Pytania o to, czy, a jeśli tak, to w jakim stopniu, państwo powinno ingerować w sferę mediów, nie tylko nie traci na aktualności, ale w obliczu zachodzących błyskawicznie zmian w tej dziedzinie, nabiera znaczenia.
Jeśli Reed Hastings, założyciel i szef Netflixa w swoich prognozach z 2013 i 2014 roku ma rację, tradycyjnym, liniowym kanałom telewizyjnym zostało zaledwie dziewięć lat, nim umrą. A może nawet mniej. Hastings zapowiedział, że telewizja w swej klasycznej postaci zniknie do roku 2030. Zdaniem niektórych komentatorów tempo prognozowanych przez CEO Netflixa zmian jest szybsze niż się spodziewano. Także w Polsce. „Rozpoczęliśmy drugą połowę 2019 roku i nie widzę już powodów, aby za dekadę istniała klasyczna telewizja. Śmierć telewizji linearnej to fakt” – napisał dwa lata temu Paweł Okopień w serwisie imagazine.pl. Zwrócił m. in. uwagę na lichą (zwłaszcza w okresach wakacyjnych) ofertę poszczególnych kanałów telewizyjnych. Odnotował też, że nadawcy zaczynają „lepsze” treści przygotowywać z myślą najpierw o streamingu albo starają się konstruować rozwiązania hybrydowe, łączące telewizję naziemną z możliwościami, jakie niesie globalna sieć.
Już przed pandemią
Warto zwrócić uwagę, że cytowane spostrzeżenia dotyczą czasu przed wybuchem pandemii. Dostępne dane pokazują, że podczas epidemii wywołanej koronawirusem, korzystanie z usług platform streamingowych gwałtownie wzrosło. Nie jest tajemnicą, że młodsze pokolenia korzystają z tradycyjnej telewizji w o wiele mniejszym stopniu, niż starsze. Badania pokazały np. w ostatnich latach, że odbiorcy niektórych regionalnych kanałów telewizji publicznej w naszym kraju to przede wszystkim grupa 50+, a nawet 55+.
Poważne zmiany dotyczą również radiofonii. Widać je także na polskim rynku. Nie tylko powstały w ostatnim czasie silne stacje radiowe nadające wyłącznie w internecie, ale też coraz większym zainteresowaniem i rosnącą słuchalnością cieszą się podcasty.
Restrykcyjne pozwolenia
W świetle obowiązujących dziś w Polsce przepisów radia i telewizje internetowe nie mają obowiązku uzyskania koncesji wydawanej przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji. Rodzi się więc pytanie o to, czy w aktualnej rzeczywistości medialnej i wobec bardzo szybko następujących zmian w sposobach dostarczanie i odbierania kontentu, jest jeszcze miejsce na działalność koncesyjną ze strony państwa.
Ustawa z dnia 6 marca 2018 r. Prawo przedsiębiorców, stwierdza, „Wykonywanie działalności gospodarczej w dziedzinach mających szczególne znaczenie ze względu na bezpieczeństwo państwa lub obywateli albo inny ważny interes publiczny wymaga uzyskania koncesji wyłącznie, gdy działalność ta nie może być wykonywana jako wolna albo po uzyskaniu wpisu do rejestru działalności regulowanej albo zezwolenia”. Zacytowany przepis znajduje się w rozdziale zatytułowanym „Reglamentacja działalności gospodarczej”. W komentarzach specjalistów można nawet przeczytać, że koncesja jest najbardziej restrykcyjnym z pozwoleń udzielanych firmom na działania, które wymagają uzyskania specjalnych uprawnień.
Niebagatelne pytania
Dlaczego rozpowszechnianie programów radiowych i telewizyjnych poza systemami teleinformatycznymi jest objęte reglamentacją? Czy chodzi bezpieczeństwo państwa lub obywateli? Czy też o „inny ważny interes publiczny”? A jeśli tak, to o jaki? To niebagatelne pytania, a wydarzenia ostatnich miesięcy w naszym kraju, dotyczące jednej z dużych firm ze sfery mediów, potwierdzają ich wagę i znaczenie. W tle stoi niemniej ważne pytanie, o sensowność działalności koncesyjnej państwa w odniesieniu do dwóch wybranych form aktywności medialnej w obecnej sytuacji. Po co wydawać koncesje na działalność, która faktycznie coraz bardziej traci na znaczeniu? Dlaczego państwo ma wciąż ingerować akurat w tej coraz węższej sferze działań w dziedzinie międzyludzkiej komunikacji?
