ŁUKASZ WARZECHA: Druga fala koronahisterii medialnej

Czy mamy do czynienia z drugą falą koronawirusa – trudno powiedzieć. To będą mogli ocenić dopiero z pewnej perspektywy kompetentni naukowcy. Z pewnością natomiast można już powiedzieć, że mamy do czynienia z drugą falą koronapaniki w mediach.

 

Szczerze powiedziawszy, nie jestem w stanie zrozumieć, jaki mechanizm i jaki sposób myślenia stoi za przekazem, który funkcjonuje w części mediów najważniejszych dla kształtowania opinii publicznej – w tym we wszystkich dużych stacjach telewizyjnych. Owszem, można pojąć, dlaczego media państwowe powielają aktualny przekaz rządu – tak robią przecież w każdej sprawie. Ale w dwóch pozostałych ogólnopolskich telewizjach – TVN i Polsacie – mamy zaskakująco jednostronny przekaz (w Polsacie nieco mniej).

 

Jakie są fakty? Najkrócej mówiąc – niejednoznaczne. I sama pandemia, i jej skutki różnego rodzaju – dla tych, których bezpośrednio dotknął COVID-19, dla tych, których dotknął pośrednio (np. poprzez niemożność przeprowadzenia innych badań, zabiegów itd.), dla gospodarki, dla finansów państw, szeroko pojęte bardziej długofalowe konsekwencje w każdej z tych dziedzin, a także wpływ na relacje i więzi społeczne – wszystko to jest przedmiotem analiz, a wyciągane wnioski bywają ze sobą sprzeczne. Podobnie jak nie ma jednej ponad wszelką wątpliwość słusznej drogi walki z epidemią.

 

W Polsce w czasie, gdy infekcji było o wiele mniej niż dziś, mieliśmy lockdown, który kosztował nas ogromne pieniądze. Wprowadzono mnóstwo regulacji bardzo wątpliwych z punktu widzenia wolności i swobód obywatelskich. Wielkie kontrowersje budziły działania rządu, w tym zakupy sprzętu. Dziś mamy również spór o to, jak postępować.

 

A jednak w wielu programach informacyjnych i publicystycznych sprawa wygląda tak, jakby żadnego sporu ani żadnych kontrowersji nie było. A jeśli już, to polegają one jedynie na krytykowaniu władzy. Prezentowana jest tylko jedna, najbardziej radykalna ocena sytuacji i najbardziej radykalne zalecenia, dotyczące postępowania. Można odnieść wrażenie, że nie ma w naszym kraju innych lekarzy niż doktorzy GrzesiowskiSimon. Mówiąc w uproszczeniu – wygląda to tak, jakby byli tylko SimonGrzesiowski, a naprzeciwko nich jakaś masa „płaskoziemców”, zaprzeczających nie tylko istnieniu epidemii, ale w ogóle istnieniu jakichkolwiek drobnoustrojów. Na antenie Polsat News redaktor Grzegorz Jankowski regularnie pokrzykuje o „ciężarówkach z trumnami w Bergamo” (co, nawiasem mówiąc, jest jednym a najbardziej ordynarnych fejków z okresu początku epidemii), najzwyczajniej siejąc panikę.

 

To zadziwiające, bo nie trzeba daleko szukać, żeby znaleźć lekarzy – nie oszalałych znachorów, ale lekarzy praktyków, z dyplomami i specjalizacjami – kwestionujących podejście Simona czy Grzesiowskiego poprzez odwoływanie się do konkretnych badań, statystyk, opracowań. Aż się prosi, żeby sięgnąć po tych ludzi, zestawić ich poglądy z tymi najczęściej prezentowanymi, zmuszając również decydentów do odniesienia się do wątpliwości. Taka przecież powinna być rola mediów. Zwłaszcza gdy wielość poglądów nie jest sztucznie symulowana, a wątpliwości są autentyczne i dyskutowane w wielu krajach. Weźmy choćby kwestię kosztów społecznych polityki lockdownów lub nawet tylko dystansu społecznego – rozpad więzi, rezygnacja ze spotkań na żywo, przymusowa samotność chorych w szpitalach, co wpływa również na ich stan, i wiele innych kwestii. Z jakiegoś tajemniczego powodu o tych kwestiach można przeczytać tylko w kilku miejscach, w tym w moim rodzimym tygodniku „Do Rzeczy”.

 

Czy można to wytłumaczyć źle pojmowaną odpowiedzialnością mediów, dających trybunę jedynie tym, którzy głoszą poglądy niemalże apokaliptyczne? Nie sądzę, bo w wielu innych sprawach takiej postawy tam nie uświadczymy. Czy można to tłumaczyć kwestią politycznego interesu tych mediów? Również nie, bo przecież rząd w pierwszej połowie roku realizował właśnie radykalną wersję polityki antyepidemicznej – zresztą przy niemal bezkrytycznym stosunku większości mediów, niezależnie od ich politycznej orientacji. Dzisiaj można odnieść wrażenie, że jedyną winą rządzących – z punktu widzenia mediów, o których mowa – jest zbyt słabe przykręcanie śruby obywatelom. Czy można uznać, że pokazywanie na okrągło wieszczącego rychłą apokalipsę doktora Grzesiowskiego po prostu napędza widownię? Również wątpię – widownię napędza co do zasady spór. A tu sporu nie ma. Jednostronność przekazu jest zatem zagadką.

 

W obecnej sytuacji media mają do spełnienia bardzo ważne zadanie, z którego część z nich się niestety nie wywiązuje: zapobieżenie w najściślej pojmowanym interesie publicznym ograniczeniu debaty w bardzo ważnej sprawie do jedynie słusznych opinii i wyrzuceniu pozostałych poza zakres dyskusji. Zwolennicy radykalnego postrzegania zagrożenia pracują nad tym wytrwale, wrzucając do jednego worka tych, którzy w ogóle zaprzeczają istnieniu koronawirusa (są tacy, aczkolwiek to kompletny margines) i wszystkich pozostałych, w tym tych, którzy rzeczowo, punkt po punkcie, wskazują na niebezpieczeństwa, wynikające z radykalnego podejścia oraz dowodzą jego nieskuteczności. To klasyczna manipulacja i zadaniem odpowiedzialnych mediów jest jej zapobiegać. Niestety, jak w wielu innych sprawach, tak i tu rzecz wydaje się postawiona na głowie: wiele osób za „odpowiedzialne” uznaje właśnie, gdy debata nie wykracza poza zbiór opinii mieszczących się w nurcie apokaliptycznym.