Musimy bronić tego, co do nas należy – 14. fragment książki SERHIJA KULIDY „Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji”

Kiedy Rosjanie się wycofali, zniszczyli dom, wysadzając go w powietrze. Teraz tam, gdzie nasza rodzina miała świętować urodziny, jest ruina. A w ziemi przy dawniej pięknym domu nadal są cebulki tulipanów i narcyzów, które wkrótce zakwitną… —  publikujemy kolejny fragment książki Serhija Kulidy „Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji”.

„Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji” to książka pisarza i dziennikarza Serhija Kulidy (napisana przy współpracy z Ihorem Bartkivem), poświęcona wydarzeniom na przedmieściach stolicy Ukrainy w pierwszych dniach rosyjskiej agresji. Jest to wstrząsająca kronika wydarzeń (dzień po dniu), których świadkami są mieszkańcy Buczy, a także – pamiętnik autora, który trzy tygodnie spędził w piwnicy swojego domu chroniąc się przed ostrzałem. Publikujemy kolejny fragment książki. Wcześniejsze odcinki można przeczytać TUTAJ

4 marca 2022 roku, piątek Bucza, jedna z ulic na przedmieściach…

„Wszystko, czego dotykała mama, stawało się piękne” — opowiada córka 63-letniej Natalii Sokołowskiej, Julia Gryniowa. — „Ona dawała światu tylko światło i inspirację. Była mądra, uczciwa, porządna, optymistyczna, zawsze dostrzegała w ludziach to, co najlepsze. Otaczała troską i miłością rodziców, męża, dzieci, wnuki. Pomagała wszystkim, nigdy nikomu nie mogła odmówić.”

Niezwykle utalentowana kobieta, pani Natalia pięknie malowała, haftowała, robiła biżuterię z koralików, dziergała, śpiewała, tańczyła. Wszystkie te zdolności, jak się wydaje, odziedziczyła po swoim dziadku, poecie, artyście, bandurzyście i księdzu Mykoli Sarma-Sokołowskim, który za udział w OUN został skazany na trzydzieści lat więzienia w obozach Gułagu.

Natalia urodziła się w stolicy Kirgizji, Frunze (obecnie Biszkek). Z czasem rodzina przeniosła się na Donbas. Mieszkali w Dołżańsku, Ługańsku, a w ostatnich latach w Szczastii. Natalia zdobyła dwa diametralnie różne wykształcenia — inżyniera i filologa. Na polu pedagogicznym wykazała się w różnych rolach — oprócz języka i literatury ukraińskiej, uczyła rysunku, rzemiosła i zajęć praktyczno-technicznych. Ponadto przez ponad dziesięć lat zajmowała się działalnością kulturalno-rozrywkową w Ługańskim Państwowym Uniwersytecie Medycznym.

Jednak rok 2014 diametralnie zmienił spokojne życie rodziny Natalii Sokołowskiej. Rosjanie, anektując Krym, postanowili również przejąć Donieck i Ługańsk. Córka, Oksana Mironenko, nie wytrzymała napięcia i razem z rodziną opuściła Szczastie. Para ortopedów-traumatologów wraz z dwójką dzieci zamieszkała u znajomych w Kijowie, później tułali się po wynajętych mieszkaniach, a dopiero trzy lata temu wybudowali dom w Buczy. Tam również mieszkała jej siostra Julia Gryniowa.

„Dla rodziców 24 lutego zawsze było szczególnym dniem, to rocznica ich ślubu,” — opowiadała Oksana Mironenko. — „Przeżyli razem 43 lata. 23 lutego mama z tatą przyjechali do nas. Namówiliśmy ich, żeby wyjechali z obwodu ługańskiego, ponieważ już przed inwazją było tam bardzo niebezpiecznie. Ale zanim zdążyli przyjechać, Rosjanie zaczęli bombardować całą Ukrainę. Kiedy stało się jasne, że Rosjanie wchodzą do Buczy, my z mężem i dziećmi pojechaliśmy do przyjaciół w Kijowie. Namawialiśmy rodziców do wyjazdu, ale mama z tatą postanowili zostać.” Natomiast Julia również opuściła miasto.