Oczywiście, częstotliwości umożliwiające naziemne rozpowszechnianie programów są dobrem ograniczonym i ingerencja państwa w proces ich reglamentacji wydawała się zrozumiała. Ale czy w przyznawaniu koncesji radiowych i telewizyjnych (gdziekolwiek, nie tylko w naszym kraju) w minionych dziesięcioleciach chodziło wyłącznie o sprawiedliwe rozdzielenie dostępnych zasobów między nadawców? Można znaleźć nie jeden przykład dowodzący, że znaczenie miały (mają) zupełnie inne motywy, np. dążenie do reglamentacji lub ograniczenia dostępności do pewnego rodzaju treści lub promowanie innych.
Sygnał przewodniczącego
Zachodzące zmiany technologiczne powodują, że rośnie dostępność nowych kanałów dystrybucji treści, które nie wymagają korzystania z ograniczonych zasobów. Nie ma więc potrzeby reglamentacji w postaci udzielania przez państwo koncesji, uprawniających do prowadzenia działalności w sferze mediów.
Jako sygnał, że przedstawiciele władz państwowych zdają sobie z tego sprawę, można potraktować propozycję złożoną przez przewodniczącego KRRiT Witolda Kołodziejskiego na ręce wicemarszałka Ryszarda Terleckiego. „Proponowane zmiany mają charakter deregulacyjny i polegają na ułatwieniu uruchamiania w Polsce programów radiowych i telewizyjnych, rozpowszechnianych w sposób inny niż rozsiewaczy naziemny, przez zastąpienie systemu koncesyjnego zezwoleniami na rozpowszechnianie satelitarno-kablowe” – można było przeczytać w serwisie wirtualnemedia.pl. Łatwo jednak zauważyć, że również takie rozwiązanie wymaga sensownego uzasadnienia, dlaczego i w imię jakich celów państwo chce rezerwować sobie prawo do udzielania wspomnianych zezwoleń.
Facebook bez szans
W Polsce niejednokrotnie mieliśmy (i mamy) okazję przekonać się, że państwo (niezależnie od opcji, która akurat jest u władzy) ma zapędy do głębokiego ingerowania w sferę mediów i podejmuje próby decydowania o tym, kto może, a kto nie może produkować i dostarczać odbiorcom jakiekolwiek treści. Dokładnie dziesięć lat temu bardzo zaawansowane były działania zmierzające do tego, aby nawet blogerzy musieli prosić o wpis do rejestru prowadzonego w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji. „A ta będzie je kontrolowała i będzie mogła nakładać na nie wysokie kary” – przestrzegał tokfm.pl. „W takich warunkach Facebook nigdy by nie powstał” – komentował wówczas Marcin Pery, prezes związanej z Polsatem firmy Redefine (należał do niej serwis Ipla).
Niemal sześć lat temu, w listopadzie 2015 r. Instytut Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie zorganizował konferencję naukową pod tytułem „Człowiek – media – państwo: korelacje odpowiedzialności”. Organizatorzy informowali, że celem spotkania było poszukiwanie i wskazywanie obszarów wielorakiej odpowiedzialności pomiędzy człowiekiem i społecznością a mediami i państwem. Mówiono tam m. in. sporo o roli mediów katolickich. „Wykazaliśmy, że zarówno media, jak i państwo mają wymiar służebny wobec człowieka, media powinny chronić jego wartość i godność, a państwo – podstawowe prawa osoby. Miarą i narzędziem tej ochrony jest odpowiedzialność jako wartość” – wyjaśniał ks. prof. Michał Drożdż, który prowadził obrady. Wydaje się, że przypominanie tych elementarnych zasad potrzebne jest nieustannie, również wtedy, gdy podejmuje się kwestię koncesjonowania czy regulowania działalności medialnej przez państwo.
Ks. Artur Stopka