POLECAMY: #FakeHunter, czyli – jak zostałem łowcą fejków – analiza MIROSŁAWA USIDUSA

O projekcie #FakeHunter (adres internetowy: fakehunter.pap.pl), w który jestem zaangażowany, nie będę się rozpisywał. Wszystko jest na stronie. Można na niej zapoznać się z działaniem systemu, zasadami fact checkingu, zespołem, a w końcu pobrać wtyczkę do zgłaszania potencjalnych fake newsów a nawet zgłosić się do społeczności „fake hunterów”.

 

A może jednak trochę się rozpiszę, bo jednak trudno mi się powstrzymać.

 

#FakeHunter to serwis a właściwie cały system fact checkingowy o charakterze tematycznym. To znaczy, że skupia się na jednym obszarze tematycznym, nazwijmy go „około-koronawirusowym”. O powodzi, potopie wręcz, dezinformacji, siejących panikę celowo lub bezrefleksyjnie ludziach i środkach przekazu, pisałem na portalu SDP już w styczniu, gdy koronawirus był jeszcze, choć ciekawą i dramatyczną, ale dość jeszcze odległą informacją z Chin.

 

I, można powiedzieć, – przeszedłem od słów do czynów, angażując się jako koordynator w projekt Polskiej Agencji Prasowej i GovTech Polska – #FakeHunter, którego celem jest zwalczanie epidemii fejków i dezinformacji. W środę ósmego kwietnia 2020 roku miała miejsce oficjalna premiera serwisu, publiczne udostępnienie wtyczki do przeglądarek, za pomocą której można zgłaszać wątpliwe treści z Internetu, społecznościowo-eksperckiego systemu weryfikacji zgłoszeń i portalu prezentującego wyniki naszego fact checkingu.

 

Stron i serwisów weryfikujących informacje jest sporo. Nasz projekt ma przynajmniej kilka cech wyjątkowych. Przede wszystkim oferujemy użytkownikom rozszerzenie/wtyczkę do przeglądarki Chrome i FireFox, za pomocą której łatwo mogą zgłaszać treści ze stron internetowych do systemu, w którym zajmujemy się fact checkingiem. I tu pojawia się kolejne nowatorskie rozwiązanie – społeczność „fake hunterów” (tak ich nazywamy, a właściwie wszyscy się tak nazywamy). Rekrutowaliśmy ich i szkoliliśmy przez ostatnie parę tygodni. Stanowią „pierwszą linię” weryfikacji informacji. W „drugiej linii” zgłoszenia wprowadzone do systemu, są czytane i weryfikowane przez zespół ekspertów Polskiej Agencji Prasowej. Werdykty ukazują się na portalu, którego adres podałem na wstępie.

 

Już wiemy, że weryfikacja faktów nie zawsze jest prosta, że pojawić się może nieskończoność problemów interpretacyjnych, niejasności i wątpliwości. Mamy nadzieję, że metodologia, którą wypracowaliśmy a właściwie ciągle wypracowujemy, obroni się i z czasem okrzepnie jako trwały standard weryfikacji faktów.

 

To zresztą dopiero pierwszy krok. Chcemy doskonalić i rozwijać system. Zapewne niektórzy, słysząc o tych wszystkich planach, mogliby dojść do wniosku, że co jak co, ale pomysłów mamy zdecydowanie zbyt wiele.

 

Ruch walki z infodemią

 

Weryfikacja faktów i prostowanie dezinformacji, z których prawdziwą eksplozją mamy do czynienia od kiedy po świecie zaczął grasować koronawirus, to już międzynarodowy ruch z prawdziwego zdarzenia. Już w styczniu pisałem, że infodemicznego byka za rogi wzięły organizacje i platformy zajmujące się sprawdzaniem faktów z trzydziestu krajów współpracujące za pośrednictwem International Fact-Checking Network pod patronatem Instytutu Poyntera na rzecz identyfikacji i weryfikacji fake newsów. W serwisie FactCheck.org publikowana jest lista dezinformacji, fake newsów i manipulacji na temat epidemii koronawirusa, przygotowana przez weryfikatorów pracujących dla globalnej sieci.

 

Oto przykłady przypadków z FactCheck.org, bardzo podobne do tego co trafia do FakeHuntera:

 

Np. wiele postów w mediach społecznościowych fałszywie głosiło, że wirus został opatentowany, a szczepionka jest już dostępna. To nieprawda. Patenty, do których odnosiły się badane wpisy, odnoszą się do innych wirusów.

