LUDZIE, KTÓRZY TWORZYLI TELEWIZJĘ POLSKĄ. Arbiter elegantiarum – STEFAN TRUSZCZYŃSKI o Tadeuszu Sznuku

Poszukajmy – za Sienkiewiczem – Petroniusza. Wypatrując arbiter elegantiarum. Mogliby nim zostać tacy, jak: Jeremi Przybora, Jerzy Wasowski, Gustaw Holoubek, Karol Małcużyński – a bliżej z aktywnych –  Artur Orzech. Gdybym to ja decydował, rzekłbym: Tadeusz Sznuk. Bynajmniej nie po protekcji (choć jest zaledwie 5 dni młodszy ode mnie). Ale niech będzie po kolei.

 

   Tadeusz Maria Sznuk urodził się 76 lat temu. Był to sam środek wojny – 16 lipca 1943, czas przełomu czołgowej bitwy pod Kurskiem, masakry Polaków na Wołyniu. Syn Stanisława przyszedł na świat w Kielcach. Potem była Warszawa – XXX Liceum imienia Jana Śniadeckiego. A dalej Politechnika Warszawska – wydział elektroniki i tytuł magistra inżyniera.

 

   Gdy w najważniejszym i najmądrzejszym teleturnieju Telewizji Polskiej dopowiada „jednemu  z dziesięciu” w sprawach technicznych, brzmi to lekko, zrozumiale i przekonująco – czy to fizyka, chemia, czy matematyka. To nie jest tylko odczytanie z kartki – ściągawki. Czuje się, że prowadzący odpytywanie zawodników wszystko to naprawdę wie i rozumie. I obojętne, czy to o ciśnieniu, pierwiastkach, kątach, trójkątach, elektronice, składzie produktu spożywczego, bombie atomowej, czy sile kopa końskiego. Życzliwie uzupełnienia lakoniczną odpowiedź na pytanie. Doda, ale nigdy po to, by pomniejszyć ocenę wiedzy na ogół stremowanego gościa TVP.

 

   Skąd się taki wziął, który nie da się nie lubić, którego słucha się z uwagą, który wywołuje uśmiech po drugiej stronie ekranu?

 

   Pan Tadeusz – rzeczowy, cierpliwy na miarę wyznaczonego delikwentowi turnieju czasu. Sprawny, utrzymujący tempo i klimat szlachetnie prowadzonej zabawy. Są cechy wrodzone – to od mamusi i od tatusia. I nabyte – to już praca i aktywność. W latach 1959-1964 przyszły pan inżynier i pilot samolotowy zaczął się odrywać od myślenia o watach, woltach i częstotliwościach. I był to słusznie wybrany początek – Rozgłośnia Harcerska. Popularna, bo inna niż pozostałe radiowe stacje. Może to bardzo dobre fluidy patronki ulicy, gdzie się znajdowała redakcja – Marii Konopnickiej. Może inteligentni i pracowici koledzy, koleżanki – pomogli zdolnemu szybko połknąć nie tylko bakcyla, ale i nabyć umiejętności radiowca, dziennikarza.

 

   I tak szedł młody lektor i komentator jak burza. Rozgłośni Harcerskiej się słuchało. Słuchał i Mariusz Walter. Mistrz powierzył mu rolę lektora w programie „Świadkowie”. Nie było w nim postaci prowadzącego. Był tylko zupełnie niezwykły w tamtejszej telewizji, miękki, ale perfekcyjny głos Sznuka. Program dotyczył spraw bolesnych. Był dobrze redagowany przez Jerzego Szotkowskiego, a potem Dariusza Baliszewskiego. Miał dramatyzm pokazywanych zdjęć i filmów dokumentalnych, dobrze napisany tekst. Ale to głos Sznuka najbardziej przemawiał i utrwalał przekaz. Zazdrośni zawodowi lektorzy dziwowali się czasem, skąd ten „amator”? Telewidzowie nie mieli z tym problemu. Pan Tadeusz szybko zamieszkał w ich pamięci i domach. Oczywiście, było jeszcze kilku znakomitych lektorów (a dziś mamy już wielkie grono), ale Sznuk poszedł dalej. W Programie Trzecim Polskiego Radia, a potem w Sygnałach Dnia (w Jedynce) już nie tylko czytał cudze teksty, ale sam tworzył audycje. A potem się pokazał. Też u Waltera – w Studio 2, a także w Turniejach Miast. W Opolu stanął przed festiwalową publicznością. Zawsze sobie znakomicie dawał radę. No i potem przyszedł rzeczony teleturniej „Jeden z dziesięciu” – od 1994 roku. A więc to już ponad dwie dekady. Rekordy oglądalności. I tysiące już ludzi, którzy przeszli przez studio. Bardzo mądrych i mądrych inaczej. Nikomu Tadeusz krzywdy nie zrobił, za to piękne dziewczyny wręczały zawodnikom tony prezentów.

 

   Teraz z dawnymi kolegami spotykamy się najczęściej na pogrzebach. My – nieobecni lub obecni mało w tv – radiu. Tadzia oglądamy wszyscy i to często. Ale i z przyjemnością. Tak jak robią to również nasze żony, dzieci, a i wnuki.

