Freedom House o polskich mediach – analiza ŁUKASZA WARZECHY

O tym, że media są uczestnikami politycznej wojny, i to często w charakterze najgorliwszych żołnierzy, pisałem wielokrotnie, także na portalu SDP. To nie jest zresztą teza rzadko spotykana, tyle że zwykle jest stosowana wybiórczo. Jedna strona widzi tylko, że to media sympatyzujące z drugą są żołnierzami w konflikcie partyjnym – i odwrotnie. Dziennikarze – jak to niedawno powiedział w rozmowie z Marcinem Makowski Robert Mazurek – pełnią rolę gniazdowych na stadionie.

 

Obie strony konfliktu, aby dowieść swojej tezy, chętnie sięgają po monitoring mediów lub po raporty o wolności mediów. Sięgają po nie, o ile te raporty dowodzą ich tezy lub też po to, żeby krzyknąć, że raporty są kłamliwe. Zależy od tego, co pokazują, oraz od tego, kto je sporządzał. Potem już idzie rutynowo i standardowo. Jedna strona będzie tryumfalnie pokazywać: „O, proszę, jak tamci są nierzetelni i wzbudzają hejt!”, a druga będzie dyskredytować dane badanie tylko dlatego, że jej nie pasuje albo stoją za nim niewłaściwe osoby czy organizacje.

 

Pisałem niedawno na portalu SDP o badaniu wolności mediów, prowadzonym przez Reporterów Bez Granic (RSF). Badanie to w mojej opinii, opartej na analizie stosowanej metodologii, nie opisuje w gruncie rzeczy niczego poza całkowicie subiektywnymi odczuciami grupy współpracowników RSF, rekrutujących się spośród osób niechętnych obecnej władzy.

 

Z drugiej jednak strony odrzucanie a priori wszystkich badań wolności i stanu mediów tylko dlatego, że wskazują na pewne niebezpieczeństwa, związane z obecnym stanem rzeczy, jest nierozsądne. Dziś chciałbym wskazać na raport Freedom House, renomowanego amerykańskiego think-tanku, który również bada wolność mediów od wielu lat, a który to cykl raportów bywa jednym tchem cytowany przez sympatyków obecnej władzy obok raportów RSF jako niewiarygodny. Tu jednak sprawa jest mniej oczywista.

 

Tegoroczny raport „Freedom and the Media” posługuje się inną punktacją niż coroczne raporty FH „Freedom of the Press”. Państwa otrzymały tam ocenę od 0 (najmniej wolne) do 4 (najbardziej wolne). Polska otrzymała 3 punkty. Jesteśmy na tym samym poziomie co Włochy, Hiszpania czy Czechy.

 

Metodologia, jaką stosuje FH, jest u swojej podstawy również częściowo uznaniowa, podobnie jak w przypadku RSF. Badaniem sytuacji w poszczególnych krajach zajmują się w tym przypadku eksperci, przyglądający się poszczególnym krajom. Opierają się również na sieci własnych kontaktów, ale nie jest to metoda prostego kopiuj-wklej z dostarczanych informacji. Na liście pytań, na podstawie których buduje się ocenę wolności mediów w danym kraju, są między innymi pytania o penalizację zniewagi głowy państwa (niestety, w polskim kodeksie karnym taki artykuł jest), o stosowanie pośredniej lub bezpośredniej cenzury, o upartyjnienie przekazu. Rzecz jasna, w wielu przypadkach odpowiedzi będą oparte na subiektywnych odczuciach. Jeśli jednak spojrzeć, jak kształtowała się pozycja Polski w ostatnich latach w raportach „Freedom of the Press” (posługujących się skalą od 0 – największa wolność mediów – do 100 – najmniejsza wolność), widać, że nie było tam bezzasadnego skoku w dół w 2015 roku, jak w przypadku raportu RSF. W 2014 roku Polska otrzymała 27 punktów, w 2015 roku – 26 punktów, rok później – 28 punktów, a dopiero w 2017 roku – 34 punkty, co pierwszy raz zakwalifikowało nas nie jako kraj z mediami wolnymi, ale z „częściowo wolnymi” (partly free). Przypomnijmy, że gwałtowny spadek Polski w raporcie RSF, nie był spowodowany żadnymi widocznymi przyczynami i był niejako „prewencyjny”.

