ŁUKASZ WARZECHA: Kto tu ma konflikt interesów

Staram się zabierać w swoich tekstach głos we własnych sprawach tylko w wyjątkowych sytuacjach i tylko wówczas, gdy można w ten sposób omówić jakiś ogólniejszy problem. W wypadku ataków, które spotkały nie tylko mnie, ale także kilku moich kolegów w związku z naszym stanowiskiem w sprawie „piątki dla zwierząt”, te warunki są spełnione.

 

Ataki układają się zgodnie ze wzorem, który wskazała w swoim tłicie pani poseł Joanna Lichocka, pisząc: „Będą się pienić, ale trzeba to napisać. Jeśli Państwo czytają komentarze panów Lisickiego, Warzechy, Ziemkiewicza na temat »szkodliwości« projektu o ochronie zwierząt, pamiętajcie, że Panowie ci zarabiają/zarabiali na portalach u hodowców norek”.

 

Nie jest żadnym odkryciem ani też nigdy nie było tajemnicą, że fundatorem i założycielem portalu i telewizji internetowej wSensie, połączonej potem z marką Świat Rolnika, jest Szczepan Wójcik, najsłynniejszy dzisiaj hodowca zwierząt futerkowych w Polsce. Rafał Ziemkiewicz prowadził tam program wspólnie z Rafałem Otoką-Frąckiewiczem, Paweł Lisicki zaś z Markiem Miśko. Żaden z tych programów nie dotyczył spraw związanych z rolnictwem. Ja prowadziłem i prowadzę nadal program „Polska na Serio”, poświęcony tematom najróżniejszym, od sztuki i książek po historię, gospodarkę oraz politykę. Współprowadzę również z prof. Antonim Dudkiem co dwa tygodnie „Podwójny Kontekst” – autorską dyskusję o bieżącej polityce (która, muszę się pochwalić, zbiera bardzo przyzwoite opinie u widzów).

 

Tłit Joanny Lichockiej i inne podobne sugerują tymczasem, że moja opinia oraz opinie innych wymienionych osób są w jakiś sposób uwarunkowane tym, że pracowaliśmy lub pracujemy w mediach założonych przez pana Wójcika. Jest to jednak sugestia nie tylko obelżywa, ale też wprost nieprawdziwa, co łatwo zweryfikować. Pierwsze pomysły ograniczania hodowli zwierząt na futra pojawiły się jeszcze za czasów PO, a ja od samego początku byłem im przeciwny. PiS po raz pierwszy próbował zlikwidować biznes futrzarski w 2017 r. Komentowałem to wówczas identycznie jak teraz. Do wSensie dołączyłem natomiast w styczniu 2019 r. Nietrudno sprawdzić, co pisałem i mówiłem o pomysłach Krzysztofa Czabańskiego czy wystawie antyfutrzarskiej w PE, zorganizowanej przez europosłów PiS na początku 2018 r., a więc długo zanim poprowadziłem swój pierwszy program z cyklu „Polska na Serio”. Wystarczy Google.

 

Moje zdanie na temat takich pomysłów nie było uwarunkowane miejscem pracy, ale moimi stałymi i od dawna znanymi poglądami na kwestie wolności gospodarczej, wolności prowadzenia biznesu, wreszcie na problem tzw. praw zwierząt i tego, jak traktuje tę kwestię PiS. Moja opinia była jasna, nim zacząłem współpracę z wSensie, i pozostanie taka sama, gdybym miał z tymi mediami współpracę zakończyć.

 

Gwoli porządku dodam, że nigdy nikt nie sugerował mi nie tylko, jak w swoich programach mam różne tematy ujmować, ale nawet nikt nie narzucał mi samych tematów. Mam tu całkowitą swobodę.

 

Jeśli zatem współpraca z mediami Szczepana Wójcika niczego nie zmienia w moim stanowisku, to na czym ma polegać zarzut i przed czym ostrzega Lichocka? Czy chodzi może o to, że kolejność mogła być odwrotna – zaproponowano mi współpracę właśnie dlatego, że miałem takie, a nie inne poglądy – i to ma być naganne? To się zgadza – wSensie było medium o charakterze wyraźnie konserwatywnym, więc gdyby nie moje konserwatywne poglądy, pewnie bym się w nim nie znalazł. Gdyby jednak tak do tego podejść, trzeba by uznać, że naganne jest w ogóle zatrudnianie dziennikarzy o określonych poglądach w mediach o określonej linii. Że czymś niewłaściwym jest, że liberalna gazeta zatrudnia dziennikarzy o liberalnych zapatrywaniach, a lewicowa – o zapatrywaniach lewicowych. A to przecież najczystszy absurd.

 

A może krytycy chcą ustanowić ogólną regułę, że nieważne, jakie argumenty się przedstawia, ważne, że między danym medium a daną sprawą istnieje jakieś powiązanie finansowe, a wówczas dziennikarz staje się z automatu niewiarygodny? Jeśli Lichocka i inni mają to na myśli, to chyba nie zdają sobie sprawy z konsekwencji swojego poglądu.

 

Bo gdyby wyciągnąć z takiej argumentacji logiczne wnioski, trzeba by spytać, co Joanna Lichocka myśli o dziennikarzach mediów państwowych, którzy bezpardonowo atakują opozycję? Przecież oni są bardzo bezpośrednio zainteresowani tym, aby rządzący obecnie władzy nie stracili, bo dla nich – zwłaszcza dla obecnych twarzy publicystyki TVP czy PR – oznacza to niechybnie utratę lukratywnego zajęcia. Jak potraktować pracowników mediów prywatnych, uzależnionych od spółek skarbu państwa, którzy walą w opozycję jak w bęben? Ich Lichocka, jak rozumiem, również potępia? Musi, jeśli jest konsekwentna.

 

Oczywiście per analogiam należałoby potępić także większość dziennikarzy „Gazety Wyborczej”, bo Agora straciła za rządów PiS państwowe reklamy, a także dziennikarzy TVN24, bo rządzący grożą dekoncentracją mediów.

 

Podsumowując – idąc śladem rozumowania pani poseł, musielibyśmy skreślić właściwie większość dziennikarzy tych mediów, które zajmują w sprawach publicznych wyraźne stanowisko.

 

Można by się z panią poseł zgodzić tylko w jednym przypadku: gdyby dało się wykazać, że dziennikarz swoje zapatrywania lub zainteresowania zmienił zasadniczo pod wpływem zatrudnienia u danego pracodawcy. Na przykład wcześniej prezentował światopogląd jednoznacznie lewicowy, a zatrudniwszy się w liberalnym tytule stał się nagle zajadłym zwolennikiem wolnego rynku. To jednak nie jest ten przypadek.

 

I jeszcze dwa słowa o używanym w tym kontekście pojęciu konfliktu interesów. Otóż konflikt interesów z zasady występuje tam, gdzie mamy do czynienia z podejmowaniem decyzji. Na przykład wówczas, gdy ktoś jest członkiem gremium decydującego w sprawie mediów państwowych, a zarazem jest twórcą radykalnej prozwierzęcej regulacji i, korzystając ze swojej funkcji, wywiera nacisk, aby ta propozycja była przedstawiana w państwowych mediach w korzystnym świetle. To jest ewidentny konflikt interesów.

 

Łukasz Warzecha