Dopiero kiedy Rosjanie zaczęli intensywnie ostrzeliwać Buczę, rodzice zdecydowali się ewakuować. „Czwartego marca mama i tata próbowali wyjechać z Buczy swoim samochodem, kiedy miasto było już prawie zajęte przez rosyjskie wojska” — opowiadała Oksana. — „Zostali zawróceni na ostatnim wyjeździe. Skręcili w najbliższą ulicę i znaleźli się pod ostrzałem. Tata zawrócił samochód i próbował wyjechać spod ostrzału. Niestety, kule dosięgnęły samochód, mama zginęła na miejscu od ran głowy i klatki piersiowej. Tata również został ranny i na jakiś czas stracił przytomność. Siostra Julia to wszystko słyszała i, pozostając na linii, próbowała krzyczeć do rodziców. W pewnym momencie tata ją usłyszał i odzyskał przytomność. Na początku myślał, że mama jest tylko ranna i chciał ją wyciągnąć z samochodu. Potem zrozumiał, że nie można jej już pomóc. Zdążył złapać telefon, dokumenty, wyskoczył z samochodu i pobiegł do najbliższego domu. Na szczęście furtka była otwarta i tata mógł schować się w szopie. Po kilku minutach jego samochód eksplodował…”

Później mąż Natalii Sokołowskiej zdołał dotrzeć do Kijowa, gdzie córka Oksana Mironenko sama przeprowadziła mu operację. Wkrótce cała rodzina przeniosła się z Kijowa na Iwano-Frankowszczyznę.

Już w Karpatach córki Natalii Sokołowskiej założyły fundację charytatywną „Nasz Sokół” na cześć swojej zmarłej matki, która pomaga ofiarom wojny.

Bucza, dzielnica Składowska, ulica Wodociągowa nr 4.

Dom przy ulicy Wodociągowej 4, położony „dwa kroki” od skrzyżowania z ulicą Jabłonską, był budowany i urządzany przez kilka pokoleń rodziny Kizilowów. Dopiero 69-letniemu Waleremu Pietrowiczowi, który przed emeryturą zajmował się biznesem, udało się, jak to mówią, doprowadzić go do porządku — wymienić dach, odnowić elewację, a dwa tygodnie przed rozpoczęciem wojny zakończyć trudny remont. Teraz dom, pomalowany na żółto, cieszył oko nie tylko właścicieli, ale także przechodniów.

Szczególnego uroku posesji dodawał ogród, w którym rosły różne drzewa owocowe oraz znajdowały się kwietniki z aksamitkami, daliami, narcyzami i tulipanami. Dbała o nie żona Walerego Pietrowicza, Ludmiła Siergiejewna.

Jednak ulubionym miejscem wypoczynku w tym ziemskim raju było miejsce pod błękitną jodłą, którą gospodarz domu posadził około piętnaście lat temu. Tutaj, w zacisznym cieniu, zbierała się cała rodzina: świętowali urodziny, organizowali pikniki z grillem, śmiali się, żartowali, śpiewali piosenki… Latem planowali tu świętować jubileusz Walerego Pietrowicza, ale los postanowił inaczej. O tym, co stało się później, opowiedziała mediom jego synowa, dziennikarka Swietłana Kizilowa…

Już 24 lutego, przy dźwiękach kanonady dochodzącej z pobliskiego Hostomela, młodsi Kizilowowie — syn Jewgienij, synowa Swietłana i wnuk Ołeh — opuścili Buczę. Rodzice jednak odmówili. „To nasz dom i nasza ziemia” — stanowczo powiedział pan Walery. — „Musimy bronić tego, co do nas należy.”

Czwartego marca rosyjskie wojska pojawiły się na Jabłonskiej. Okupanci zaczęli szukać mitycznych „nazistów”: weszli do ogrodów, wyważali drzwi, przeszukiwali domy i… rozstrzeliwali mężczyzn.

Małżeństwo akurat pracowało na podwórku, kiedy rosyjscy żołnierze wyważyli furtkę. Potem, całkowicie niespodziewanie, jeden z nich wycelował karabin w Walerego Pietrowicza i strzelił mu w głowę. Tak po prostu, bez żadnego słowa…

Mimo krzyków i łez kobiety, Rosjanie zaczęli przeszukiwać dom. Kiedy znaleźli jakąś starą strzelbę, zaczęli przepytywać Ludmiłę Siergiejewną:

— Twój mąż to wojskowy? Albo służył w obronie terytorialnej?

— Jaka obrona terytorialna — odpowiedziała zrozpaczona kobieta. — Ledwo chodził…

— Nie kłam nam, bo i ciebie tutaj położymy — krzyknął jeden z Rosjan.

— Nie kłamię — spuściła głowę pani Ludmiła, a po chwili poprosiła: — Pozwólcie mi pochować męża…

Ale Rosjanie zaczęli się śmiać: — Nie ruszaj… Niech poleży… A ty chodź tutaj… I wtrącili kobietę do piwnicy. W tym, w czym była. W tej piwnicy pani Ludmiła spędziła prawie trzy dni. Przy zerowej temperaturze, na zimnej ziemnej podłodze, bez światła i jedzenia. A sami „wyzwoliciele” osiedlili się na górze, w niedawno jeszcze przytulnym i gościnnym domu.

