Nie przepraszam za „autystycznego Kuchcińskiego” – ŁUKASZ WARZECHA o języku

Jest taki stary rysunek Andrzeja Mleczki, z czasów słusznie już minionych. Na zebraniu jakiejś partyjnej egzekutywy mówca stojący na mównicy powiada do kolektywu: „Z dniem dzisiejszym wprowadza się następujące przysłowia i porzekadła ludowe…”.

 

   Mleczko, tworząc ten rysunek zapewne jakieś 40 lat temu, nie sądził nawet, że komentując peerelowski absurd staje się zarazem prorokiem przyszłych czasów i że w lapidarnej formie ujmuje to, czym będzie językowa poprawność polityczna. A poprawność polityczna to między innymi wielka lewicowa operacja na języku. Jak każda inżynieria społeczna – zaś lewica lubuje się w społecznej inżynierii na wszystkich polach – tak i tutaj zamiarem jest wykorzenienie tego, co naturalne i co powstało w toku ewolucji oraz zastąpienie tego językiem obłym, nic niemówiącym, przede wszystkim zaś nieoceniającym. Bo ocenianie jest złe.

 

   A także „niestygmatyzującym”. Pojęcie „stygmatyzowania” to jeden z ulubionych wytrychów lewicy. Językowa „stygmatyzacja” ma polegać na tym, że słowo, które odnosi się do jakiejś grupy osób lub cechy, jest także używane w znaczeniu pejoratywnym, ale wtedy nie dotyczy tej konkretnej grupy ludzi. I nie ma znaczenia, że takie ogólne, figuratywne, niedosłowne znaczenie kształtowało się przez dziesiątki, czasem setki lat, a używający go nie mają na myśli konkretnych ludzi czy ich cech, co jest jasne dla każdego normalnie myślącego użytkownika języka polskiego (i nie tylko polskiego). Wszystko to nieważne – takie słowo ma być tabu.

 

   W czasach studenckich kpiłem z forsowanego przez lewicowych inżynierów języka określenia „sprawny inaczej”, które miało zastąpić „inwalidę”, „kalekę” czy „niepełnosprawnego”. Żartowano wtedy, że może Murzyna należałoby nazywać „białym inaczej”, ale obawiam się, że przy dzisiejszym poziomie paranoi (to słowo też budzi już moje wątpliwości…) nie byłoby to chyba dobre wyjście. Zresztą, zdaniem niektórych, o Murzynach też już pisać i mówić nie wolno. A już broń Boże, żeby przywołać przysłowie „Murzyn zrobił swoje, Murzyn może odejść” – choć w gruncie rzeczy jest to przysłowie antyrasistowskie, u podstawy którego leży krytyczna ocena wykorzystywania czarnoskórych. Ale ono „ugruntowuje stereotypy” i „stygmatyzuje”.

 

   Oceniając krytycznie marszałka Marka Kuchcińskiego, napisałem na Twitterze: „To był od początku bardzo zły marszałek, arogancki, walczący z mediami, wręcz autystyczny”. Jak każda osoba pracująca w materii języka, rozróżniam potoczne i specjalistyczne znaczenia słów. Dla każdego, komu nie wyprano mózgu, jasne jest, że przymiotnik „autystyczny” jest tu użyty w kontekście potocznym, a nie specjalistycznym i medycznym. Oznacza tyle co „mający słaby kontakt z otoczeniem, niekomunikatywny, nadmiernie zamknięty w sobie”, a nie odnosi się do osoby dotkniętej autyzmem. Okazało się jednak, że – zdaniem jakiejś grupy ludzi – dopuściłem się śmiertelnej zniewagi ludzi cierpiących na autyzm. (Za całkowicie zbyteczne uważam zaznaczanie tutaj, że takich ludzi uważam za godnych troski i uwagi).

 

   Wiem oczywiście – znając doskonale od lat mechanizm internetowych owczych pędów – że w jakiejś części, pewnie nawet w dużej, nie stoi za tym pompowanym oburzeniem autentyczne poczucie obrazy czy zniewagi, ale bardzo częsty mechanizm napędzania w sobie poczucia moralnej wyższości. Bierzemy kogoś, kogo i tak nie lubimy, sięgamy po byle pretekst, po czym, sygnalizując nasze oburzenie, stajemy się w oczach naszych i naszej grupy moralnie lepsi. Niezależnie od tego mechanizm językowej poprawności politycznej jest realny i warto mu się przyjrzeć na tym przykładzie.

