. Nigdy nie potrzebowałem etatu i nie było moim marzeniem podleganie kodeksowi pracy. Związki zawodowe zaś są przede wszystkim dla pracowników sensu stricto, a więc dla osób związanych z pracodawcą stosunkiem pracy. Jako współpracownik licznych mediów, ceniłem sobie swobodę, jaką daje taka sytuacja. Rozumiem jednak, że dla wielu nie byłoby to rozwiązanie komfortowe.

 

Po trzecie – nie wierzyłem w skuteczność związków zawodowych, ale przyznaję, że moje doświadczenie jest tutaj bardzo ograniczone. Czym innym jest projekt powołania związku zawodowego w niewielkiej redakcji, a czym innym w dużej firmie, która rządzi się regułami korporacyjnymi.

 

Stąd informacja o tym, że w TVN powstał pierwszy związek zawodowy, budzi we mnie bardzo mieszane odczucia. Z jednej strony wiem, że wielkie korporacje medialne mają tendencję do tego, żeby redakcje, które im podlegają, traktować jak fabryki śrubek, podczas gdy media mają jednak swoją specyficzną naturę, którą należy szanować, żeby dobrze działały. Oczywiście trzeba tu znaleźć kompromis, bo właściciel ma przecież prawo oczekiwać, że dane medium będzie przynosić zyski.

 

Z drugiej strony związki zawodowe mają immanentną skłonność do wyszukiwania spraw, które wcale nie muszą być problematyczne, ale walcząc z którym będą uzasadniały swoje istnienie. Gdy w dodatku czytam, że związek zawodowy w TVN jest agendą Związkowej Alternatywy, kierowanej przez Piotra Szumlewicza, który jako dziennikarz dał się poznać jako fanatyczny wręcz lewicowiec, moja nieufność rośnie. Dla ludzi takich jak Szumlewicz walka z korporacjami może być sposobem na promocję samych siebie bardziej niż wynikać z potrzeby związkowców.

 

Załóżmy jednak, że rzeczywiście w firmie wielkości TVN, w Agorze, TVP czy Polsacie związki zawodowe mają jakiś sens. Choćby dlatego, że ułatwiają wyłonienie reprezentacji do rozmów z zarządami, podejmującymi często decyzje w oderwaniu od panujących „na dole realiów”. W mediach państwowych związki mogą mieć i to dodatkowe uzasadnienie, że pozwalają skuteczniej walczyć z naciskami politycznymi, a czasami pozwalają ochronić niepokornych pracowników przed zwolnieniem właśnie z przyczyn politycznych. Jednak w mniejszych mediach to już przerost formy nad treścią. Poza tym korporacyjne molochy medialne, jakkolwiek będą nadal istnieć i dominować swoimi pieniędzmi i siłą organizacji, nie są już jedynymi ważnymi aktorami. Druga strona medialnego świata to niezliczone dziennikarskie drobne inicjatywy, bazujące na całkowitej niezależności, pracy na własny rachunek, na kanałach internetowych, produkcji podcastów i podobnych technologiach. Tam związki zawodowe są kompletnie bez sensu. I nie powiem, żeby mnie to martwiło.

 

Łukasz Warzecha