ŁUKASZ WARZECHA: Groźny projekt Reduty Dobrego Imienia

Skasowanie art. 212 kodeksu karnego to jeden z postulatów Reduty Dobrego Imienia – i trudno tu nie klaskać. O art. 212 pisałem już kilkakrotnie, w tym o niekonsekwencji obecnej władzy, która – jeszcze jako opozycja – twardo go krytykowała, po czym, zmieniwszy miejsce siedzenia, sama zaczęła z niego korzystać.

 

Pozostałe pomysły RDI na zmianę Prawa Prasowego w kwestii sprostowań budzą gigantyczne wątpliwości. Reduta przedstawiła swoją propozycję nowelizacji ustawy z 1984 r. z powodów, które powinny być jasne dla każdego, kto obserwuje życie publiczne: organizacja kierowana przez Macieja Świrskiego wymyśliła prawo pod siebie i swoje potrzeby. Jako tocząca z zasady wojnę o to, co w rozumieniu jej aktywistów jest polskim dobrym imieniem (tu często z RDI można się zgodzić, czasem jednak jej działaczy wyraźnie ponosi – ale to temat na inny tekst), RDI chce takich zmian, które ułatwią jej działanie. Stąd postulat poszerzenia katalogu podmiotów posiadających czynną legitymację do sprostowania o organizacje społeczne, które zajmują się ochroną wizerunku państwa oraz propagowaniem jego historii i tradycji. Czyli o twory takie jak RDI. Prócz tego RDI chce szybkiego procedowania sądowego w kwestii odmowy publikacji sprostowań, przypominającego tryb wyborczy. Sąd miałby rozpoznawać pozew w ciągu 48 godzin, potem pozwany miałby 24 godziny na złożenie apelacji, a następnie sąd apelacyjny – kolejne 24 godziny na wydanie orzeczenia. Wyrok musiałby być wykonany w ciągu doby od jego doręczenia.

 

Sam pomysł, żeby wyraźnie przyspieszyć postępowania w sprawach o sprostowania, skoro kasuje się art. 212, nie jest zły. Lecz w postaci takiej, jak proponuje RDI, musi budzić zdecydowany sprzeciw. To bowiem, co w swoim projekcie proponuje RDI, sprawia wrażenie cenzury. Czytamy tam, że prostować można nie tylko nieprawdziwą, ale też „nieścisłą” informację, mającą znaczenie „dla bezpieczeństwa i obronności państwa lub/i której rozpowszechnianie spowodowałoby lub mogło spowodować szkody dla wizerunku Rzeczpospolitej Polskiej lub/i jej obywateli, jej organów lub istotnych instytucji mających charakter niepubliczny”. Tyle że wizerunek nie jest kategorią obiektywną i różne organizacje mogą całkiem dowolnie uznawać dowolne informacje za uderzające w niego. Niektóre mogłyby na przykład uznać, że potężnym ciosem dla wizerunku Polski jest zachowanie obecnej władzy w kwestiach sądownictwa i domagać się sprostowania tezy, umieszczonej w którymś z prorządowych mediów, że rząd wzmocnił pozycję naszego kraju w UE.

 

Jeszcze gorzej jest dalej: „Za nieprawdziwą lub nieścisłą informację uważa się również nieprawdziwe lub nieścisłe sugestie a także informacje cytowane przez osoby trzecie. Faktem w rozumieniu przepisu o sprostowaniu jest także posiadanie przez wnioskodawcę określonych poglądów, przemyśleń, koncepcji wyrażanych publicznie [podkr. Ł.W.]”. Jeśli dobrze rozumiem ten zapis, wystarczy, aby jakaś organizacja publicznie opowiadała się na przykład za sojuszem na śmierć i życie ze Stanami Zjednoczonymi, a będzie mogła żądać sprostowania od redakcji, która opublikuje tekst prezentujący krytyczne spojrzenie na ten sojusz. Mało tego, przedmiotem sprostowania mogą być „sugestie”. Kto ma decydować, co dany fragment tekstu lub cytowana w nim osoba „sugeruje”?