 

   Poprawność polityczna zakłada zatem, że powinniśmy przestać używać określeń, którymi ktoś może się poczuć urażony. W tym wypadku – jakaś niewielka grupa ludzi, którzy być może mają coś wspólnego z autyzmem w sensie medycznym, a może nie, tego przecież nie sposób dociec.

 

   Ponieważ jednak poczucie bycia urażonym jest czysto subiektywne, a wiele osób szuka jedynie pretekstu, żeby tę swoją rzekomą urazę okazać, tak aby pognębić przeciwnika ideowego, w praktyce oznaczałoby to nieustającą językową autocenzurę i posługiwanie się jakąś obłą nowomową. Zawsze znajdzie się bowiem ktoś, kogo jakieś określenie będzie urażać, a dla lewicowych inżynierów języka to już jest pretekst, żeby się takim słowem zająć i uznać je za niecenzuralne.

 

   Jeśli określenie „autystyczny” w sensie potocznym podobno obraża autystyków, to czy mogę o kimś w przenośni napisać, że jest ślepy i głuchy? Chyba nie, bo „stygmatyzuję” tym samym niewidomych i niesłyszących. Może zresztą powinienem raczej napisać: „widzących inaczej” i „słyszących inaczej”?

 

   Czy mogę napisać, że jakiś projekt jest „kulawy”? Też nie, bo obrażam inwalidów. Przepraszam: „sprawnych inaczej”. Nie wolno zapewne napisać, że ktoś jest bezmózgi, bo – jak wiadomo – bywa niestety, że dziecko rodzi się właśnie bez tego najważniejszego organu. Trzeba też wykluczyć słowa „kretyn” czy „skretyniały”. Nie można powiedzieć, że ktoś nie ma jaj, bo i takie schorzenie występuje. Absolutnie nie wolno pisać, że ktoś jest traktowany jak trędowaty, bo w ten sposób stygamtyzuje się osoby chorujące na trąd.

 

   Wcześniej użyłem słowa „paranoja”. Czekam tylko, aż odezwą się obrońcy cierpiących na uporczywe zaburzenia urojeniowe i pouczą mnie, że właśnie obraziłem cierpiących na tę chorobę. Trzeba będzie zmienić tytuł powieści Fiodora Dostojewskiego „Idiota”. Może na „Myślący inaczej”? No i trzeba koniecznie opracować nową wersję „Przygód dobrego wojaka Szwejka”, gdzie sam główny bohater wielokrotnie powiada o sobie, że jest idiotą. Wyrzućmy jeszcze z języka określenia takie jak „bez serca” (czyli bez empatii), „bez głowy” (czyli źle pomyślany, źle przygotowany), „bezzębny” (czyli za łagodny, bez ikry), że nie wspomnę o tak godnych potępienia określeniach jak „ocyganić” czy „żydzić”.

 

   A co z „grubym nieporozumieniem”? Skasować! To przecież jawne naigrywanie się z osób – jak by tu je nazwać – nierozmiarowonormatywnych. Z tego samego powodu trzeba by się pozbyć słowa „chudpachołek”. Myślę, że łapią się również takie zwroty ze słowem „głodny” (np. „głodny sukcesu”, „głodny sławy”), bo tu z kolei mamy uderzenie w głodującą część ludzkości. Jak już cenzurować, to z rozmachem.

 

   Wzmożenie towarzystwa, które zabrało się za mój tłit, przeszło wszelkie miary. Pewna pani na Facebooku z oburzeniem pytała, gdzie można by „to” zgłosić, żeby „zrobić z tym porządek”. Nie wiem na pewno, co miała na myśli, ale wiem, że zwolennicy poprawności politycznej i lewicowej inżynierii społecznej bardzo lubią robić porządek z tym, co im nie pasuje, nie lubią za to wolności słowa. Najdziwniejsze, że do tego chóru przyłączył się były dziennikarz Bogusław Mazur, który zaczął mnie zasypywać informacjami o medycznej naturze autyzmu, co przecież nie miało tu kompletnie nic do rzeczy.

 

   Wszystkim oburzonym chciałbym powiedzieć, że jedynym lekarstwem na polityczną poprawność jest zdrowy rozsądek, także w dziedzinie języka. Dlatego nie tylko nie mam zamiaru przepraszać za użycie słowa „autystyczny” w potocznym znaczeniu, ale też nadal będę go w tym znaczeniu używał. Tak samo jak nadal będę w znaczeniu przenośnym lub potocznym używał słów „głuchy”, „ślepy”, „kulawy”, „paranoiczny”, „niedorozwinięty”. A że ktoś uparł się, aby dostrzegać w tych słowach „stygmatyzację” albo obrazę – to nie mój problem.

 

Łukasz Warzecha