 

Jeden z autorów społecznościowych na Facebooku niezgodnie z prawdą stwierdził, że odpowiedzialny za rozprzestrzenianie się nowego koronawirusa jest komik Sam Hyde, co brzmi może anegdotycznie. Na poważnie, to naukowcy wciąż pracują nad ustaleniem źródła koronawirusa, a dowody sugerują, że został on po raz pierwszy przekazany człowiekowi przez zwierzę. Nie jest jednak dowiedzioną prawdą, jak to kategorycznie głosiła na Twitterze poseł Sylwia Spurek, że mikrob ten wywodzi się z tzw. mokrego chińskiego targu. Wielu badaczy, nawet WHO, sugerowało takie pochodzenie, ale przesądzającego o pochodzeniu wirusa dowodu jeszcze nie ma. Nie można więc kategorycznie twierdzić, że pochodzi stąd i stąd. Dlatego w FakeHunterze uznaliśmy wypowiedź poseł Spurek za fake news.

 

Inny typowy przykład jest taki, że na stronach internetowych i w serwisach społecznościowych krążyły błędne twierdzenia, że „patogeny do zakładu w Wuhan” wysłał „chiński zespół szpiegowski” pracujący w kanadyjskim laboratorium rządowym. Kanadyjskie media zdementowały te informacje. A nam do FakeHuntera jeszcze nikt takiej informacji nie zgłosił, ale spodziewamy się i przygotowujemy na taką okoliczność.

 

Znanym i często weryfikowanym fejkiem są publikacje propagujące teorie spiskowe mówiące o prognozach Fundacji Billa Gatesa mówiących o przewidywanych „65 mln zgonów” z powodu koronawirusa. W rzeczywistości omawiane przez fundację zdarzenie dotyczyło hipotetycznego scenariusza z udziałem fikcyjnego wirusa.

 

Fałszywe wiadomości są szybsze niż prawdziwe

 

Walcząc z dezinformacją walczymy zarazem z sianiem paniki i lęków. Strach jest w tej chwili wrogiem znacznie groźniejszym niż koronawirus. Dystrybutorzy dezinformacji, niezależnie od proweniencji i motywacji, chętnie żerują na lękach swoich odbiorców, nierzadko dla politycznych celów.

 

Panika musi się skończyć. A media, naprawdę muszą być w jakiś sposób pociągnięte do odpowiedzialności, ponieważ krzywdzą ludzi,” mówił w wywiadzie udzielonym 10 marca serwisowi RealClearPolitics Dr Drew Pinsky, znany w USA lekarz, współautor audycji i programów TV na tematy medyczne i zdrowotne.

 

Ludzie są bardzo zaniepokojeni koronawirusem, mając po temu bardzo dobry powód, gdyż prawdopodobnie zamieni się on w pandemię” opiniował w Politico profesor Uniwersytetu Waszyngtońskiego Carl Bergstrom. „Jednak jest to jeden z pierwszych przypadków, kiedy opinia publiczna otrzymuje informacje o rozprzestrzenianiu się epidemii w czasie zbliżonym do rzeczywistego” – dodaje. I sam ten fakt sprzyja nakręcaniu atmosfery grozy.

 

Większość z nas mogłaby znaleźć lepszą, dokładniejszą wiarygodniejszą informację, gdybyśmy dali sobie chociaż dwanaście godzin na weryfikację. Niestety platformy mediów społecznościowych są napędzane przez presję na kliki i lajki w trybie natychmiastowym, co sprzyja rozprzestrzenianiu czegokolwiek, byle czego lub celowej roboty dezinformacyjnej, w tempie, którego najwredniejszy wirus biologiczny mógłby tylko pozazdrościć.

 

Naukowo zresztą przebadanym i zweryfikowanym faktem jest, że fałszywe wiadomości rozprzestrzeniają się szybciej niż prawdziwe. W renomowanym „Science” z marca 2018 r. można znaleźć publikację Sorousha Vosoughiego, Deba RoyaSinana Arala, która aby wyjaśnić, jak rozprzestrzeniają się fałszywe informacje wykorzystali zestaw danych o kaskadach plotek na Twitterze w latach 2006-2017. Około 126 tysięcy z nich zostało rozpowszechnionych przez około 3 miliony osób. Fałszywe wiadomości docierały do większej liczby osób niż prawda; czołowy 1 proc. kaskad fałszywych wiadomości rozprzestrzeniał się między tysiąc a 100 tys. osób, podczas gdy prawda rzadko docierała do więcej niż tysiąca osób. Z badań wynikało również, że fałszywe wiadomości rozprzestrzeniały się szybciej niż prawda.

