Ks. ARTUR STOPKA: Pandemiczna etyka w mediach

Czy takie wydarzenia, zjawiska, sytuacje, jak pandemia, wpływają na etyczne podstawy funkcjonowania środków masowego komunikowania?

 

Prawie rok temu, w połowie maja 2020 roku, pojawiły się w światowych mediach doniesienia o tym, że węgierska policja wszczęła ok. dziewięćdziesiąt dochodzeń w sprawie „siania paniki”. Choć część z nich dotyczyła publikacji fake newsów, to jednak były i takie, którymi objęto krytyków władz. „Politico” podawało, że za antyrządowe posty w mediach społecznościowych węgierska policja wyprowadzała ludzi z domów nad ranem i konfiskowała ich sprzęt komputerowy. Stało się to możliwe dzięki wprowadzeniu na Węgrzech 30 marca ub. r. uzasadnianych walką z pandemią rozwiązań prawnych, które rychło skrytykowała (nie wprost) szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen oraz niemiecki minister spraw zagranicznych.

 

Węgierskie władze swoje działania uzasadniały twierdzeniem, że „wolność słowa nie może obejmować celowego szerzenia kłamstw, zwłaszcza gdy zagraża skutecznej obronie przed pandemią”. Czy faktycznie globalna epidemia może być uzasadnieniem dla ograniczania wolności w mediach? Czy władze mają prawo oczekiwać, a nawet żądać od mediów, aby prowadziły wyłącznie narrację nie tylko przychylną ich działaniom, ale również w pełni zgodną z ich przekazem? A może ludzie, którzy się mediami na różne sposoby posługują, sami powinni mieć wyczucie, co w sytuacji zagrożenia zdrowia i życia milionów ludzi można powiedzieć i napisać, a czego, kierując się zasadami etyki, po prostu upubliczniać i nagłaśniać nie należy?

 

W tle stoją pytania dotykające fundamentów. Czy takie wydarzenia, zjawiska, sytuacje, jak pandemia, wpływają na etyczne podstawy funkcjonowania środków masowego komunikowania? Nie tylko, czy faktycznie wpływają, ale również czy wpływać powinny?

 

Nie jest tajemnicą, że nawet zagorzali obrońcy bardzo szeroko pojętej wolności mówienia publicznie wszystkiego, niejednokrotnie dopuszczają w sytuacjach realnego niebezpieczeństwa dla państwa czy narodu istnienie czegoś takiego, jak „cenzura wojenna”. Teoretycznie, jak podpowiada polska wersja Wikipedii, powinna to być jedynie forma kontroli wykonywanej w okresie wojny przez wyspecjalizowane organy wojskowe w celu zapewnienia ochrony tajemnicy państwowej i służbowej w korespondencji, publikacjach i wydawnictwach. Historia pokazuje, że praktyce sprowadza się ona jednak raz po raz do wykraczającego poza tę granicę panowania władzy nad przekazem medialnym. Powinna więc budzić bardzo poważny sprzeciw motywowany etycznie. Jak często budziła w przeszłości? Czy raczej nie szukano pośpiesznie etycznych uzasadnień dla jej akceptacji, odwołując się np. do argumentów o wyborze mniejszego zła?

 

W oficjalnych rządowych narracjach dotyczących pandemii (nie tylko w Polsce) wiele jest wojennej retoryki. Nie brak takich dziennikarzy, dysponentów, właścicieli mediów, którzy uważają, że sytuacja rzeczywiście uzasadnia zmiany w etycznych podstawach ich funkcjonowania. Nie brak zwolenników stosowania w tej tematyce autocenzury, pomijania i przemilczania nie tylko opinii, ale nawet faktów, których upowszechnienie w ich przekonaniu mogłoby zaszkodzić skutecznej walce z koronawirusem.

