Ks. ARTUR STOPKA: Minionek i dziennikarstwo jakościowe

Przyszłość ambitnego, jakościowego dziennikarstwa decyduje się dzisiaj.

 

Ktoś zamieścił w portalu społecznościowym opis zdarzenia z życia rodzinnego. Napisał, że kupił swemu chodzącemu już do szkoły dziecku gazetkę o jednej z klasycznych gier komputerowych „bo lubi”. Kupił mu też pióro, bo latorośl „chce próbować pisać”. Potem, przy okazji zakupów w spożywczym, dostał „tandetną, naprawdę” figurkę Minionka, taką, jakie rozdają przy zakupach powyżej jakiejś tam kwoty. Co spodobało się najbardziej dziecku?

 

Ta prawdziwa historyjka w symbolicznym sensie pokazuje sytuację, w jakiej znalazło się dzisiaj dziennikarstwo. Z jednej strony szerokie zainteresowania i ambitne pragnienia, z drugiej zderzenie z wpychającą się wszędzie w branży tandetą, która nie tylko dominuje, ale kształtuje gusty zarówno odbiorców, jak i… samych dziennikarzy.

 

Prawo Kopernika

 

Gołym okiem widać, że tzw. dziennikarstwo jakościowe ma pod górkę. Nie jest to tylko wina internetu, choć w znacznym stopniu przyspieszył on tabloidyzację mediów i znacząco obniżył oczekiwania znacznej części odbiorców. Wpłynął przede wszystkim na samo pojęcie dziennikarstwa. W czasach, w których każdy, kto ma dostęp do globalnej sieci, może opowiadać innym o świecie i według własnego widzimisię go „objaśniać”, zapotrzebowanie na profesjonalne i mające swego rodzaju oficjalną pieczęć wypełnianie tej misji radykalnie zmalało. Uproszczona wersja prawa Kopernika-Greshama, mówiąca o tym, że gorszy pieniądz wypiera lepszy, sprawdza się w pewien sposób również w świecie mediów i ich zawartości. Gorsza treść wypiera lepszą.

 

Dyskusje na temat przyszłości ambitnego, dobrej jakości dziennikarstwa, trwają już od jakiegoś czasu. Także w Polsce. Towarzyszą im pewne zjawiska, pokazujące ewentualne możliwości rozwiązania problemu.

 

Pozycja i renoma

 

Jednym z nich, mocno widocznym w naszym kraju w sferze słowa pisanego, jest wydawanie książek przez doświadczonych dziennikarzy. Rezygnują z pracy w redakcjach i skupiają się na przygotowywaniu kolejnych wartościowych pozycji literatury faktu. Trzeba jednak pamiętać, że czytelnictwo książek jest w Polsce na niepokojąco niskim poziomie i zapotrzebowanie nawet na absolutne hity reporterskie czy publicystyczne jest mocno ograniczone. A to oznacza, że z tej formy jakościowego dziennikarstwa może się utrzymywać stosunkowo niewielka grupa twórców. W praktyce opcja ta dotyczy tych, którzy mają już wcześniej wyrobione nazwiska i pozycję wśród odbiorców.

 

„Raport o stanie świata” Dariusza Rosiaka, przeniesiony z anteny radiowej w sferę podcastów, to kolejny dowód, że wysokiej jakości dziennikarstwo jest w stanie się w sieci obronić i zdobyć niezbędne środki. Autorzy muszą jednak posiadać wcześniej ustaloną renomę i mieć wystarczające grono uprzednio zdobytych odbiorców, którzy nie tylko zechcą szukać sprawdzonych treści w nowym miejscu, ale również gotowi są za nie zapłacić.

 

Z wyprzedzeniem

 

Finansowanie dziennikarstwa jakościowego jest sprawą kluczową. Niestety w Polsce internet stał się synonimem darmowego dostępu do wszelkich treści. Wciąż nie upowszechniło się jako źródło pieniędzy płatne subskrybowanie. Przyczyny takiego podejścia ogromnej części krajowych internautów upatrywane są m. in. w przeszłości.