 

Zanim ogłosiła pandemię COVID-19, co stało się w ostatnich dniach, Światowa Organizacja Zdrowia już drugiego lutego określiła sytuację z koronawirusem jako „infodemię”, wyjaśniając, że ma na myśli „nadmiar informacji” w swojej masie zawierających zarówno doniesienia i dane prawdziwe jak też nieprawdziwe. Jak pisało WHO, już sama ich masa utrudnia ludziom znalezienie wiarygodnych źródeł i wiarygodnych wskazówek, gdy ich potrzebują. Różnica pomiędzy koronawirusem a poprzednimi wybuchami epidemicznymi jest z tego punktu widzenia głównie ilościowa. Choć SARS, MERS i Zika budziły lęki i gdzieniegdzie objawy paniki, to jednak zasięg tych zjawisk był mimo wszystko ograniczony w porównaniu z obecną sytuacją epidemiczną wzmocnioną przez media społecznościowe w pełni rozkwitu.

 

O tym, że platformy social media przodują w sianiu dezinformacji i paniki dobrze wiemy. Jednak, trzeba przyznać, że zarówno Twitter jak i Facebook a także Google, do których zwróciła się WHO, podjęły działania w walce z fałszywkami na temat koronawirusa. Np. na Twitterze po kliknięciu hasztagu #koronawirus czy #coronavirus mamy informacje o wiarygodnym oficjalnym źródle informacji (w naszym przypadku Ministerstwie Zdrowia RP. Facebook kieruje do WHO. Także Google w światowej wersji kieruje do WHO a w polskiej dodaje stronę informacyjną MZ).

 

Media lubią klimat „zabójczości”

 

Obecna epidemia jest znacznie bardziej widoczna w mediach niż poprzednie, choćby Ebola. Z niedawnego badania „Time Magazine” wynika, że w anglojęzycznych gazetach drukowanych ukazało się 23 razy więcej artykułów na temat epidemii koronawirusa w pierwszym miesiącu w porównaniu z tym samym okresem w przypadku epidemii Ebola w 2018 roku.

 

Od 12 stycznia, kiedy ruszyły pierwsze doniesienia o nowej, wówczas stosunkowo tajemniczej, chorobie, do 13 lutego 2020 r. Karin Wahl-Jorgensen z „The Conversation” śledziła doniesienia w największych anglojęzycznych gazetach na całym świecie, korzystając z bazy danych LexisNexis UK. Zakres jej badań to prawie 100 wysokonakładowych gazet z całego świata, które łącznie opublikowały 9 387 materiałów związanych tematycznie z epidemią. Skrupulatnie wyliczyła, że 1066 artykułów zawiera słowo „strach” lub terminy powiązane, pokrewne i pochodne. Badaczka wskazuje też na przykłady innego rodzaju. Na przykład w 50 artykułach używano sformułowania „zabójczy wirus”.

 

Wahl-Jorgensen jako typowy dla stylu pisania, generującego lęki, podaje przykład reportażu z Wuhan w brytyjskim „The Telegraph”, szeroko udostępnianego po publikacji na portalach społecznościowych. Czytelnik był w tym materiale epatowany obrazami pacjentów omdlewających na ulicy, setek przerażonych obywateli, tłumy w wąskich korytarzach szpitalnych, lekarzy krzyczących w udręce i desperacji.

 

A „The Telegraph” to wciąż, bądź co bądź, gazeta z półki nieco wyższej. W brytyjskich tabloidach, takich jak „The Sun” i „The Daily Mail” nakręcanie spirali strachu to chleb powszedni. Na przykład, „Sun” na swoim blogu poświęconym koronawirusowi rutynowo określa COVID-19 jako „śmiertelną chorobę”.

 

Niestety media niewiele uczą się z epidemii na epidemię, frymarczenie lękami uważając wciąż za dokonały wehikuł sprzedażowy. Badania przeprowadzone przez historyka Patricka Wallisa i lingwistkę Brigitte Nerlich wykazały, że dominującą metaforą na opisanie SARS było odmienianie jego charakteru „zabójca” przez wszystkie przypadki. Pod tym samym kątem badacze mediów Peter Vasterman i Nel Ruigrok zbadali relacje z epidemii H1N1 w Holandii i orzekli, że jest były one naznaczone alarmistycznym tonem.

