Monika Jaruzelska to jedno z unikatowych zjawisk w polskim dziennikarstwie. Kto trafił na jej kanał na YouTube, ten wie. Córka komunistycznego dyktatora nie jest kojarzona z gorącą obroną Peerelu czy stanu wojennego – raczej z umiarkowaniem, zdrowym rozsądkiem i od czasu do czasu poglądami bardziej charakterystycznymi dla centroprawicy niż lewicy (choć tak się politycznie identyfikuje). Przede wszystkim jednak jest znana jako autorka cyklu internetowych wywiadów „Towarzyszka Panienka”, nagrywanych w dawnej willi generała przy ul. Ikara w Warszawie. Tej samej, pod którą za życia Jaruzelskiego odbywały się 13 grudnia demonstracje.
Jej rozmowy wyróżniają się kilkoma cechami niemal już nieobecnymi w mainstreamowym dziennikarstwie. Po pierwsze – Jaruzelska naprawdę tylko pyta. Jest wycofana, choć zarazem dobrze przygotowana. Nigdy nie narzuca swoich poglądów, widzowie nie mają wrażenia, że w pytaniach stawia gotowe tezy i oczekuje ich potwierdzenia od rozmówcy. Po drugie – tworzy w czasie rozmowy dobrą atmosferę, czemu sprzyja domowe miejsce nagrań, a co wpływa na rozluźnienie się rozmówców. Po trzecie – nie spieszy się. Brak czasowego limitu to dobra cecha internetu, z której Jaruzelska odpowiednio korzysta. Jej rozmowy mają nawet po ponad dwie godziny.
Wreszcie – Jaruzelska stara się rozmawiać z każdym, a widz ma poczucie, że celem rozmowy jest zrozumienie poglądów i motywacji rozmówcy. Jaruzelska zapraszała do siebie ludzi bardzo dalekich od jej własnych poglądów i sekowanych przez główne media. Byli u niej tak skrajnie różni goście jak Krzysztof Bosak, Sławomir Jastrzębowski, Adam Wielomski, Sławomir Pitoń, Andrzej Zybertowicz, Tomasz Terlikowski, Artur Dziambor, Piotr Ikonowicz czy Marcin Rola. A teraz zaprosiła Jerzego Urbana.
Właśnie to zaproszenie wywołało awanturę i spory. Duża część publiczności – także, jak można wnioskować z wpisów, stałych widzów kanału pani Moniki – uznała, że to o krok za daleko. Że z ludźmi takimi jak Urban się nie rozmawia. Ale właściwie – dlaczego nie?
Zastrzegam: rozmowy z Urbanem w momencie pisania tego tekstu nie widziałem, więc jej nie oceniam. Być może Jaruzelska w tym przypadku nie dała rady – nie wiem. Jednak spór o zaproszenie byłego rzecznika peerelowskiego rządu i byłego redaktora „Polityki” przez – nie waham się napisać – dziennikarkę, robiącą jedne z najlepszych w Polsce wywiadów, jest dobrym pretekstem do zastanowienia się, czy faktycznie są osoby, z którymi dziennikarz nie powinien rozmawiać.
Najpierw sprawa, jak sądzę, najprostsza: tak, są ludzie, z którymi rozmawiać się faktycznie nie powinno. To ci, którzy popełnili przestępstwo jedynie po to, żeby przyciągnąć uwagę. Rozmowa z nimi byłaby spełnieniem tego oczekiwania, a zatem stanowiłaby zachętę do podobnych zachowań w przyszłości. Aczkolwiek nawet pisząc te słowa mam wątpliwość: czy faktycznie nie zrobiłbym rozmowy z Herostratesem, gdybym miał taką możliwość? Choć podpalacz Artemizjonu mógłby się przecież ostatecznie okazać osobą całkowicie nieciekawą…
Lecz nawet tu granica jest płynna. Motywacja Herostratesa, jaka przetrwała w przekazach do naszych czasów, nie budzi raczej wątpliwości. Ale czy to oznacza, że dziennikarz w ogóle nie powinien rozmawiać z ludźmi, którzy popełniali zbrodnie? To błędne podejście, bo nie jest rolą dziennikarza stawianie się w roli eksperta od etyki, który swoją – a więc i swoich odbiorców uwagę będzie traktował jako narzędzie karania jednych, a nagradzania innych. Dziennikarz ma przede wszystkim zadbać o to, żeby z jego rozmowy coś wynikało. Żeby pokazała odbiorcy coś, o czym nie wiedział. Tym czymś może też być motywacja złego człowieka. Taki był cel Hannah Arendt, gdy pisała „Eichmanna w Jerozolimie” – relację z procesu niemieckiego zbrodniarza, która wprowadziła do obiegu pojęcie banalności zła. Arendt nie miała możliwości rozmowy z Eichmannem, lecz czy można mieć wątpliwości, że skorzystałaby z niej, gdyby taka możliwość się pojawiła?
Kazimierz Moczarski, żołnierz AK i dziennikarz, w 1949 r. został osadzony przez komunistów w jednej celi z Jürgenem Stroopem, SS-mańskim zbrodniarzem, katem powstania w warszawskim getcie, a wcześniej – katem Wielkopolski, mającym na sumieniu niezliczone życia żydowskich i polskich obywateli Rzeczypospolitej. Plonem ośmiu miesięcy wspólnego osadzenia obu mężczyzn były „Rozmowy z katem” Moczarskiego – unikatowy, robiący niesamowite wrażenie zapis wypowiedzi Stroopa, opis jego zachowań i jego sposobu myślenia. Moczarski nawet w dramatycznych dla siebie okolicznościach (brutalne śledztwo, trwający proces, w którym groziła mu – ostatecznie faktycznie zasądzona, szczęśliwie nie wykonana – kara śmierci) zachował się jak rasowy dziennikarz.
