Na początek zastrzeżenie: nie zamierzam zajmować się merytoryczną stroną głośnej konferencji prasowej ministrów Mariusza Kamińskiego i Mariusza Błaszczaka w sprawie migrantów na polskiej granicy. Tej konferencji, na której pokazano zawartość znalezioną podobno w telefonach niektórych zatrzymanych przez polskie służby osób.
Działania polskich służb uważam w większości za uzasadnione, a histeria części opozycji świadczy o kompletnym zatraceniu wyczucia interesu państwa. Bezpieczeństwo obywateli nie może być kształtowane w oparciu o tani sentymentalizm. To wszystko jednak odkładam na bok, żeby z największym zdziwieniem odnotować kształt samej konferencji.
Z punktu widzenia mediów była to gratka, ba – dla mediów niechętnych obecnej władzy okazja wręcz wymarzona, aby w nią uderzyć. I to z winy samych organizatorów, którzy popełnili wręcz szkolne błędy. Nie mówię tutaj o wątpliwościach dotyczących autentyczności przedstawianych kadrów, szczególnie tych najdrastyczniejszych, a zarazem najbardziej spektakularnych, pokazujących akt zoofilii (a niestety są to wątpliwości poważne).
Jedną z najbardziej podstawowych zasad piaru jest, aby osoba, która chce zachować swój poważny i solidny wizerunek, nie pojawiała się w wątpliwych czy kompromitujących kontekstach. Trzeba takie okazje ograniczać do minimum, choć, rzecz jasna, nie zawsze daje się ich uniknąć całkowicie. Jeśli bowiem tylko pojawia się skojarzenie danej osoby z takim budzącym wątpliwości lub złe emocje kontekstem, ów kontekst zostanie jej natychmiast na różne sposoby dopisany. Tak się stanie za sprawą memów, dowcipów, filmików na YT – całego tego asortymentu środków, które ma dzisiaj do dyspozycji internet. I nie zawsze jest to spontaniczna działalność indywidualnych internautów. Często stoją za tym instytucjonalni oponenci.
Gigantycznym i trudnym do zrozumienia błędem jest jednak sytuacja, gdy to sam polityk sprawia, że nieprzychylni mu internauci czy podmioty zawiadujące farmami trolli nie muszą się nawet specjalnie wysilać. Wystarczy, że pokażą autentyczny kadr z wydarzenia, niekoniecznie nawet dopisując do niego jakiś komentarz. Sam kadr jest już tak kompromitujący, że nic więcej robić z nim nie trzeba.
I to jest niestety przypadek wspomnianej konferencji. Ministrowie stali tam tuż przy ekranie, na którym pokazywano kadry bardzo drastyczne. Mówiąc wprost – dla przeciwników obecnej władzy ujęcie ministrów Kamińskiego i Błaszczaka wpatrzonych w ekran, na którym jakiś jegomość (pomińmy tu wątpliwą kwestię, czy jest to faktycznie zatrzymany migrant) kopuluje z krową, jest wprost wymarzone. Nic dziwnego, że stało się podstawą do prawdopodobnie setek memów.
To, prawdę powiedziawszy, zadziwiające. Jak to możliwe, że w otoczeniu dwóch ważnych urzędników państwowych nie znalazł się nikt, kto wskazałby, że tego typu konfiguracja może być wizerunkowo po prostu druzgocąca? Jak to możliwe, że nie było nikogo, kto powiedziałby, że w ogóle pokazywanie tego typu treści na konferencji prasowej, następnie retransmitowanej przez różne media, może być powodem całkiem uczciwego wzburzenia wielu osób, a innym da pretekst do ataków w różnej formie?
Rozumiem, że ministrom chodziło o określony efekt – powiedzmy sobie szczerze – propagandowy. Patrząc jednak na odbiór ich wystąpienia, można sobie zadać pytanie, czy przypadkiem nie osiągnięto skutku odwrotnego. Najgorszą bowiem rzeczą dla każdej władzy jest jej ośmieszenie, a już szczególnie samoośmieszenie.
Czy można to było zrobić inaczej? Ależ oczywiście. Jak słusznie zwrócił uwagę na Twitterze Jan Pawlicki, znacznie istotniejsze od obrazków z krową czy co gorsza aktem pedofilii były kadry pokazujące prawdopodobne przygotowanie do działań terrorystycznych. To je należało wybić, a i wyłącznie dzięki nim można było osiągnąć efekt, którego prawdopodobnie oczekiwali politycy. Ba, to wyłącznie te zdjęcia można było pokazać, o innych zaś jedynie poinformować dziennikarzy, być może oferując im przekazanie pełnych materiałów na życzenie.
Dlaczego tak się nie stało? Odpowiedź jest, jak sądzę, dość prosta: urzędnicy, którzy zorganizowali konferencję i pojawili się na niej, w ogóle nie zdają sobie sprawy z tego, że szczególnie przy tematach tak drażliwych powinni korzystać z konsultacji kogoś rozumiejącego reakcje mediów, sieci społecznościowych i widzącego ryzyka wizerunkowe. Inną sprawą jest, czy taka osoba powinna być opłacana z publicznych pieniędzy czy też z pieniędzy partyjnych. To temat do dyskusji. Skoro jej jednak nie ma – a wydaje się to niewątpliwe – to świadczy to najzwyczajniej o braku profesjonalizmu organizatorów wydarzenia. Nie jest to jednak ostatecznie problem mediów i dziennikarzy, lecz narażających się na kompromitację i śmieszność polityków.
Łukasz Warzecha