 

Następnie mamy w projekcie próbę zdefiniowania, co jest informacją „mającą znaczenie dla bezpieczeństwa i obronności państwa”. Otóż to informacja, której rozpowszechnienie zagrozi niepodległości, suwerenności lub integralności terytorialnej Rzeczypospolitej Polskiej, zagrozi bezpieczeństwu wewnętrznemu lub porządkowi konstytucyjnemu Rzeczypospolitej Polskiej, zagrozi sojuszom lub pozycji międzynarodowej Rzeczypospolitej Polskiej, osłabi gotowość obronną Rzeczypospolitej Polskiej, uniemożliwi realizację zadań związanych z ochroną suwerenności lub porządku konstytucyjnego. Mamy tu zatem niemal całkowitą uznaniowość, bo znów dowolna organizacja, publicznie głosząca jakiś pogląd, może uznać, że jakaś informacja dotycząca choćby wspomnianych wcześniej przykładowo relacji polsko-amerykańskich „zagraża sojuszom” – i już mamy sprostowania, a potem błyskawiczny proces.

 

Gdy idzie o określenie, co jest informacją zagrażającą wizerunkowi Polski, RDI postanowiła pójść po bandzie. Za taką informację ma być uznana taka, która „może pogorszyć stosunki Rzeczypospolitej Polskiej z innymi państwami lub organizacjami międzynarodowymi, może przynieść stratę znacznych rozmiarów w interesach ekonomicznych Rzeczypospolitej Polskiej,  może utrudnić prowadzenie bieżącej polityki wewnętrznej i zagranicznej Rzeczypospolitej Polskiej, może mieć szkodliwy wpływ na wykonywanie przez organy władzy publicznej lub inne jednostki organizacyjne zadań w zakresie obrony narodowej, polityki zagranicznej, bezpieczeństwa publicznego, przestrzegania praw i wolności obywateli, wymiaru sprawiedliwości albo interesów ekonomicznych Rzeczypospolitej Polskiej [podkr. Ł.W.], przedstawia nieprawdziwe informacje o Polsce naruszając tożsamość lub/i godność narodową jej obywateli”.

 

Innymi słowy, do żądania sprostowania byłaby uprawniona każda organizacja, publicznie głosząca poglądy wygodne dla określonej władzy, bo w zasadzie zawsze mogłaby uznać, że informacja kwestionująca te opinie może mieć szkodliwy wpływ na przykład na przestrzeganie praw i wolności obywateli.

 

Jeśli do tego dodamy błyskawiczny tryb procedowania, który nie daje czasu na solidne przygotowanie obrony (podczas gdy wnioskodawca może składać pozew – a więc i przygotowywać go – przez, uwaga, rok od opublikowania informacji!), mamy receptę na poważne uderzenie w wolność słowa i sparaliżowanie niektórych mediów przez aktywistów, zasypujących je żądaniami sprostowań i pozwami przy byle okazji. Nie sposób się na to zgodzić.

 

W dodatku RDI przedstawia swój projekt jako mający walczyć z „fakenewsami”, stosując absurdalnie szerokie rozumienie tego pojęcia, wykraczające dalece poza to, co jest rzeczywiście fałszywką informacyjną, czyli przedstawieniem nieprawdziwych faktów. Zawarty w projekcie katalog spraw, których miałyby dotyczyć sprostowania po nowemu, oraz ich definicje wprowadzałyby właściwie pełną uznaniowość i poszerzałyby instytucję sprostowania ze sfery czystych faktów na sferę poglądów. To absolutnie niedopuszczalne i groźne dla wolności słowa.

 

Trudno zresztą traktować projekt RDI poważnie, skoro stworzyła go jedna organizacja pozarządowa bez żadnych konsultacji z przedstawicielami mediów. To mniej więcej tak, jakby jedna z dużych redakcji zaproponowała daleko idącą nowelizację Ustawy Prawo o stowarzyszeniach, nie konsultując tego z nikim.

 

Prezes RDI Maciej Świrski został właśnie przewodniczącym Rady Nadzorczej Polskiej Agencji Prasowej. Jeśli projekt nowelizacji Prawa prasowego pokazuje sposób jego myślenia o mediach i wolności słowa, trudno tu być optymistą.

 

Łukasz Warzecha