Potem na podwórzu pojawiła się inna grupa Rosjan, według słów kobiety, mniej krwiożercza. Pani Ludmiła odważyła się poprosić: — Pozwólcie pochować męża. Leży martwy już kilka dni.

Ku jej zdziwieniu, ci Rosjanie okazali się bardziej ludzcy: — Pokażcie, gdzie. My go pochowamy.

— Tam — pani Ludmiła wskazała miejsce za domem. — W ogródku kwiatowym.

Po tym okupanci pozwolili jej przejść podczas ostrzału do sąsiadów po drugiej stronie ulicy, gdzie była urządzona piwnica. Pewnego dnia jej córka Ola, ryzykując własnym życiem, przyszła na Wodociągową i przekonawszy żołnierzy zabrała matkę do siebie do domu.

Później Ludmiła Siergiejewna i jej córka opuściły Buczę jednym z ostatnich „zielonych korytarzy”. „Pochować Walerego Pietrowicza naszej rodzinie jeszcze się nie udało” — pisała w kwietniu Swietłana Kizilowa, która wraz z synem przebywała wówczas w Irlandii. — „Po tym, jak z Buczy wyszła druga fala Rosjan, przyszła trzecia. Wykopali ciało z ogródka. Nie wiemy, gdzie teraz jest tata — czy w jednym z masowych grobów, czy gdzie indziej. Na razie staramy się szukać…

Kiedy Rosjanie się wycofali, zniszczyli dom, wysadzając go w powietrze. Teraz tam, gdzie nasza rodzina miała świętować urodziny, jest ruina. A w ziemi przy dawniej pięknym domu nadal są cebulki tulipanów i narcyzów, które wkrótce zakwitną…

Teraz budzę się przy śpiewie ptaków, wiedząc, że mój syn jest obok i bezpieczny. Tu nie ma alarmów lotniczych i przypomnień o wojnie. Ale prawie każdej nocy śni mi się ulica Jabłonska. Taka, jaka była kiedyś. A nie taka, jaką zobaczyły miliony ludzi na pierwszych stronach gazet zaraz po wyzwoleniu Buczy od okupantów…”

Bucza, ulica Wokzalna

Ihor Terekhov, 57-letni mężczyzna ze złotymi rękami, według słów jego synowej Żanny, nie mógł żyć bez narzędzi i pracy. Przez 15 lat pracował w przedsiębiorstwie produkującym kostkę brukową i mieszkał w Buczy. Czwartego marca rosyjski okupant podszedł do Ihora na ulicę Wokzalną i z zimną krwią strzelił mu w skroń.

Bucza, ulica Kijewo-Mirocka

Anastazja Jalanska, młoda kobieta prowadząca popularnego bloga, zginęła 4 marca razem ze swoimi przyjaciółmi Serhijem Ustymenką i Maksymem Kuzmenką. Dorastała w Radziwiłłowie, ukończyła Narodowy Uniwersytet Pedagogiczny im. Mychajła Drahomanowa i pracowała jako rekruterka w firmie IT.

24 lutego Anastazja napisała na swoim blogu: „Życzę nam spokoju. Więcej nie wiem, co powiedzieć. Cały dzień przyklejeni do wiadomości. Kupiliśmy produkty, siedzimy w mieszkaniu na walizkach na wszelki wypadek. Odwagi nam wszystkim”. Pomimo strachu i niebezpieczeństwa, postanowiła zostać w Kijowie i pomagać ludziom. Pomagała wojskowym, dzieciom w przedszkolach oraz poszkodowanym zwierzętom.

Pierwszego marca, trzeciego dnia wojny, Anastazja zawiozła partię pomocy do szpitala wojskowego i zapewniła karmę dla psów. Drugiego marca opisała swoje wrażenia i doświadczenia z pracy wolontariackiej: jak unikać ostrzałów, pomagać ludziom w odległych rejonach i wspierać wojskowych na punktach kontrolnych.

Trzeciego marca poinformowała, że nie udało jej się dotrzeć do Irpienia z powodu wysadzonego mostu, ale planowała spróbować z innej strony następnego dnia. Niestety, czwartego marca ta próba okazała się dla niej i jej przyjaciół śmiertelna. Wieźli karmę do schroniska dla psów w Buczy, która w tym czasie była już pod kontrolą wojsk rosyjskich. Ich samochód terenowy został ostrzelany na ulicy Kijewo-Mirockiej.