 

Czy ktoś potrafi wskazać publikacje określające jako „zabójczą”, grypę, która, według danych WHO zabija na świecie co roku 300 do 600 tysięcy ludzi? Chyba będzie trudno. Media, które  zaczęłyby publikować panikarskie filmiki pokazujące ludzi słabnących na ulicy z powodu grypy, uznano by za histeryczne. Gdyby jakiś komentator zaczął rozwodzić się nad wpływem grypy na wynik wyborów, uznano by go za szalonego.

 

I co z tego, że fejk

 

Fake newsy mają często większą siłę przyciągania, tylko dlatego, że są informacjami nowymi. Nie powielają wiedzy już nam znanej. Takie wnioski wynikają m. in. ze wspomnianych badań Vosoughiego. Okazuje się, że ludzie choć wierzą w doniesienia, które przeczytali lub słyszeli wiele razy wcześniej, to jednak są mniej skłonni je udostępniać, bo nie są to atrakcyjne treści. Bardziej prawdopodobne jest, że będą ze swoimi społecznościowymi znajomymi dzielić się czymś nowym, dotychczas nieznanym, tym bardziej, jeśli są to treści z dużym ładunkiem emocjonalnym lub moralnym, nawet jeśli nie są one dostatecznie zweryfikowane.

 

Czasami dzieją się w tej sferze rzeczy niezbyt racjonalne. Facebook np. udostępnił jakiś czas temu użytkownikom możliwość etykietowania informacji podejrzewanych o bycie fake news. Okazało się, że oznaczanie wpisu, jako wątpliwego, przyczyniało się czasem do jego szybszego i szrszego rozpowszechnienia. Gdy facebookowa strona Rodhe Island napisała, że setki tysięcy Irlandczyków przywieziono do Stanów Zjednoczonych jako niewolników, wpis został słusznie opatrzony alertem fake news. Jednak rzesza użytkowników uznała to za próbę cenzury i wyciszania niewygodnych opinii. Na apel aby ten post udostępniać pozytywnie odpowiedziały tysiące użytkowników

 

Nie wiadomo, ile z udostępniających tę fałszywkę osób robiło to tylko dla zgrywy. Wiadomo, że taka czysto rozrywkowa motywacja, wcale nie należy do rzadkości. Cała, potężna w Internecie, fala publikacji propagujących teorię płaskiej Ziemi wydaje się jednym wielkim wygłupem. Młodzi ludzie kolportują tego rodzaju treści „dla beki”. Jeśli trafi się ktoś, kto to poważnie potraktuje i w fałszywkę uwierzy, to „beka” tym większa a fałszywka osiąga sukces. Gdy ktoś próbuje podjąć poważną polemikę z tezami płaskoziemców, to też powód do zabawy. Polską odmianą tego folkloru jest rozpowszechnianie teorii o „turbo-Słowianach” i „Lechickim Imperium”. U ich podłoża są jacyś ludzie, którzy traktują te teorie nawet poważnie, ale większość treści na ten temat, które znajdziecie w sieci to „beka”.

 

Czy to jest złe i groźne? Pisałem, że nie tak bardzo, ale wtedy gdy to pisałem, nie było koronawirusa. Oczywiście nikt tak naprawdę nie wierzy ani w statki niewolnicze z Irlandczykami, ani w płaską Ziemię, ani w zapomniane mocarstwo Lechitów. Pisałem o deep fake’ach, czyli oszukanych filmach wideo, że ich upowszechnienie może mieć dobre skutki, bo lepiej uczuli, „zaszczepi” nas na fałsz. Dlaczego młodzież, jak wyraźnie wykazują badania, jest bardziej odporna na fake news niż starsi? Bo jest zaszczepiona. Bo widziała w Internecie tyle fałszywek, wygłupów i ściemy, że ma pancerz zdrowego sceptycyzmu, od którego przekaz manipulatorów i fałszerzy skutecznie się odbija.

 

Jednak fake newsów koronawirusowych nie sposób przypisać do tej kategorii. Tu nikomu nie jest do żartu czy do śmiechu. Zwłaszcza ludziom zdezorientowanym i poważnie mającym obawy nie tyle co do choroby, ale co do swoich dalszych losów.

 

U nas na platformie #FakeHunter mamy szczepionkę na infodemię w sensie ścisłym. Bo zdemaskowane fake newsy (są też tu oczywiście i informacje zweryfikowane jako prawdziwe) są tym czym są mikroby podawane w szczepieniach ochronnych. Są niegroźne, osłabione. Pobierane w takiej postaci wzmacniają organizm i uodporniają go na koronafejki

 

Mirosław Usidus