Obraz rządzi – MAGDALENA KAWALEC-SEGOND o Instagramie jako źródle informacji

Osiemdziesiąt tysięcy przepytanych użytkowników w 40 krajach nie może się mylić – struktura mediów zmienia się chyba nieodwracalnie, a pandemia COVID-19 tylko ten proces przyspiesza czy lepiej byłoby powiedzieć – podkręca. Młodzież szuka informacji o koronawirusie na Instagramie częściej, niż gdziekolwiek indziej.

 

To zdaje się wynikać z dziewiątej edycji „Digital News Report” przygotowanego przez Reuters Institute for the Study of Journalism, omówionego na polskim rynku np. przez portal Wirtualnemedia.pl (TUTAJ). Ponieważ badania przeprowadzono na przełomie stycznia i lutego 2020, kiedy koronawirus siedział w Wuhan i mało kto się nim medialnie przejmował, Reuters Institute postanowił przeprowadzić w kilku wybranych krajach dodatkowe badania w terminie już po uderzeniu pandemii COVID-19 w nasz zachodni świat, wyznaczający mediom, jak się przyjęło, wszelkie możliwe standardy.

 

O prymat w dostarczaniu informacji, jak to ostatnio bywa zawalczyły w pierwszej dobie koronawirusa telewizja i portale internetowe, ludzie bowiem w tym pierwszym okresie szukali głównie treści pozwalających im, jak sądzili, przetrwać i ocalić siebie i bliskich. Prasa traciła stale, jak to już jest od lat, mimo wysiłków dostarczania solidnych piguł informacyjnych i poradnikowych.

 

Media społecznościowe, początkowo – i słusznie – traktowane z rezerwą, stabilnie z czasem pandemii zyskiwały na popularności. Siejąc najobrzydliwsze i najoczywistsze fejki, z wydajnością, którą nie byłaby się w stanie pochwalić żadna telewizja czy nawet najpopularniejszy tytuł prasowy. W czasach jednak, gdy fejki posiały też i czasopisma naukowe, z prestiżowym „Lancet” i „New England Journal of Medicine” na czele i recenzenci to łyknęli, dopóki dziennikarze śledczy z „Guardiana” nie zawołali „sprawdzam!”, nie zdziwi mnie już nic. Nawet to, że ludzie ufają bardziej własnej cioci Kloci, niż profesorowi medycyny. Co dopiero mówić o prasie.?!

 

Przy czym sytuacja zaufania do profesorów, instytucji krajowych i międzynarodowych dbających o zdrowie publiczne, lekarzy, mediów czy rządu w Polsce była już u zarania gorsza, niż w reszcie krajów Unii Europejskiej. Co wiadomo było z wcześniejszych badań, a co  świetnie podczas „Forum Wizja Rozwoju” podsumował Maksymilian Wysocki z  wGospodarce.pl (TUTAJ). Dziś, czy raczej wczoraj, bo pewnie dziś ta liczba jest już znacznie większa przy przyrostach miesiąc do miesiąca o niemal 200 proc., w Polsce 8 mln ludzi korzystających z mediów społecznościowych jest przekonanych, że „koronawirus to ściema”. Media – a więc także ja, biedny żuk popularyzujący w nich naukę – nie umiały przekazać w naszym kraju realnej sytuacji toczącej się kilkaset kilometrów od naszych granic i dalej.

 

Choć zatem w krajach cywilizacji zachodniej (my nieco na aucie od tej grupy) nadal ufamy bardziej naukowcom i lekarzom (średnio 83 proc. zaufania, 5 proc. nieufności), media zaś znajdują się na pozycji 4 (59 proc. vs. 18), a to więcej, niż chociażby wyszukiwarki internetowe (Google et consortes; 45 vs.18) czy kanały wideo (YT et consortes: 29 vs. 34) czy wreszcie media społecznościowe i aplikacje komunikacyjne (ok. 25 vs. 40).

 

Natomiast zaskoczenie dotyczące raportu u osób w żurnalizmie znacznie bieglejszych ode mnie, które były łaskawe się ze mną podzielić swoim spostrzeżeniem, obudził fakt, iż: „Według raportu dla młodych użytkowników ważnym źródłem wiadomości o koronawirusie jest internet, a w nim segment mediów społecznościowych. Badania wskazują, że dla respondentów w wieku 18 – 24 lata w wybranych krajach najważniejszym źródłem newsów o Covid-19 jest Instagram, który wyprzedza Snapchata i TikToka”. Zadane mi przez moich rozmówców, jako popularyzatorowi nauki pytanie: „Czy za pośrednictwem tego obrazkowego serwisu można przekazać wiedzę naukową?” po głębokim zbadaniu zagadnienia uznać muszę za całkowicie chybione.

 

Bo wcale nie chodzi o to, co się da lub nie da przekazać – gdyż oczywiście nie da się na Instagramie przekazać żadnej naukowej wiedzy. I nie temu to miejsce służy. Kto by zaś próbował tam to robić, poniesie fiasko. Jak zresztą każdy, który chciałby tam przekazywać cokolwiek innego, niż idee, i to jeszcze w dobrym marketingowo dopracowanym opakowaniu. Po kolei jednak.