Rano 4 marca, pełni młodzieńczego zapału i entuzjazmu, Anastazja Jalanka, Serhij Ustymenko oraz Maksym Kuzmenko pozowali do filmu obok swojego SUV-a, którym mieli wkrótce wyruszyć w drogę. Ta dokumentacja miała miejsce na podwórku domu ich przyjaciela. Mężczyzna ten, z pewnych powodów, nie mógł tego dnia wyruszyć z nimi na „ekspedycję”, więc tylko życzył im, by „dbali o siebie”.

Tu warto, choćby krótko, opowiedzieć o dwóch innych członkach wolontariackiej załogi oprócz Anastazji.

Serhij Ustymenko w czasie pokoju był nie tylko miłośnikiem motoryzacji i współwłaścicielem warsztatu samochodowego, ale także członkiem kilku klubów motoryzacyjnych.

„Był najlepszym kierowcą w całym Kijowie” – wspominał jego przyjaciel Iwan Solowij. – „A jego warsztat zawsze był otwarty dla przyjaciół. Ostatnio spotykaliśmy się tylko tam. Był przyjacielem, który nigdy nie zdradzi.”

Wśród przyjaciół Serhija byli także Anastazja Jalanska i Maksym Kuzmenko. On, według swojej matki Natalii Kuzmenko, był fanem tuningu samochodowego. Często brał udział w zawodach. „Pracował jako barman w jednym z kijowskich barów, a po rozpoczęciu wojny rozwoził jedzenie i towary pierwszej potrzeby ludziom w całym obwodzie kijowskim”.

„Zawsze robił więcej, niż od niego oczekiwano” – wspomina właścicielka baru Kateryna Żwaluk. – „Dajesz mu zadanie, a on robi więcej. Pytałem go: 'Dlaczego robisz więcej, kiedy już jest wystarczająco dobrze?’ Odpowiadał: 'Muszę być lepszy, niż teraz jestem.’”

SUV z wolontariuszami ruszył do Buczy, która była już wówczas kontrolowana przez Rosjan. Wieźli karmę do schroniska dla psów, które cierpiały z głodu. Maksym zadzwonił do matki i poinformował, że u nich wszystko w porządku, a psy ucieszą się z jedzenia.

Kiedy załatwili sprawę, Natalia Kuzmenko opowiadała, że „pojechali do domu Serhija Ustymenko w Buczy, aby zabrać jego rodziców z już bardzo niebezpiecznego miasta.”

Tego samego dnia Maksym Kuzmenko wysłał swojemu przyjacielowi Geworgowi Bagdasjanowi radosną wiadomość: „Mamy stalowe jaja! Nie poddawaj się i nie poddawaj!”

Kiedy samochód wolontariuszy zbliżał się do domu rodziców Serhija Ustymenki na ulicy Kijewo-Miroćkiej, rozległy się strzały, którym towarzyszył głośny dźwięk. Istnieje przypuszczenie, że Rosjanie strzelali z BWP (bojowy wóz piechoty), które według świadków znajdowały się w tym rejonie miasta.

Zaraz po tym, jak strzały ucichły, z podwórka Ustymenków wybiegł Walery Semenowycz, ojciec Serhija, przeczuwając coś złego zbliżył się do samochodu. Jak opowiadała sąsiadka, Olena Łogwinowa, po strzelaninie jej mąż cicho wyszedł na podwórko, aby zapalić papierosa. Zobaczył, że naprzeciwko ich domu stoi samochód na „awaryjnych światłach” i z otwartymi tylnymi drzwiami. Wtedy „wyszliśmy na ulicę i usłyszeliśmy krzyk i płacz sąsiadów, zobaczyliśmy, jak wynoszą ciała. Jak się później okazało, to były ciała rozstrzelanych wolontariuszy. Zabito ich koło naszego domu.”

Walery Ustymenko przeniósł ciała młodych ludzi do swojej piwnicy, gdzie rodzina ukrywała się przed ostrzałami, i próbował ich reanimować, ale na próżno…

Później Dmytro Zubkow, przyjaciel Maksyma Kuzmenko, z żalem mówił: „Samochód moich przyjaciół był cywilny. Maksym miał na głowie czapkę z pomponem. Zupełnie nie wyglądali na wojskowych.” A Jewhen Jalasski, otrzymawszy gorzką wiadomość o śmierci swojej byłej żony, stwierdził: „Była najlepszą ze wszystkich ludzi…”

Kolejny fragment książki wkrótce na naszym portalu.