Dziennikarze rozmawiali wielokrotnie z dyktatorami takimi jak Muammar Kaddafi czy Fidel Castro. Cezary Łazarewicz napisał książkę o Januszu Walusiu, który w 1993 r. zamordował w RPA (Waluś mieszkał tam od 1981 r.) lewicowego bojownika i polityka Chrisa Haniego. Pojechał do Afryki, rozmawiał z odsiadującym dożywocie Polakiem. W rozmowie dla „Krytyki Politycznej” powiedział: „Chciałem odtworzyć sposób myślenia Janusza Walusia. Jestem dokumentalistą, w pewnym sensie nie dbam o skutki historii, którą przedstawiam. Przesłanie z tej książki wydaje mi się jasne: patrzcie, do czego może doprowadzić zacietrzewienie ideologiczne. […] A żeby odtworzyć ten sposób myślenia, musiałem go wysłuchać i być wobec niego uczciwy”. Jakkolwiek Łazarewicz jest dziennikarzem o jednoznacznie lewicowych poglądach, trudno się z takim postawieniem sprawy nie zgodzić. Prawie nikt nie miał pretensji o jego rozmowę z Walusiem – jeśli już takie się pojawiały, to raczej z lewej strony, zarzucające Łazarewiczowi, że napisał książkę zbyt obiektywną, zamiast ideologicznie Walusia potępić.
Ja sam mam na koncie wywiad z Wojciechem Jaruzelskim, który zrobiłem w 2000 r. na zamówienie wydawnictwa Reader’s Digest do dużej książki o Janie Pawle II. Wywiad dotyczył spotkań Ojca Świętego z polskim dyktatorem i uważam go za jedno z najciekawszych dziennikarskich doświadczeń w mojej karierze, szczególnie że uważna obserwacja generała podczas tej rozmowy dała mi, jak sądzę, wgląd w jego odczucia i motywacje, których nie zwerbalizował.
O Jerzym Urbanie mówiłem zawsze, że jest postacią na wskroś obrzydliwą. Podtrzymuję tę opinię – co jednak nie znaczy, że dziennikarz nie powinien się podjąć rozmowy z nim. Sześć lat temu na portalu wPolityce napisałem tekst po głośnej wówczas rozmowie Agnieszki Gozdyry z Urbanem w Polsacie.
„Z Urbanem bym jednak nie rozmawiał. Jak napisałem, nie wzbudza on we mnie złości, ale wzbudza tak daleko idące obrzydzenie, że nie potrafiłbym się przemóc. Uważam też, że jeśli Urban ma być wykorzystywany w taki sposób, w jaki wykorzystuje się go obecnie w polskich mediach, to lepiej, żeby sobie powoli zdychał w zapomnieniu na swoim złotym łóżku, kupionym za pieniądze zarobione na wdeptywaniu ludzi w błoto. Przez 10 lat mojej pracy w „Fakcie” nigdy, ani razu, nie poprosiliśmy Urbana o wypowiedź. Tabloid robił rzeczy tabloidowe, publikował historyjki o przebiegłych chomikach albo urządzał ustawki czy prowokacje, ale nie przekroczył tej granicy. I za samo to szanuję swoje dawne miejsce pracy. Jeśli dzisiaj jakiś lewacki obrońca Urbana pokpiwa, że „Fakt” wprawdzie nie rozmawiał z Urbanem, ale za to „rozmawiał z bobrem”, to znaczy całkiem po prostu, że jest bezdennie głupi i nic nie rozumie” – pisałem. Ale zarazem dodawałem: „Możliwe jednak, że jakiś kolega po fachu miałby pomysł na dobrą, ciekawą rozmowę z Urbanem, w którym temu przebiegłemu wężowi potrafiłby przeciwstawić odpowiednio głęboką wiedzę i mocny intelekt. Przecież Oni Teresy Torańskiej – rozmowy z ludźmi często również zwyczajnie złymi, a na pewno moralnie godnymi potępienia, są do dzisiaj lekturą obowiązkową i arcyważnym dokumentem epoki”.
Moją opinię z 2015 r. muszę jednak dzisiaj lekko zmodyfikować: z Urbanem zrobiłbym jednak wywiad. Będąc postacią obrzydliwą, jest świadkiem epoki. Trzeba też odróżnić długą, wnikliwą rozmowę od traktowania danej osoby jako autorytetu czy eksperta, od którego wydobywa się dwa zdania na dany temat – i pisząc o praktyce „Faktu”, to właśnie miałem na myśli. Z pewnością żadna z osób, których przykłady podawałem w tym tekście, na taką rolę nie zasługuje i w takiej roli w mediach występować nie powinna.
Jedno jest w podobnych rozmowach ważne: dziennikarz musi być do nich dobrze przygotowany i nie powinien pozwolić rozmówcy – szczególnie takiemu jak Urban – odgrywać własnego spektaklu. Czy Monice Jaruzelskiej to się uda – nie wiem, bo, jako się rzekło, rozmowy nie widziałem. Wiem, że obserwacja jej dotychczasowych dziennikarskich dokonań daje na to dużą nadzieję. Krytykom jej decyzji przypominam: dziennikarz musi się czasem spotkać również z postaciami odrażającymi, żeby jego odbiorcy nie musieli. To nasza praca.
Łukasz Warzecha