Nie u siebie – ZBIGIEW BRZEZIŃSKI tłumaczy dlaczego nie wygramy z Facebookiem

W mediach społecznościowych nigdy nie jesteśmy u siebie. Każde nasze konto to tylko tapczan zajmowany w budynku, którego właściciel może nagle podnieść czynsz, albo wpuścić „czyścicieli kamienic”…

 

Miesiąc temu Krzysztof Czabański[1] poinformował, że złożył pozew przeciw Facebook, Inc. za łamanie konstytucyjnej zasady wolności słowa. Swoje działanie uzasadniał tym, że treści zamieszczane z jego konta poselskiego nie są przez serwis zatwierdzane do rozpowszechniania na podstawie mętnego regulaminu. Zwrócił przy tym uwagę, że dyskusja ze światowym potentatem w dziedzinie social media, to rozmowa z tworem bezosobowym, bo pod odpowiedziami nikt się nie podpisuje. W tym miejscu warto zauważyć, że firma założona w 2004 roku przez Marka Zuckerberga ma siedzibę w Menlo Park w Kalifornii, gdzie obowiązuje odmienny system prawny, czyli common law (prawo precedensów). Amerykanie nieraz udowodnili, że potrafią chronić interesy swoich firm i obywateli wobec roszczeń zewnętrznych, a sam Facebook pokazał, że takie pozwy po prostu odrzuca[2]. Żeby więc wejść w merytoryczny spór z gigantem Czabański musiałby zapewne skłonić do współpracy Komisję Europejską.

 

Może gorzej być …

 

W 2017 roku rysownik, dziennikarz i społecznik Jerzy Wasiukiewicz poinformował na swoim profilu osobistym na Facebook.com, że przez serwis zablokowanych zostało 24 strony, których był administratorem lub redaktorem. Zniknęła m.in. strona z satyrycznymi rysunkami „Kot Kaczora”, pubu „Jaskinia”, czy Marszu Pamięci Powstania Warszawskiego. Z wyżej wspomnianych obserwowałem Kota Kaczora i nie mam pojęcia, czemu zwierzak zagrażał lub co naruszał. Zresztą, w końcu to jest kot, a w Internecie raczej lubi się kotki.

 

„Które prawo dla nas, a które prawo dla nich?”

 

Cytatem z piosenki Kultu poprzedzę wypowiedź Wasiukiewicza, którego poprosiłem o komentarz do tej sprawy:

 

 

„Jeżeli chodzi o zamknięcie fanpejdży to Facebook podał informacje, które wprowadzały w błąd opinię publiczną, które naruszały nasze dobre imię, nasze dobra osobiste. Wyraźna była bowiem sugestia i informacja, jaka potem była przekazywana w mediach jakby z naszej strony dochodziło do jakichś szczególnych działań, niemalże przestępczych.

 

Wszystkie działania podejmowane przez nas na Facebooku były zgodne z polskim prawem, ale również zgodne z regulaminami tego serwisu. To Facebook wobec nas podjął działania niestandardowe, wykraczające poza regulaminy, na które się powoływał w swoim komunikacie (…)[3].

 

Natomiast sama sprawa zamknięcia fp (fanpejdży – przyp. redakcji) była bezprecedensowa! I miała wymiar, moim zdaniem, polityczny. Na przykład celem zamknięcia fp „Dziennika Narodowego”, był atak na naszą działalność. Pretekst stanowił zarzut, że były łączone jakieś fanpejdże rzekomo niezgodnie z zasadami Facebooka. Serwis ma narzędzia do tego, aby na wcześniejszym etapie zablokować możliwość łączenia fp jeżeli ma do tego zastrzeżenia. Tymczasem fanpejdże były za każdym razem łączone, czy zmieniały nazwy za zgodą Facebooka. Serwis potraktował przy tym swoich użytkowników jak idiotów, którzy nie wiedzą jakie strony chcą oglądać, o czym czytać i co widzieć. Warto podkreślić, że zamknięcie fp „Dziennika” miało miejsce w tym roku, czyli w roku wyborczym, kiedy odbyły się kampanie do Parlamentu Europejskiego i do Sejmu oraz Senatu RP. To otwarta ingerencja ze strony Facebooka w polską politykę, w kształtowanie opinii publicznej”.

 

Kradzież w białych rękawiczkach?

 

Przytoczmy jeszcze jeden fragment z wypowiedzi Wasiukiewicza:

 

„(…) Facebook pobierał regularnie pieniądze za wszelkie promocje zamieszczane na fanpejdżach. Najwięcej reklam puszczaliśmy na fp „Dziennika”. Zamknięcie fanpejdża „Dziennika Narodowego” nie miało z punktu widzenia biznesowego najmniejszego sensu dla Facebooka (ponieważ fp przynosił im małe bo małe ale wpływy). Dlatego trzeba upatrywać w tym jedynie celu politycznego. Facebook w moim odczuciu zamykając fp na którego tworzenie, rozwój wydawaliśmy pieniądze poprzez zamieszczenie reklam, po prostu nas okradł”.