 

Niektórzy analitycy wskazują, że w minionych dziesięcioleciach skutecznie w naszym kraju zniszczono powszechny kiedyś zwyczaj prenumerowania czasopism. Odbiorcy zostali oduczeni systematycznego finansowania z wyprzedzeniem medialnych treści, z których korzystali. W dużej części płacili dopiero nabywając gazetę czy czasopismo. Taki model dla funkcjonowania mediów w sieci okazuje się niewystarczający i trudny w realizacji. Teoretycznie nic nie powinno stać na przeszkodzie powszechnemu płaceniu za pojedyncze artykuły lub elektroniczne egzemplarze czasopism np. SMS-em, w praktyce jednak okazuje się, że brak zainteresowanych tego rodzaju współpracą z mediami.

 

A młodzi?

 

Testowane od pewnego czasu próby finansowania działań jakościowych mediów z internetowych zbiórek (jak np. Outriders, Sekielscy) przynoszą w konkretnych przypadkach pozytywne efekty, trudno jednak wyobrazić sobie, że taki sposób zdobywania pieniędzy na kosztowne materiały dziennikarskie wysokiej jakości będzie podstawą ich funkcjonowania na stałe. Chociaż przykłady miesięcznika „Pismo”, „Magazynu Kontakt”, kwartalnika „Więź” dają do myślenia.

 

Szczególnym problemem wydaje się obecnie uprawianie jakościowego dziennikarstwa przez młodych adeptów zawodu. Nie mają oni jeszcze wyrobionych nazwisk, pozwalających zdobyć niezbędne fundusze bezpośrednio od odbiorców. Logicznym rozwiązaniem wydają się dla nich dwie drogi. Jedna powinna być oczywista – to szeroko pojęte media publiczne. Ogromne pieniądze, jakie ze wspólnej kasy całego społeczeństwa do nich trafią, z pewnością powinny służyć nie tylko utrzymywaniu, ale również promowaniu wymagających form dziennikarskich.

 

Nie tylko hobby

 

Druga droga, to zdobycie mecenasa, który zechce w dobrze rokujących ambitnych dziennikarzy zainwestować. Tu rodzi się jednak pytanie, czy mamy w Polsce wystarczająco dużo bogatych firm i ludzi, którzy rozumieją, że dobre, choć kosztowne materiały medialne, są w prawidłowo rozwijającym się społeczeństwie niezbędne. I że trzeba jak najszerszej grupie odbiorców umożliwić do nich dostęp.

 

Phil Meyer, autor książki „Znikająca gazeta”, już dziesięć lat temu wskazywał, że internet na dwa sposoby podkopuje poważne dziennikarstwo. Po pierwsze, ogranicza tradycyjne sposoby finansowania opiniotwórczego dziennikarstwa (bo reklama w sieci jest tańsza). Po drugie, zalewając odbiorców coraz ogromną liczbą informacji (niskiej jakości, niekoniecznie prawdziwych – przyp. A. S.), sprawia, że poważne media mają coraz większy problem z dotarciem do swojej docelowej grupy odbiorczej. Czy jednak można sobie wyobrazić całkowite zniknięcie wysokiej jakości treści w mediach? Raczej nie. Jednak o tym, czy będą to jedynie hobbystyczne przedsięwzięcia docierające do wąskich grup czy jednak szeroko dostępne wpływające na kształt życia społecznego materiały, głównie zależy od uformowania przyszłych odbiorców. Jeśli wyrośnie pokolenie, które mimo dorosłości, wyżej będzie cenić tandetnego Minionka niż dobry artykuł, reportaż radiowy czy wideo, może się sprawdzić najczarniejszy scenariusz. Trzeba jednak mieć nadzieję, że instynkt samozachowawczy w społeczeństwach zadziała.

 

ks. Artur Stopka