 

Natomiast w raporcie FH właśnie w 2017 roku, gdy Polska odnotowała największy spadek, w opisie polskiej sytuacji pojawiło się kuriozalne stwierdzenie, że „PiS starał się wyciszyć głosy w mediach, kwestionujące promowaną przez niego narrację historyczną, która w większości pomija zaangażowanie Polaków w zbrodnie II wojny światowej”. Jako przykład tego „wyciszania” podano dyskusję przed emisją filmu „Ida” w TVP.

 

W dodatku w tym samym roku krytyczny, szerszy opis polskiej sytuacji medialnej dla Freedom House przygotowała Annabelle Chapman, pracująca wówczas m.in. dla tygodnika „The Economist”, za sprawą powiązań towarzyskich niechętnemu obecnej władzy. Sama też zresztą od początku przyjmowała takie stanowisko. Być może tu należy szukać źródła wcześniej przytaczanych dziwacznych uwag na temat polskiej narracji historycznej.

 

Natomiast tegoroczny raport FH o mediach należy czytać łącznie z raportem FH o stanie wolności w ogóle. Tutaj Polska uznawana jest za kraj wolny (Free) z 84 punktami na 100. Tu też znajdujemy obszerniejszy opis polskiej sytuacji medialnej: „Media w Polsce są pluralistyczne, a większość jest w prywatnych rękach. Jednakże media publiczne oraz organy nimi zarządzające zostały oczyszczone z głosów odrębnych po przyjściu PiS do władzy w 2015 roku. TVP, publiczny nadawca telewizyjny, promuje rządowy przekaz na tematy począwszy od pokojowych protestów antyrządowych, które pokazywane są jak próby zamachu stanu, na krytycznych organizacjach pozarządowych skończywszy, ukazywanych jako agenci opozycji lub obcych sił. W roku 2018 programy publicznej telewizji były wykorzystywane do otwartego wspierania kampanii partii rządzącej przed wyborami lokalnymi oraz do dyskredytowania kampanii opozycji”.

 

Można zwrócić uwagę na nieścisłości. Nie jest prawdą, że w konstytucyjnym organie kontrolnym, czyli Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji, nie zasiadają przedstawiciele opozycji. Nie mają natomiast nic do powiedzenia, gdy idzie o podejmowanie decyzji, zaś Rada Mediów Narodowych, decydująca o obsadzie kluczowych stanowisk, jest po prostu obsadzona przez czynnych polityków partii rządzącej. Czy reszta opisu sytuacji jest fałszywa i łatwo można ją odrzucić wzruszeniem ramion? O tym, jak działa TVP, pisałem tutaj już wielokrotnie i moja opinia niespecjalnie różni się od tej, zaprezentowanej przez FH. Radziłbym więc mniej automatyzmu w ocenach.

 

Co więcej, jednym ze stałych punktów wszystkich raportów na temat wolności mediów w Polsce były odniesienia do zapowiadanej przez rząd najpierw repolonizacji, potem dekoncentracji mediów. Pisałem i na portalu SDP, i gdzie indziej, dlaczego te plany uważam za niezywkle groźne dla wolności mediów i wolności słowa. Niestety, niedawna wypowiedź wicepremiera Jarosława Gowina może wskazywać, że w drugiej kadencji ten projekt powróci. To zła wiadomość. Jako ostrzeżenie przed skutkami tych działań, proponuję lekturę szerszej analizy, przygotowanej przez Freedom House, dotyczącej sytuacji mediów węgierskich. Nie byłoby dobrze, gdyby miałby to być wzór dla Polski.

 

Łukasz Warzecha