MIROSŁAW USIDUS: Medialny smród w amerykańskim stylu

Wykradziony został raport o wojnie wietnamskiej, tzw. „Pentagon papers”, który opublikowali dziennikarze „Washington Post”, zaś kilka lat temu przedstawieni jako bohaterowie w filmie „Czwarta Władza”. Kradzione były materiały „Watergate”. Jednak tamte śledztwa były „wielkimi momentami dziennikarstwa”. Dlaczego te same media nie protestują, gdy teraz FBI robi nalot na Project Veritas?

 

Pamiętnik córki prezydenta Joe Bidena, Ashley Biden, został, jak uważają urzędnicy Departamentu Sprawiedliwości Bidena, wykradziony. Project Veritas, do którego drzwi nad razem załomotali agenci federalni FBI, nie opublikował go, choć dostał już ponad rok temu, tuz przed wyborami prezydenckimi, Nie opublikował, gdyż, jak relacjonuje szef śledczego serwisu, James O’Keefe, nie był w stanie potwierdzić jego autentyczności. Czyli „jakby” zgodnie z najlepszymi standardami dziennikarstwa. Co więcej, jak poinformował O’Keefe, władze czyli Departament Sprawiedliwości Bidena zostały powiadomione o tym pamiętniku zaraz po tym, jak Project Veritas zyskał do niego dostęp.

 

Oczywiście wielu jest chętnych do pomniejszania rangi pamiętnika córki prezydenta Bidena, co pomaga migać się od zarzutów o stosowanie podwójnych standardów w cenie postępowania wobec niezależnego śledczego dziennikarstwa. Owszem, pamiętnik panny Biden miał charakter prywatny. Oprócz opisów uzależnienia od narkotyków, są w nim jednak sformułowania sugerujące, że tata mógł dopuszczać się wobec niej jakiejś formy pedofilskiego molestowania. I tu się robi poważniej, gdyż informacje, a nawet tylko niejasne aluzje, sugerujące takie czyny i skłonności, mogą posłużyć do szantażu, a chyba nikt w USA nie chce, by prezydent ich kraju był szantażowany.

 

Poza tym, na co zwraca uwagę wielu prawników, skoro sprawa dotyczy sfery całkiem prywatnej i panna Ashley jest ofiarą złodzieja osobistych sekretów, to dlaczego nie rozgrywa się to na poziomie zwykłego lokalnego (stanowego) wymiaru sprawiedliwości, lecz zajmuje się tym Departament (ministerstwo) Sprawiedliwości USA i Federalne Biuro Śledcze. Krążą też pytania do mediów, nie tylko o to, dlaczego nabrały wody w usta i udają, że nie widzą, że sprawa jest uderzeniem w wolność i niezależność mediów, w zasadę ochrony ich źródeł informacji i niezależności dziennikarzy.

 

Pyta się także np. „The New York Times”, jak to się stało, że mając doskonałe źródła informacji (dziennikarze tej gazety nie tylko wiedzieli o akcji FBI niemal równocześnie z jej przeprowadzeniem, ale w gruncie rzeczy, w swojej publikacji na temat najazdu FBI na O’Keefe, potwierdzili autentyczność pamiętnika), nie zajęli się profesjonalnie tematem. „NYT” pytany jest także o jeszcze bardziej szokujące podejrzenia dotyczące uprzywilejowanej pozycji tego medium wobec innych, ale do tego jeszcze wrócę.

 

Oczywiście dla wielu komentatorów ze skrajnie lewicowych mediów, takich jak np. brytyjski „The Independent” już sam fakt, że Project Veritas to media „konserwatywne” jest równoznaczny z wyjęciem ich spod prawa, wyłączeniem w ich przypadku z pierwszej poprawki do konstytucji Stanów Zjednoczonych i orzeczeń Sądu Najwyższego, który w sprawie ukazanego w filmie „Czwarta Władza” śledztwa stanął jednoznacznie po stronie mediów i swobody ich działania w dochodzeniu do prawdy. Krótko mówiąc dla lewicowych dziennikarzy prześladowanie ich nielewicowych kolegów nie stanowi żadnego problemu. Bardziej umiarkowani przedstawiciele establishmentu medialnego w USA są zachowują powściągliwość, ale sprowadza się ona do udawania, że nie widzą skandalu i wielkiego problemu z wolnością mediów w tym przypadku.