 

„Standardy społeczności”

 

Z perspektywy Community Standars deklarowanych przez Facebook, Inc. wynika, że są one liberalne i dopuszczają nawet kontrowersyjne poglądy. Przywołajmy całość części zatytułowanej: „Swoboda wypowiedzi”:

 

„Naszą misją jest umożliwienie przedstawiania różnych punktów widzenia. Staramy się dopuszczać treści, które pewne osoby uznają za kontrowersyjne, chyba że ich usunięcie może zapobiec konkretnym krzywdom. Ponadto czasami dopuszczamy treści naruszające nasze standardy, na przykład gdy są warte opublikowania, dotyczą istotnych kwestii lub są ważne dla interesu publicznego. Wcześniej jednak zawsze ustalamy, czy publikacja tych treści jest korzystna dla interesu publicznego w porównaniu ze skutkami wystąpienia rzeczywistych krzywd”[4].

 

Skoro tak, to może po prostu amerykańską centralę zbyt mało interesuje Facebook w Polsce i jego polityka? Cóż się zresztą dziwić, skoro gdybyśmy nawet wszyscy założyli konta (od noworodków po najstarszych ze starców), byłoby nas cztery razy mniej niż fanów samego Christiano Ronaldo (ponad 122 miliony według aktualnych danych Socialbakers.com).[5] „Dobry car i źli urzędnicy”? Być może…

 

Poziom rozmowy

 

Krzysztof Czabański zwrócił uwagę, że dialog z Facebook, Inc. To nie jest rozmowa z kimś konkretnym. Wie to każdy, któremu chociaż raz zarzucono „naruszenie standardów”. W 2017 roku zamieściłem reklamę bezpłatnego webinarium dla uczniów, zatytułowanego: „Tester gier – zawód czy zabawa?”. Tuż po uruchomieniu wyświetlanie zostało zablokowane, a do mnie przyszła wiadomość, że materiał narusza regulamin. Pomyślałem, że może chodzi o ochronę nieletnich. Odpisałem więc, że zajęcia są elementem akcji, której patronuje Ministerstwo Edukacji Narodowej, więc nie ma obaw. Poprosiłem też o wskazanie konkretnego punktu, który mój materiał narusza. W odpowiedzi poinformowano mnie, że na grafice jest za dużo treści… Zirytowany zażądałem jednoznacznego określenia powodu zatrzymania mojej reklamy: albo konkretny punkt regulaminu, albo za dużo treści na grafice. Żadna więcej odpowiedź nie przyszła, mój materiał został powtórnie zatwierdzony do wyświetlania. To nie była rozmowa z automatem. Tak pokrętnie myśląca maszyna po prostu nie istnieje.

 

U siebie i nie siebie

 

Jak pokazują powyżej przytoczone przykłady nasze profile osobiste, czy fanpejdże to li tylko tapczany zajmowane w cudzym budynku, w którym właściciel sam ustala zasady z pozycji silniejszego i nie liczy się z rzeczywistym Local Community – społecznością danego kraju.

 

Ceniony bloger, aktywny od kilku lat pod pseudonimem Jason Hunt (wcześniej: Kominek), w bardzo praktycznej książce „Social Media Start”[6] stwierdził, że jak chcemy mieć własny kanał kontaktu z czytelnikami, powinniśmy inwestować w newsletter. Wówczas w całości zarządzamy zarówno jego treścią jak i dystrybucją. Wydaje się też, że wraca czas budowania społeczności skupionych wokół konkretnych tytułów prasowych na własnych stronach. To domek ciasny, ale własny, a i szlachcic na zagrodzie przecież równy wojewodzie. A nasze treści w dużych mediach społecznościowych? Jak to ujął podczas I Blog Forum Gdańsk światowej sławy ekspert w tej dziedzinie Brian Solis: „mówię do ciebie i mówię przez ciebie”, czyli jeżeli moje treści będą dobre, to zechcesz je udostępnić swojej społeczności. Jak to się więc mówiło dekadę temu: „Content is King”!

 

Zbigniew Brzeziński

 

[1] https://wiadomosci.onet.pl/kraj/czabanski-zlozylem-pozew-przeciwko-facebookowi-ws-lamania-zasady-wolnosci-slowa/kckth35

[2] https://businessinsider.com.pl/media/internet/facebook-odrzucil-polski-pozew/5b8vn9r

[3] Zob. komunikat z 11 stycznia 2019 roku: https://newsroom.fb.com/news/h/walka-z-nieautentycznymi-dzialaniami-na-facebooku-w-polsce/

[4] https://www.facebook.com/communitystandards/

[5] https://www.socialbakers.com/statistics/facebook/pages/total/celebrities

[6] https://jasonhunt.store/produkt/social-media-start/