Właściwie dlaczego politycy z pierwszych stron bawiący się na urodzinach robiącego z nimi wywiady dziennikarza budzą silne emocje części odbiorców? I w czym leży problem, że popularny dziennikarz polityczny doradza ministrowi?
Czy ktokolwiek byłby zgorszony widząc, że po spektaklu „Romea i Julii” aktorzy grający postacie skonfliktowanych na śmierć i życie Kapuletich i Montekich idą razem i w świetnej komitywie na wódkę albo całą trupą wspólnie świętują urodziny aktorki grającej rolę Julii? Czy kogoś oburzyłby fakt, że aktor, grający w filmie wybitnego policjanta Eliota Nessa, doradza aktorowi grającemu bandytę z gangu Ala Capone, jak najlepiej wypaść przed kamerą?
Raczej wątpliwe. Nie jest przecież dla nikogo tajemnicą, że aktorzy po prostu uczestniczą w spektaklu, a poza nim ich relacje są zupełnie inne niż te, które prezentują publiczności. Widz ma świadomość, że wszystko, co pokazywane i mówione jest w czasie przedstawienia czy w filmie, to konwencja i efekt umowy. Że nawet jeśli bohaterowie opowiadanych wydarzeń tracą życie, aktorzy żyją sobie dalej w najlepsze i nie mają najmniejszych pretensji do tych, którzy na scenie albo na ekranie do nich strzelali albo dźgali nożem. Byłoby głupotą oczekiwać czegoś innego, skoro odbiorcy wiedzą, że uczestniczą w spektaklu specjalnie dla nich przygotowanym.
Oni tylko grają
Świadomość spektaklu jest dla szeroko rozumianej publiczności kluczowa w ocenie prywatnych zachowań i relacji uczestniczących w nim osób. Oni tylko grają. Nawet jeśli poszczególne kwestie nie są szczegółowo rozpisane i dopuszczona jest nawet bardzo daleko idąca improwizacja, to jednak role są wyznaczone precyzyjnie i dokładnie. Elementarna uczciwość wymaga, aby odbiorca o tym wiedział. Żeby nie popełniał błędu i nie identyfikował aktorów z odtwarzanymi przez nich postaciami.
Problem zaczyna się w momencie, gdy twórcy widowiska ukrywają przed publicznością jego faktyczną naturę i usiłują mu zasugerować, że to, co widzą, nie jest kreacją, spektaklem, przedstawieniem, grą z wypracowanym starannie podziałem na role, ale najprawdziwszą rzeczywistością. Wtedy odbiorca zostaje wprowadzony w błąd i może być przekonany, że ci, którzy przed jego oczami odegrali właśnie zażartą kłótnię, faktycznie są skonfliktowani. Także wtedy, gdy nikt na nich nie patrzy ani ich nie słucha. Mówiąc wprost, widz bez świadomości, że obserwuje spektakl, staje się ofiarą oszustwa. Nic dziwnego, że gdy spotyka tych, których uważał za antagonistów, w najlepszej przyjaźni pijących razem wódeczkę, wyraża oburzenie.
Politycy balują u dziennikarza
Te dość oczywiste stwierdzenia warto przytoczyć, aby zrozumieć, dlaczego upublicznione ostatnio zdjęcia i nazwiska polityków, balujących na urodzinach jednego ze znanych, „topowych” dziennikarzy politycznych, mogą dla kogokolwiek być powodem do oburzenia lub zgorszenia. Podobnie, jak wykradzione i ujawnione w internecie maile, wymieniane pomiędzy czołowym dziennikarzem politycznym jednego z wielkich koncernów medialnych działających w naszym kraju a bardzo ważnym ministrem obecnego rządu.
Legitymizują własne miejsce
Mediatyzacja polityki jest zjawiskiem nie od dziś odnotowywanym, analizowanym i opisywanym. Także pod kątem wzajemnych relacji polityków i dziennikarzy/pracowników mediów zajmujących się tematami politycznymi. Sześć lat temu Małgorzata Lisowska-Magdziarz z Uniwersytetu Jagiellońskiego opublikowała artykuł zatytułowany „Władza24. Dziennikarz informacyjny w świecie polityki zmediatyzowanej”.