 

Woń trzecioświatowych amerykańskich standardów

 

Na szczęście są jeszcze w USA sądy, że zacytuję pewnego mecenasa, bo na obiektywne i sprawiedliwe media, jak widać, nie ma już co liczyć, nie tylko zresztą w Stanach Zjednoczonych. Sąd federalny nakazał kilka dni temu Departamentowi Sprawiedliwości zaprzestanie „wydobycia” danych z telefonu Jamesa O’Keefe’a. No bo oczywiście agenci skorzystali z okazji by prześwietlić politycznie niesłusznego dziennikarza po całości, przebadać wszystkie jego kontakty, źródła i informacje, którymi dysponuje. Komentator telewizji Fox News, Tucker Carlson, ma wiele racji nazywając działania FBI w tej sprawie „standardami z trzeciego świata”.

 

Sam O’Keefe nazwał naloty służb Bidena na siebie i kierowany przez siebie Project Veritas „atakiem na pierwszą poprawkę”. Chodzi o pierwsza poprawkę do amerykańskiej konstytucji gwarantującą wolność słowa i środków masowego przekazu. To na jej podstawie przede wszystkim Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych „uniewinnił” dziennikarzy „Washington Post”, którzy wykorzystali kradzione „Pentagon papers”.

 

Inni komentujący ten skandal, np. publicystka Candace Owens zwracają uwagę, że, że atak FBI na Project Veritas, ma tak naprawdę na celu wykrycie źródeł i kontaktów opozycyjnego medium w strukturach administracji Bidena. Jej zdaniem chodzi także o utrącenie publikacji materiałów o korupcji urzędników. Woń trzecioświatowych standardów w USA staje się jak widać coraz mniej dyskretna.

 

Czy „New York Times” ma dostęp do telefonu O’Keefe’a?

 

Do tej brzydko pachnącej sprawy dochodzą dwuznaczne postawy i zachowania mediów „mainstreamu”, polegające nie tylko na stosowaniu podwójnych standardów i stronniczości politycznej. O’Keefe w swoim wystąpieniu po nalocie BFI zwrócił uwagę, że „w ciągu godziny” od momentu, gdy w jego drzwi załomotali agenci FBI, reporter „The New York Times” skontaktował się z nim w celu uzyskania komentarza. Fakt, że „NYT” wie o akcjach służb Bidena niemal natychmiastowo i jest doskonale poinformowany o wszystkich szczegółach śledztwa (w końcu, przypominam, to „New York Times” a nie Project Veritas potwierdził w swojej publikacji autentyczność pamiętnika Ashley Biden), nie uszedł uwagi obserwatorów polityczno-medialnej sceny.

 

Jonathan Turley z Uniwersytetu George’a Washingtona zasugerował, że nalot na O’Keefe’a miał charakter, jak to się u nas mówiło za czasów PRL, „wydobywczy”. Oczywiście nie użył takiego słowa, ale jego wypowiedzi miały takie właśnie, a nie inne znaczenie. Nie ma bowiem podstaw, by prowadzić śledztwo w tej sprawie przeciw szefowi Project Veritas, a poza tym kradzież pamiętnika córki Bidena (którego dopuścił się ktoś inny, jak się podejrzewa, zwykłe cwaniaczki chcą zarobić) jest przestępstwem stanowym a nie federalnym, więc Departament Sprawiedliwości i FBI nie mają czego tu szukać. Turley otwarcie mówi, że celem służb Bidena jest dziennikarz postrzegany przez władzę jako przeciwnik polityczny.

 

Akademik przypomniał, że Biden ma już na koncie wykorzystanie FBI do załatwiania swoich spraw. Gdy był wiceprezydentem, FBI szukało broni należącej do jego syna Huntera Bidena, która została w tajemniczych okolicznościach wyrzucona w pobliżu jakiejś restauracji. Joe Biden ma więc tendencję do korzystania z państwowych służb w takich „szczególnie bliskim mu” sprawach, w których nie te służby nie powinny być angażowane. Turley zauważa, że w sprawie nalotu na O’Keefe w dużo większym stopniu powinny reagować i sprzeciwić się temu organizacje medialne.

 

Jednak tego nie robią. Oprócz niechęci na tle czysto politycznym wyjaśnieniem niechęci mainstreamowych mediów do Project Veritas może być również historia sporów, w tym także o charakterze prawnym, które z establishmentem świata akademickiego i mediów prowadził O’Keefe i jego koledzy.