 

Aby zrozumieć ten wynik musiałam porozmawiać z Anną Gostkiewicz, projektantem komunikacji wizualnej po krakowskiej ASP. Osobą z portfolio na Instagramie – taki dziś mamy klimat. Dziś już nikt nie zrobi dobrego wrażenia na Zleceniodawcy, przynosząc mu swoje prace w teczce, ba!, nawet zapraszanie na swoją stronę internetową z lekka trąci myszką – jeśli nie ma twoich dzieł na Bechance lub właśnie na Instagramie – nie ma cię w ogóle. Miejsca te bywają nawet rodzajem wirtualnego domu pracy twórczej, gdzie artyści wizualni spotykają się (tzw. „collab-y”), tworząc nowe, wspólne dzieło, którego rozwój dokumentują na portalu. Fotograficy i dizajnerzy masowo korzystają z „Insta”, by prezentować swoje aktualne prace i trafić do większej liczby odbiorców.

 

Dzięki temu, że dwa lata temu Facebook wykupił akcję swej największej konkurencji, czyli portalu Instagram, konta użytkowników obu serwisów są sprzężone i można automatycznie udostępniać treści w obu mediach jednocześnie. Wiele firm i organizacji, jak również osób publicznych skwapliwie korzysta z tej okazji, rozwijając przekaz instagramowy. Portal ten, pierwotnie założony w celu wymiany zdjęć między użytkownikami prywatnymi, stał się obecnie zwłaszcza dla ludzi młodych, źródłem informacji, miejscem reklamy (połączonej z opcją zakupów) i promocji własnej twórczości. Niekwestionowanym królem mediów społecznościowych od lat pozostaje jednak Facebook, pozwalający zakładać strony blogowe, udostępniające znajomym (czyli połączonym użytkownikom) współdzielenie („szerowanie”) treści tekstowych, zdjęć i nagrań wideo.

 

Rozmowa z Anną Gostkiewicz przekonała mnie, że użytkowników Facebooka, Instagrama czy Tweetera można porównać do sieci neuronowej, w której iskry pobudzenia informacyjnego rozprzestrzeniają się z prędkością światłowodową, zarazem pozostawiając użytkownikom wolność udostępniania newsów, reagowania na nie i wyboru preferowanych nadawców treści („obserwowanych znajomych”).

 

Dla specjalisty od komunikacji wizualnej jest oczywiste, że Instagram, z racji bardzo skondensowanej formy przekazu (niemal do jednego zdania – podpisu pod obrazem), oddziałuje głównie na sferę doznań wizualnych. Jeden obraz, o tradycyjnej, kwadratowej kompozycji, ma zawrzeć kompletny komunikat, z całym bogactwem estetycznym i konkretnym przesłaniem merytorycznym. Duże wyzwanie dla redaktorów tak podawanej treści, a zarazem duży komfort odbiorów, nieraz przeciążonych informacyjnie i cierpiących na chroniczny brak czasu.

 

Oznacza to, że szkoda im go na czytanie artykułów, na słuchanie podcastów… więc, minimalnym wysiłkiem koncentracji, rzucają okiem na Instagram. I ten jeden rzut oka wystarcza, przy zrozumieć i przyjąć podawaną treść. Podawaną głównie w formie obrazkowej, w miłej otoczce wrażeń estetycznych, tworzących tło emocjonalne przekazu. Fakt, że to odbiorca/użytkownik musi sam wybrać najdogodniejszy moment na połączenie się z aplikacją, podprogowo wzmacnia poczucie więzi z proponowanymi treściami. A że ok. 80 proc. informacji dociera do nas drogą wzrokową, dostarczane w ten sposób treści bardzo rzadko poddajemy weryfikacji. Mają one w ludzkiej psychice status uprzywilejowany, niemalże priorytet nieomylności. A regularność umieszczania nowych treści ma kluczowe znaczenie dla budowania zaufania do danej strony i podtrzymywanie żywotnego zainteresowania odbiorów.

 

Co zaś do wieku odbiorców, sugerującego, że proces będzie raczej się pogłębiał z czasem, niż słabł… Tak się przejawia apogeum cywilizacji obrazków. Z kolejnym pokoleniem przestajemy być zdolni czytać długie teksty ze zrozumieniem. Ilość informacji przytłacza, a jednocześnie uzależnia, mózg zatem próbuje sobie poradzić. Najprostszym sposobem jest zdać się na oczy. Nie ważne zatem, czy wiedza naukowa została przekazana, ale czy obraz wywołał dobre skojarzenie, został ewentualnie zapamiętany, przyniósł ulgę skołatanej percepcji, zdołał zasiać w nas jakaś myśl-idee. Prosto rzecz ujmując, to jak reklamowy bilbord, kwintesencja reklamy wizualnej. Tylko zamiast przypadkowo na ulicy, pojawia ci się, na twoje własne życzenie w smartfonie.

 

Konto na Instagramie posiada zarówno Ministerstwo Zdrowia, Prezydent i Premier, a także Główny Inspektorat Sanitarny. Wszystkie te instytucje państwowe w okresie pandemii propagowały za jego pomocą komiksowe infografiki, treściwe i lekkie w odbiorze. Czy dotarły one ze swymi ideami do sektora 18-24 lata? Zależy to bynajmniej od tego, jak zgodne z prawdą, pozbawione błędów rzeczowych, wyczerpujące jeśli chodzi o dostarczaną informację były te materiały. Ewentualne poszukiwanie ich i zaufanie do niech ma bowiem zupełnie inne niż treść źródło. Co to znaczy dla mnie? Że nieodwołalnie zakładam konto na Instagramie dla prowadzonego przeze mnie fanpage’u i kanału Naukovo.pl. I w przeciwieństwie do innych form komunikacji, tą musi się zająć profesjonalista. Który wcale nie musi się znać bardzo na nauce. Najważniejsze, by się znał na komunikacji wizualnej.

 

Magdalena Kawalec-Segond