Stwierdziła w nim, że dziennikarz polityczny/informacyjny nie tylko stał się ważnym i atrakcyjnym mieszkańcem zbiorowej wyobraźni, lecz także otrzymał możliwość realnego wpływu na procesy decyzyjne, ustalanie społecznej i politycznej agendy oraz na społeczny wizerunek polityki i polityków. Zwróciła uwagę, że jednocześnie dziennikarze sami tworzą swój własny wizerunek i wizerunek własnej profesji. „Używają tu własnej kompetencji oraz narzędzi i środków, które mają do dyspozycji jako reprezentanci instytucji medialnych i okołomedialnych. Określają w ten sposób warunki dla własnego oddziaływania politycznego oraz legitymizują własne miejsce w systemie”.
Zdaniem Lisowskiej-Magdziarz mediatyzacja m. in. wymusza redefinicję roli zawodowej i etosu zarówno polityka, jak i dziennikarza. Co więcej, prowadzi też do upodobnienia środków i sposobów użytkowania mediów przez dziennikarzy i przez polityków. Autorka nie zawahała się użyć w odniesieniu do efektów mediatyzacjo polityki określenia „postdziennikarstwo”. „Największe sukcesy – w kategoriach widzialności i wpływu – osiągają postacie dziennikarzy o cechach typowych dla medialnej konstrukcji gwiazdy czy celebryty” – zauważyła.
Tworzą jedną ekipę
W obszernym tekście medioznawczyni z UJ znalazło się także niezwykle istotne spostrzeżenie. Według niego uwarunkowania, w jakich dzisiaj funkcjonują dziennikarze polityczni i politycy sprawia, że działają oni raczej jako „członkowie tej samej klasy czy warstwy, niż reprezentanci różnych interesów”. Trywializując można powiedzieć, że dziś niejednokrotnie politycy i zajmujący się ich działaniami dziennikarze, to ta sama ekipa. Ekipa, która przygotowuje dla odbiorców show, widowisko, spektakl, w którym zarówno jedni, jak i drudzy, po prostu mniej lub bardziej sprawnie i profesjonalnie odkrywają swoje role. To, co otrzymuje odbiorca to dziś w znacznej (a może nawet przeważającej), części, infotainment, democratainment i politicotainment.
Jeśli odbiorca wie, że zarówno politycy, jak i dziennikarze polityczni, przygotowują dla niego spektakl, to zrozumiałe i oczywiste staje się dla niego nie tylko wspólne imprezowanie aktorów serwowanego mu widowiska, ale także doradzanie ministrowi przez dziennikarza krytycznej (z założenia) wobec jego rządu telewizji. Przecież jednoczy ich troska o jak najwyższą jakość i skuteczność przygotowywanego przez nich informacyjno-rozrywkowego przekazu.
Można zadawać pytania
Kłopot polega na tym, że o ile w teatrze lub przed seansem filmowym publiczność zazwyczaj z dużym wyprzedzeniem wie, iż zobaczy aktorów odgrywających role i przedstawione relacje między postaciami nie będą identyczne z relacjami pomiędzy odtwarzającymi je osobami, o tyle odbiorca przekazów informacyjno-politycznych mniej lub bardziej nachalnie utrzymywany jest przez twórców widowiska w przeświadczeniu, że występujący nie są aktorami, a uwidocznione między nimi relacje są absolutnie prawdziwe.
Oczywiście, można zadawać pytania, na ile widz, słuchacz, obserwator wydarzeń na styku politycy – dziennikarze polityczni, daje się nabierać na własne życzenie. Warto też zastanowić się, na ile reakcje przedstawicieli mediów na nagłośnione wspomniane wyżej dwa wydarzenia, przejawiane w nich oburzenie czy zażenowanie, są elementem tworzenia swojego własnego wizerunku i wizerunku własnej profesji.
Ks. Artur Stopka