 

Są jednak i tacy, którzy zwracają uwagę na nieadekwatność oczekiwanych/żądanych przez rządzących medialnych ograniczeń (a cóż dopiero samoograniczeń) w zestawieniu z faktycznym zagrożeniem. A już kompletnie odrzucają, jak bezpodstawne, wyłączenie spod krytyki i oceny antycovidowych działań władz. Ostatnio przekonaliśmy się, że takie roszczenia rządzący wysuwają nie tylko, jak wspomniano wyżej, na Węgrzech, ale również w naszym kraju. I – co ważne – pojawia się w tych kwestiach argumentacja odwołująca się do etyki. Tak właśnie stało się w gorąco dyskutowanej sprawie programu „Warto rozmawiać”, wyemitowanego 12 kwietnia br. na antenach TVP3 i TVP1. Po głośnej interwencji jednej członkini Rady Mediów Narodowych Komisja Etyki TVP w ciągu zaledwie kilku dni od emisji ogłosiła, że zostały w nim naruszone „Zasady Etyki dziennikarskiej obowiązujące w Telewizji Polskiej”.

 

W dostępnym na stronach telewizyjnego Centrum Informacji komunikacie można przeczytać, że we wspomnianym programie zaprezentowano wyłącznie głosy krytyczne wobec podejmowanych działań w walce z pandemią. Co więcej, w komunikacie znalazło się swoiste pouczenie mówiące, że dochowanie zasad rzetelności dziennikarskiej „jest szczególne ważne w czasie, gdy ludzie walczą o zdrowie i życie i gdy tak wielu widzów, w oparciu o wiedzę z audycji telewizji publicznej może podejmować decyzje odnoszące się do własnego zdrowia, a w szczególności szczepień czy zachowania zasad profilaktyki”.

 

Jakby tego było mało, TVP uznała, że orzeczenie Komisji Etyki „stworzyło nowy kontekst moralno-prawny” programu, co skutkuje rozpoczęciem rozmów Telewizji i producenta dotyczących „warunków utrzymania audycji w przyszłej ofercie nadawcy publicznego”. W praktyce program przestał się pojawiać na antenie. Jak twierdzą niektórzy komentatorzy, był jedynym, w którym w publicznej telewizji pojawiły się krytyczne głosy dotyczące zmagań władz z koronawirusem. Czy faktycznie sytuacja zdrowotna w Polsce wymaga, aby jego twórcy w imię etycznych zasad włączyli autocenzurę i włączyli się w chór powielający oficjalną rządową narrację? Czy dopuszczenie nieskontrowanej krytyki rzeczywiście stworzyło „nowy kontekst” programu w sferze moralnej?

 

Wiadomo przecież, że są Polsce całe, wcale liczne, grupy osób, które patrzą na sprawę pandemii zupełnie inaczej niż obecnie rządzący. Nie chodzi tylko o tych, którzy w ogóle negują istnienie zagrożenia ze strony covid-19. Są również tacy, wśród nich również specjaliści w dziedzinie medycyny, którzy – z różnych powodów – krytycznie oceniają działania władz w walce z wirusem. Wystarczy zajrzeć do internetu, aby się o tym przekonać. Odmienne od oficjalnej narracje istnieją i mają się całkiem dobrze. Co prawda – jak donosiły w zeszłym roku media – na Węgrzech represje spotykały tych, którzy zamieszczali w serwisach społecznościowych krytyczne posty dotyczące posunięć władz w przeciwdziałaniu koronawirusowi, ale w Polsce nic takiego się nie dzieje. Dlaczego więc dopuszczenie innych spojrzeń na sprawę w mediach publicznych miałby mieć szkodliwy wymiar etyczny i moralny?

 

Rzadko w dyskusjach o wolności słowa przypomina się elementarne zasady, które w tej kwestii sformułował św. Jan Paweł II. Tymczasem on (za Norwidem) rozróżniał wolność słowa od wolności mówienia wszystkiego, człowiekowi ślina na język przyniesie. Jako moralne kryterium wolności słowa wskazywał nie tylko prawdę, ale również sposób i cel jej podawania. „Niewielki będzie pożytek z mówienia i pisania, jeśli słowo będzie używane nie po to, aby szukać prawdy, wyrażać prawdę i dzielić się nią, ale tylko po to, by zwyciężać w dyskusji i obronić swoje – może właśnie błędne – stanowisko” – powiedział przed laty. Ta zasada jest niezmienna i nie może ulegać modyfikacjom, a tym bardziej zawieszeniu, nawet w takich sytuacjach, jak światowa epidemia. Powinni mieć tego świadomość wszyscy dysponenci mediów i dziennikarze.

 

Ks. Artur Stopka