Jest taki dowcip z brodą, o dżentelmenie, który podróżował pociągiem i w chwili, gdy zbliżał się do docelowej stacji postanowił nabić sobie fajkę. Wiadomo, łatwiej to zrobić siedząc i mając wolne ręce, niż w biegu, niosąc bagaż. W chwili, gdy wyjął akcesoria, podróżująca z nim dama podniosła lament, że w pociągu nie wolno palić, a ów dżentelmen to cham i prostak skoro tego nie wie. Narobiła przy tym takiego hałasu, że zwróciła uwagę wszystkich pasażerów i konduktora. Dżentelmen z fajką starał się grzecznie wytłumaczyć, że przecież nie pali, na co rozemocjonowana dama wykrzyczała, że może nie pali, ale się przecież do tego przygotowuje.
Przypomniałem sobie tę anegdotę podczas lektury zamieszczonego na portalu SDP tekstu Łukasza Warzechy, w którym autor przekonuje nas, że uruchomienie przez Polską Agencję Prasową projektu #FakeHunter jest zaczynem do przywrócenie urzędu cenzury z ul. Mysiej w Warszawie. Przyznam, że to mocne oskarżenie. A gdy dodać do tego przedstawioną przez redaktora Warzechę argumentację – zmyślony tekst, którym się posiłkuje, zaznaczając, że – co prawda nie jest to „fragment jakiegoś konkretnego tekstu czy wypowiedzi”, ale „odtworzona przeze mnie linia argumentacji, pojawiająca się w wielu momentach w społecznościowych, ale również w państwowych mediach, a także przebijająca z wypowiedzi niektórych polityków” – oraz przytoczona przez niego wypowiedź polityka partii rządzącej, który zapowiedział, że „stworzy projekt ustawy karzącej za fałszywki informacyjne” to mamy przykład doskonałej manipulacji i dezinformacji, którą przedstawiciele #FakeHunter mogliby się zainteresować.
Kilka dni temu rzecznik ministra koordynatora Służb Specjalnych Stanisław Żaryn poinformował, że okres epidemii jest czasem wzmożonych działań propagandowych ze strony Rosji. W podobnym tonie raportuje Komisja Europejska – „Rosyjskie media zorganizowały znaczną kampanię dezinformacyjną przeciwko Zachodowi, aby pogorszyć wpływ koronawirusa na społeczeństwa, wywołać panikę i nieufność”. To stała kremlowska metoda działania – w sytuacjach kryzysu podważać zaufanie do instytucji międzynarodowych i do rządów poszczególnych państw, by w zamieszaniu dystrybuować swoją propagandę, na którą łoży niemałe środki.
Jednym z przykładów takiego działania była niedawna informacja o tym, że Polska rzekomo chce zaanektować Obwód Kaliningradzki. Skąd taki wniosek? Rosyjscy propagandyści wykorzystując treść anonimowego komentarza pod artykułem w internetowym wydaniu „Gazety Wyborczej” pt. „Koronawirus odcina Obwód Kaliningradzki” uznali, że Polska chce zaanektować terytorium Rosji. Wyglądało to w ten sposób, że pod artykułem pojawiły się komentarze w stylu – „Zawsze można zrobić referendum, może mieszkańcy będą chcieli przyłączenia do Polszy” czy „Lepiej by im było, gdyby Królewiec przyłączyć do Polski” (swoją drogą jak bardzo podobne w stylu są te komentarze do codziennego nawoływania do odzyskania Lwowa czy Wilna). Na anonimowe komentarze zareagowały rosyjskie media (trudno uwierzyć, że dyskusje na forach są tak uważnie śledzone, co może sugerować, że akcja była jednak przygotowana), które rozpisały się o tym, że Polska planuje przyłączenie Obwodu Kaliningradzkiego do Polski. Na portalu Pravda.ru pojawił się komentarz eksperta Władimira Ołenczenki, który uznał, że wobec takich zamiarów Polski, należy przeprowadzić referendum w Suwałkach, gdzie ludność jest już zmęczona polskim totalitaryzmem i pomóc jej zorganizować coś na wzór Donieckiej Republiki Ludowej w Suwałkach.
Jak zauważa Rzecznik Ministra Koordynatora Służb Specjalnych, rosyjska gra propagandowa jest coraz bardziej złożona. Nagłaśniając prowokację z anonimowym wpisem na forum, poprzez medialną histerię w rosyjskiej przestrzeni medialnej, doprowadzono w konsekwencji do pojawienia się w przestrzeni publicznej gróźb wobec Polski, że na jej peryferiach też – jak na Ukrainie – w każdej chwili może pojawić się jakaś samozwańcza republika ludowa. Czy to realna groźba? A czy przywrócenie urzędu cenzury przy ul. Mysiej jest realną groźbą? Myślę, że nie. Ale redaktor Łukasz Warzecha próbuje nas przekonać, że jak najbardziej i kilka osób mu zapewne uwierzy. Tak jak wielu Rosjan uwierzyło, że Polska zaanektuje Kaliningrad. Obie manipulacje – i rosyjska i redaktora Warzechy, bazują bowiem na tych samych instynktach – trafiają do już przekonanych, karmiąc istniejące już w nich lęki. Trudno z tym polemizować, ale należy to nagłaśniać. I właśnie po to powstają projekty takie jak PAP-owski #FakeHunter, by nagłaśniać przejawy manipulacji i dezinformacji i dawać im odpór rzetelną informacją.
Jest jeszcze jeden aspekt tej sprawy. Dlaczego ma to robić Polska Agencja Prasowa? Nie może ktoś inny? Oczywiście, że możemy oddać całą walkę z dezinformacją i kłamstwami medialnymi w ręce międzynarodowych koncernów medialnych takich jak: Facebook, YouTube, Google. One same się do tego chętnie zgłaszają. Tylko czy rzeczywiście chcemy to zrobić? Przypominam, że to właśnie z tymi podmiotami dziennikarze toczą walkę o wolność publikacji. Niejasne zasady ograniczania wyświetlania treści w mediach społecznościowych, wyłączanie kanałów telewizyjnych przez YouTube to sytuacje bardzo częste, jeśli nie nagminne. Jeśli nie instytucje takie jak Polska Agencja Prasowa, jeśli nie finansowanie programów walki z dezinformacją przez agendy państwowe, to zostaje nam oddolna samoorganizacja z dość niejasnym finansowaniem. Albo nawet jasnym, ale powiązanym z rządami innych państw, i daj Boże, aby z sojusznikami. Bo warto wiedzieć, że grantodawcy narzucają też swoje priorytety, więc w zależności od tego, kto sfinansuje dane działanie, jego priorytety będą głównie realizowane. Nasze – przy okazji. Czy w dobie bezwzględnej wojny informacyjnej, gdy Rosja przeznacza na wsparcie rozsadników swojej propagandy ponad miliard euro rocznie, Polska powinna swoje bezpieczeństwo informacyjne powierzyć obcym mocarstwom lub instytucjom i firmom, których sposób działania budzi kontrowersję?
Wojciech Pokora