ŁUKASZ WARZECHA: Marzenie o wspólnej debacie

Piszę ten tekst jeszcze przed środową debatą kandydatów na prezydenta, którą organizuje TVP. Piszę z poczuciem dużego zawodu: rzetelna, prowadzona na neutralnym gruncie, satysfakcjonująca dla widzów i zawierająca element prawdziwej dyskusji debata prezydencka powinna być standardem, który jednak w Polsce najwyraźniej się zdegenerował.

 

Dobrą tradycją było organizowanie debaty prezydenckiej wspólnie przez trzy największe stacje telewizyjne – TVP, TVN i Polsat. Tak było jeszcze w 2010 r. (w czasie, gdy TVP rządziła wciąż koalicja PiS-SLD-PSL). Pięć lat później wspólną debatę zorganizowały już tylko TVP i Polsat. W tym roku o wspólnej debacie w ogóle już nie ma mowy. Wszystkie media, które miały organizować swoje przedwyborcze spotkania, rezygnują. Zostaje jedynie TVP, która ma obowiązek debatę zorganizować.

 

Właściwie trudno się dziwić – nie bardzo mogę sobie wyobrazić uzgodnienie wspólnych zasad przez trzy stacje telewizyjne przy takim poziomie podziałów, jaki dziś mamy, także w mediach. Nie sposób sobie przedstawić stojących obok siebie prowadzących z TVP i TVN, które na co dzień są swoimi antytezami i zajadle się wzajemnie atakują.

 

Tymczasem gdy organizatorami debat były trzy największe stacje telewizyjne, dawało to walor uspokojenia atmosfery. Wymuszało konsens, gdy idzie o przygotowanie pytań i sposób traktowania kandydatów. Pokazywało też – co ma niebagatelne znaczenie – że największe polskie telewizje są w stanie połączyć siły przy realizacji ważnego celu medialnej misji – bo takim jest rzetelne przepytanie kandydatów na prezydenta. Dziś wojna jest totalna. Miejsca na porozumienie nie ma.

 

Rezygnacja z takiego modus operandi sprawiła, że tym razem każdy chciał mieć swoją debatę – lecz nie w każdej chcieli uczestniczyć dwaj najważniejsi kandydaci. Zresztą nawet gdyby do debat „Newsweeka” czy TVN miało dojść, musiałoby się pojawić pytanie o ich sens w sytuacji, gdy do wyborów pozostało półtora tygodnia. Nadmiar debat rozmyłby ich znaczenie i – tu trzeba zrozumieć głównych kandydatów – wystawiałby przede wszystkim faworytów na dodatkowe i z ich punktu widzenia zbędne ryzyko wpadki. Tak bowiem jest z debatami przed wyborami prezydenckimi, ale też parlamentarnymi (gdy występują przedstawiciele komitetów wyborczych): najbardziej zależy na nich tym, którzy w sondażach są dalej, a najmniej tym, którzy prowadzą. Ci bowiem mają najwięcej do stracenia. Również z tego punktu widzenia jedna wspólna debata najważniejszych stacji telewizyjnych byłaby rozsądnym wyjściem. Nawet prowadzący w wyścigu nie mogliby się od tego jednego starcia wymigać, a słabsi mieliby również swoją szansę.

 

Wygląda tymczasem, że zostaliśmy z jedną debatą. W momencie, gdy piszę ten tekst, nie wiadomo jeszcze, czy weźmie w niej udział Rafał Trzaskowski. Nie jestem zaskoczony wahaniami jego sztabu, choć decyzja nie jest łatwa. Za uczestnictwem w debacie przemawia oczywiście to, że w przeciwnym wypadku kandydat KO zostanie oskarżony przez przeciwników o tchórzostwo. Przeciwko – fakt, że Trzaskowski był przez TVP traktowany po prostu jako wróg, a on sam także nie szczędził jej najostrzejszych uwag. Tym mógłby kandydat KO uzasadniać swoją odmowę. Wybór nie jest zatem łatwy i być może jego podstawą będą wewnętrzne badania sztabu kandydata Koalicji Obywatelskiej.

 

Patrząc na sprawę z punktu widzenia osoby zainteresowanej odpowiednim miejscem i kształtem mediów publicznych, nie sposób nie mieć obaw wobec tego, jak przebiegnie debata w telewizji teoretycznie publicznej. TVP w swojej części publicystyczno-informacyjnej została sformatowana po prostu jako instrument propagandy partii rządzącej i trudno z tym w ogóle dyskutować. Można natomiast odnieść wrażenie, że im bliżej wyborów, tym gorzej. Już wewnątrz samego obozu władzy pojawiają się wątpliwości, czy aby nie przesadzono z propagandowym natarciem. Debatę zaś miałby najprawdopodobniej poprowadzić Michał Adamczyk – ten sam, który dopiero co w „Gościu Wiadomości” całkowicie już wyszedł z roli prowadzącego rozmowę i przez kilkadziesiąt sekund wygłaszał tyradę o TVP w czasach Platformy Obywatelskiej, nie dając zaproszonemu do rozmowy Pawłowi Zalewskiemu dojść do głosu. Nie jest usprawiedliwieniem, że z kolei sam Zalewski zaczął od stwierdzenia, że TVP bierze udział w kampanii Andrzeja Dudy. Zwłaszcza że ten pogląd wydaje się dość mocno uzasadniony.

 

Doprawdy, trudno sobie wyobrazić, żeby ten sam dziennikarz zaledwie kilka dni później miał przepytywać kandydatów na prezydenta – tak się jednak zapewne stanie. Tymczasem, gdyby na poważnie mówić o publicznej, nie partyjnej telewizji, występ taki jak Michała Adamczyka powinien dla niego oznaczać natychmiastowe zniknięcie z anteny, przynajmniej na jakiś czas.

 

Gdyby kiedyś znów udało się uzgodnić wspólną organizację debaty prezydenckiej przez trzy telewizje, mam swoje prywatne typy dobrych, rzetelnych dziennikarzy z każdej stacji, którzy bez uszczerbku dla rzetelności i z korzyścią dla widzów mogliby takie starcie prowadzić. Wyobraźmy sobie na przykład, że kandydatów na prezydenta przepytują Piotr Witwicki z Polsatu, Krzysztof Ziemiec z TVP i Krzysztof Skórzyński z TVN. Marzenie ściętej głowy?

 

Łukasz Warzecha