 

Jeszcze we wrześniu 2015 roku serwis O’Keefe’a publikował informacje o nieprawidłowościach wyborczych w Minnesocie. Wówczas grupa lewicowych, czyli po amerykańsku mówiąc, liberalnych, naukowców m. in. z Uniwersytetu Stanforda oskarżyła Project Veritas o dezinformację. O’Keefe zażądał dowodów a gdy przedstawiciele uczelni ich nie przedstawili, pozwał grupę akademików występujących w ramach grupy o nazwie Election Integrity Partnership, do sądu, zarzucając im zniesławienie. W pokrewnej sprawie Project Veritas toczył prawną batalię z reporterką „The New York Times”, Maggie Astor, która powoływała się w swoich filipikach na temat Project Veritas na raport Election Integrity Partnership.

 

Okazało się, że zarówno badacze ze Stanforda, jak też dziennikarka „NYT” nie tyle obalali fakty podawane przez Project Veritas, ile „demaskowali mechanizm wirusowej i skoordynowanej dystrybucji tych materiałów w internecie”. Cóż, mnóstwo zarówno prawdziwych jak też nieprawdziwych, a także np. komercyjno-reklamowych materiałów dystrybuowanych jest według precyzyjnie opracowanych planów, kampanii, czasem angażujących spore środki. Nie ma w samym tym mechanizmie nic niewłaściwego. Jest to wykorzystywanie narzędzi, z których każdy może skorzystać. Istotne jest, że według tych badaczy i dziennikarzy o podobnie lewicowych poglądach dowodem na dezinformację była nie tyle sama dezinformacja, ile technika jej dystrybucji.

 

Przypadków, które sprawiają, że media „głównego nurtu” mają powody nie znosić  Project Veritas jest znacznie więcej. W kwietniu tego roku serwis O’Keefe opublikował nagrania, na których były dyrektor techniczny CNN opowiada jakimi sposobami telewizja ta manipuluje relacjami i informacjami, aby pasowały do politycznej narracji a wszystko jest ręcznie sterowane przez szefa CNN Jeffa Zuckera. Mówił m. in. o tym jak nakręcano spiralę pandemicznego strachu, aby zaszkodzić prezydentowi Trumpowi.

 

Project Veritas procesuje się obecnie nie tylko z CNN, ale również z „New York Timesem” i Twitterem. Najazd FBI i akwizycja telefonów O’Keefe w tym kontekście może stać się jeszcze ciekawsza niż wątki, nazwIjmy to „bidenowskie”, bowiem według prawników prześladowanego dziennikarza, w jego zarekwirowanych przez FBI telefonach znajduje się mnóstwo materiałów z korespondencji szefa serwisu z prawnikami. Pojawiła się sugestia, że z łatwością zyskujące wszelkie informacje z FBI „NYT” i CNN mogą jednocześnie uzyskiwać dostęp do materiałów prawnych dotyczących procesów sądowych, w których same są stronami przeciw Project Veritas. Prawnik O’Keefe’a w piśmie do sadu wprost pisze, że reporterzy „Timesa” Michael Schmidt, Adam GoldmanMark Mazzetti uzyskali dostęp do korespondencji z jego klientem w sprawach, w których ich macierzysta gazeta jest stroną.

 

Wychodzą w tej sprawie zatem kolejne brudy i są to brudy pomiędzy mediami po przeciwnych stronach politycznej barykady. Skandalem jest najeżdżanie przed świtem dziennikarza oddziałem siepaczy ze służb, skandalem – wykorzystywanie do sprawy, która ma rangę zwykłego przestępstwa, państwowego aparatu, skandalem jest także stosowanie podwójnych standardów wobec mediów, które przecież już dawno temu wywalczyły sobie prawo do publikacji zdobytych, a nawet wykradzionych (pod warunkiem, że nie same wykradły), ale ważnych dla opinii publicznej, materiałów. Ale wykorzystywanie swoich dziennikarskich kontaktów do zdobywania informacji na temat strategii drugiej strony w procesie – to już jest po prostu smród.

 

P.S. Jest w tej wieloaspektowo przykrej sprawie i optymistyczny akcent. Prześladowanie O’Keefe przez FBI potępiła Amerykańska Unia Wolności Obywatelskich (ACLU), organizacja mająca opinię skłaniającej się raczej w lewym kierunku politycznym. Zdobyła się więc na coś, na co nie umieją się zdobyć, równie lewoskłonne, media „głównego nurtu” w USA.