 

   Teraz powspominam: Tadeusz miał zawsze ogromne powodzenie u kobiet. Mężczyzna średniego wzrostu. Szczupły. Zawsze zadbany i elegancki. Ale dopiero gdy się odezwał choć słowem, magnetyzm zaczynał działać. To jest wspomnienie z sympatią, ale niech będzie trochę uszczypliwe, by było prawdziwe.

 

   Po jednym z turniejów miast, w małym nadmorskim miasteczku, już po programie, Idol z Warszawy gaworzył sobie jeszcze prywatnie z wpatrującymi się w niego uczestnikami (noooo głównie uczestniczkami) teleturnieju. Rozmowa była beztroska, dowcipna, przerywana salwami śmiechu. I nagle jedna z pań, zbudowana solidnie, nie wytrzymała, porwała Tadzia za ręce i uciekła z nim z sali. Co było dalej? Nie wiem.

 

   W telewizji, w radio to jest właściwie normalne, że co jakiś czas sadzają na najwyższym stołku politycznie wybranego, podporządkowanego aktualnej władzy durnia. A ten zaczyna od zdejmowania z anteny, wyrzucenia z pracy dziennikarzy. I to bardzo często najlepszych.

 

   Tadeusz miał takież doświadczenia. Czasem periody tych, którzy go odsuwali, trwały krótko i wracał na swoje miejsce, na które sobie zasłużył i był tam wręcz niezastąpiony. Ludzie (normalni) się cieszyli, a Tadeusz – bez zbędnych wyjaśnień – czynił swoją powinność i wykazywał umiejętności.

 

   Wiem, bo widziałem i słyszałem (na własne uszy), że lubili go zawsze najlepsi. Słuchałem tego od pisarki-radiowca Ewy Szumańskiej, od partnerki ze Studia 2 Bożeny Walter, od Eugeniusza Pacha, od świetnego reportera Jacka Grelowskiego, nonkonformisty Mariana Bekajło i wielu innych.

 

   Ruchy kadrowe to najczęściej rezultat zmian w polityce albo i zwykłej zazdrości, a i zawiści nawet. Dziennikarze są czasem wciągani w wir wydarzeń. Czasem sami trzaskają drzwiami. Ale to jest trudne – bo pracować i zarabiać na życie trzeba. Czasem też ulegają pokusie. Sejm i Senat nią bywają. W 1989-tym Tadeusz wraz ze Zdzisławą Gucą (bardzo dobrą dziennikarką z Polskiego Radia) i Bogusławem Kaczyńskim (niezwykle popularnym znawcą bell canta) zgodzili się kandydować w wyborach parlamentarnych. Mieli być niezależni. Elokwentny pasjonat opery i przyjaciel operowych elit dał jednak w ostatniej chwili drapaka. Wycofał swoją kandydaturę, robiąc przykrą niespodziankę koleżance i koledze. Zostali z ręką w… Na ich szczęście i tak się nie dostali na Wiejską, choć Tadzio dostał w województwie warszawskim 155 tysięcy głosów. Myślę, że teraz – obojętnie z jakiej partii by wystartował – dostałby poparcie jeszcze większe. Ode mnie na pewno tak. Ale – miłośnicy Sznuka – nie bójcie się, wasz idol dostał nauczkę. I na pewno żadne szatany już go nie namówią. Tych, którzy dziś wciskają guziczek, by posłuchać turnieju prowadzonego przez Tadeusza Sznuka, jest ponoć milion, a może i dwa!

 

   Zawsze się śmieję (z sympatią!), gdy po pierwszym starciu uczestników gry słyszę naprawdę bardzo zadowolonego prowadzącego: – No i do drugiej rundy przechodzą wszyscy zawodnicy!

 

   Fajnie jest, życzliwie. Ludzie to widzą, ludzie to słyszą. I odpłacają serdecznie.

          

   Sznuk podkreśla: to tylko zabawa, jak w życiu – od szczęścia wiele zależy. Bo można dostać pytanie – „z którego kontynentu pochodzi mandarynka” albo kto napisał – „a to feler, westchnął seler”, ale również pytanie o wzór chemiczny albo problem astronomiczny.

 

   Arbiter elegantiarum? Oczywiście nie tylko, że do wręczania nagród wybiera piękne kobiety, które – niestety – przemykają zbyt szybko przez scenę. Ale poprzez wszystko, co czyni zawodowo: głos, gest, nienaganne maniery i elegancki garnitur.

 

   Durniów być może denerwuje. Popisał się niedawno taki jeden, zamieszczając w internecie fake news o rzekomym zejściu ze świata autora popularnego programu telewizyjnego. Głupich nie sieją! Bęcwałów, którzy powielili ten „news” było też trochę. Ale nic to – jak mawiał Mały Rycerz. – Żyj i Prowadź! (również programy telewizyjno-radiowe) jeszcze długo! Życzymy tego Tobie i sobie. Mało kogo wszyscy (no prawie) w Polsce lubią.

 

Stefan Truszczyński 

 

P.S. Byłbym zapomniał – Tadeusz Sznuk ma licencję pilota samolotowego. Bardzo lubi latać – szczególnie lądować. Lubi też lotników, samoloty i lotnictwo w ogóle. Zamieszkał nawet w osiedlu zbudowanym na terenie dawnego lotniska sportowego Gocław, na ulicy o lotniczej nazwie.

 

Fot. Wikipedia