Ministerstwo Miłości w mediach – ŁUKASZ WARZECHA o nowej koordynatorce portalu Gazeta.pl

Jak wiadomo, media działające z kościelnym imprimatur (nie dosłownie, bo mogą to być dzisiaj również media elektroniczne lub internetowe) powinny posiadać asystenta kościelnego, a więc kogoś, kto dba, żeby prezentowane treści nie stały w sprzeczności z podstawowymi zasadami wiary i nauczania Kościoła. Niegdyś takiego asystenta miał na przykład „Tygodnik Powszechny”, ale było to jeszcze w czasach, gdy nie zmienił się ostatecznie w pismo dla baaardzo postępowych katolików, afiliowane nieformalnie przy „Gazecie Wyborczej”.

 

Teraz zaś w tle konfliktu pomiędzy redakcjami papierowej „Wyborczej” a portalu Gazeta.pl, które miałyby zostać połączone (pisałem o tym poprzednio na portalu SDP) pojawia się powołanie w Gazeta.pl asystentki – tyle że nie kościelnej, ale tęczowej. W tej roli występuje młoda dziennikarka Wiktoria Beczek, która została „koordynatorką treści dotyczących różnorodności i inkluzywności”. Na pierwszy rzut oka rozszyfrowanie znaczenia tej funkcji może sprawiać pewne problemy. Czy na przykład może to oznaczać, że portal Gazeta.pl, który w swoim przekazie jest jawnie nieprzyjazny wobec Kościoła, ludzi wierzących albo tych o przekonaniach prawicowych dzięki pani Beczek zacznie patrzeć na nich przychylniejszym okiem? W końcu jak inkluzywność, to inkluzywność.

 

Otóż myślę, że wątpię, bo przecież funkcję pani Beczek trzeba rozumieć tak, jak rozumiało się nazwy instytucji w „Roku 1984” Orwella. Na przykład Ministerstwo Miłości zajmowało się wzbudzaniem nienawiści i tępieniem wrogów ludu. Tu jest podobnie: zadaniem pani Beczek nie będzie poszerzenie spektrum i wniesienie do portalu nowych punktów widzenia, ale dokładnie przeciwnie – strzeżenie politpoprawnej i tęczowej ortodoksji.

 

Przyznaję, że pani koordynator dostaje zadanie trudne, bo jak można by portal Gazeta.pl jeszcze bardziej utolerancyjnić, uinkluzywnić i uróżnorodnić, skoro we wszystkich tych kwestiach, oczywiście jedynie słusznie rozumianych, osiągnął on już, wydawałoby się, szczyt możliwości? Jestem przekonany, że pani Beczek ma tu jednak wciąż spore pole do popisu. Wprawdzie dziennikarze portalu już stosują postępowe feminatywy w nazwach zawodów, ale to przecież o wiele za mało.

 

Jak wyjaśnia pani Beczek na portalu Wirtualne Media:

 

W publikacjach wciąż stosowane są bowiem określenia archaiczne, obraźliwe wobec osób z grup doświadczających wykluczenia. W artykułach przekazujemy nie tylko informację, ale też narrację, w tym język – a to, jak opowiadamy o osobach i zjawiskach, wpływa na ich postrzeganie. W Gazeta.pl chcemy pokazywać, że można pisać inaczej – tak, by nie sprawiać bólu tym, o których piszemy i aby wzmacniać głosy dotąd niedostrzegane, wypychane poza dyskurs. Inkluzywny język to widzialność. Kiedy mówimy i piszemy o osobach z niepełnosprawnościami, osobach LGBT+, osobach niebiałych, uchodźcach, kobietach i osobach mogących zajść w ciążę, pokazujemy, że ich doświadczenia są ważne.

 

Na przykład napisanie o kobiecie, że jest kobietą, może tej osobie sprawić ból, bo przecież tego samego dnia wieczorem może się ona już poczuć mężczyzną. Albo jednorożcem. Z kolei w przypadku „głosów wypychanych poza dyskurs” trzeba wytyczyć słuszne granice. W Gazeta.pl, która co piątek lansuje najbardziej zaangażowaną wersję klimatyzmu i ekologizmu, całkowicie poza dyskurs są wypychane głosy sceptyczne wobec tych tendencji, ale to przecież nie powód, by zapraszać do dyskusji jakiegoś foliarza, który zacznie coś bredzić o tym, ile przeciętnego Polaka będzie kosztować zielona rewolucja.

 

Bardzo cenię sobie również to, że pani Beczek oddziela kobiety od „osób mogących zajść w ciążę”. Jak wyjaśnili mi na Twitterze światlejsi ode mnie obywatele, taką osobą może być np. transmężczyzna. (Tu przepraszam, jeśli się pomyliłem – nie jestem w stanie zapamiętać, czy aktualny stan osoby trans to ten, który podaje się w jej określeniu, czy też podaje się ten poprzedni. A więc czy „transmężczyzna” to mężczyzna, który aktualnie jest kobietą – czy odwrotnie. Składam niniejszym samokrytykę i obiecuję poprawę.)

 

O takim drobiazgu jak „osoby niebiałe” nawet nie wspominam, bo wstyd. Chciałbym się tylko dowiedzieć, czy w takim razie osoby białej nie należałoby nazywać osobą „nieczarną”. Ale znów nie wiem, czy nie jest to jednak nadużycie, polegające na wyróżnieniu jako punktu odniesienia jednego koloru skóry, bo przecież osoba biała jest równocześnie nieżółta. Mam nadzieję, że pani Beczek rozstrzygnie w jedynie słuszny sposób takie dylematy.

 

Ponadto stoi przed nią ogromne zadanie wyplenienia z języka portalu nadużywanych za sprawą archaicznych przyzwyczajeń zaimków typu „on”, „ona”, „jego”, „jej”. Postępowy kolektyw prowadzący stronę zaimki.pl (od razu uprzedzam: ta strona nie jest jakimś głupim żartem, mającym na celu wykpienie postępowych idei w języku – ona jest całkiem na serio) ma dla pani Beczek gotową ściągę. I tak w dziale „osobatywy” dowiemy się, że zamiast pisać „kucharki” powinniśmy napisać „osoby kucharskie”, a zamiast pisać „prezesi” – „osoby prezesujące”. Z kolei w dziale zaimków zapoznamy się z takimi nowościami jak „vono/vego”, „miau/miaugo” albo „ony/jegi”, że nie wspomnę o arcyciekawej formie „onø/jenø”.

 

Jak widać, przed osobą koordynującą Beczek mnóstwo pracy, bo choć redakcja Gazeta.pl jest z pewnością nad wyraz postępowa, to jednak trzeba będzie wykorzenić mnóstwo złych, nieuświadomionych, patriarchalnych nawyków językowych, nim wreszcie będzie w pełni postępowo, tolerancyjnie i inkluzywnie.

 

Osobom dziennikarskim z „Gazety Wyborczej” szczerze współczuję.

 

Łukasz Warzecha