Odruch serca czy zimna kalkulacja? – MIROSŁAW USIDUS o prezentach od firm Big Tech

Ci okropni monopoliści i złodzieje prywatnych danych z Krzemowej Doliny znów są dobrzy, potrzebni, pozytywni. Ciekawe jak długo?

 

Skalę problemów mediów jak zwykle najszybciej i najdokładniej poznajemy w USA, gdzie zawsze są na czas odpowiednie badania i analizy. I tak „The New York Times” oszacował, że w wyniku kryzysu epidemicznego i wynikających z niego skutków gospodarczych, firmy działające w branży informacyjnej na rynku amerykańskim zmniejszyły zatrudnienie o 28 tysięcy osób. A to zapewne dopiero początek.

 

Google poinformowało w połowie kwietnia, że uruchomi fundusz kryzysowy, który ma pomóc lokalnym środkom masowego przekazu w USA, które znalazły się tarapatach (a raczej – w jeszcze większych tarapatach niż już od dawna były) z powodu pandemii koronawirusa. Internetowy gigant nie podał konkretnej wartości funduszy, jakie zamierza przeznaczyć na wsparcie dla mediów, mówiąc ogólnie o dotacjach „w zakresie tysięcy dolarów” dla najmniejszych podmiotów do „dziesiątek tysięcy dla większych redakcji”.

 

Wiceprezes Google News Richard Gingras podał w oświadczeniu, że fundusze są przeznaczone dla placówek „produkujących wiadomości dla lokalnych społeczności w czasie kryzysu” a wnioski o pieniądze można składać od końca kwietnia. „Po zakończeniu procesu oceny ogłosimy, kto otrzymał dofinansowanie i na co wydawcy wydadzą pieniądze z dotacji” –   powiedział Gingras.

 

Być może akt dobroczynności Google’a został trochę wymuszony przez wcześniejsze decyzje Facebooka, który już 30 marca ogłosił, że przeznacza 100 milionów dolarów na wsparcie organizacji informacyjnych, które mają poważne kłopoty z powodu pandemii koronawirusa i to na całym świecie.

 

 „Potrzebujemy więcej Googli,”

 

…entuzjazmował się gubernator Kalifornii Gavin Newsom po tym, jak Sundar Pichai, dyrektor generalny Google Alphabet, ogłosił, że firma przekaże cztery tysiące komputerów ChromeBook uczniom i zaoferuje 100 tys. darmowych hotspotów Wi-Fi dla pozamiejskich gospodarstw domowych w tym stanie. Google udostępnia bezpłatną powierzchnię reklamową WHO i małym lokalnym firmom. Stworzyła również aplikację do badań przesiewowych w kierunku objawów koronawirusa. Zarówno Google, jak i Facebook przekazują szpitalom w USA duże partie maseczek.

 

W wielu krajach wielkie regulacyjne, antymonopolowe baty, jakie zostały podniesione nad amerykańskimi potentatami technologicznymi w 2019 roku, zawisły w powietrzu a wręcz zostały odłożone. Dziś nie mówi się zbyt wiele o oburzających praktykach monopoli technologicznych nadużywających swojej potęgi rynkowej i lekceważących prywatność użytkowników. W sondażach przeprowadzonych w Stanach Zjednoczonych i krajach europejskich znaczna większość respondentów zaczęła odpowiadać, że jest skłonna poświęcić prawo do prywatności na rzecz wysiłków rządu mających na celu monitorowanie rozprzestrzeniania się epidemii poprzez udostępnianie danych dotyczących lokalizacji za pomocą urządzeń przenośnych lub korzystanie z aplikacji śledzących.

 

Pisze się też o rozejmie między Big Tech a politykami w Brukseli, Paryżu i Berlinie. Netflix, Google, Facebook i inni zgodzili się na obniżenie jakości swoich filmów, aby uniknąć zatorów w Internecie w Europie. Zdaniem Thierry’ego Bretona, komisarza ds. rynku wewnętrznego, może to być punkt zwrotny w relacjach z wielkimi z sektora IT. „Po raz pierwszy firmy technologiczne działają w taki sposób. Zareagowały natychmiast i podjęły bardzo ważne, praktycznie spontaniczne decyzje” – powiedział w rozmowie z serwisem POLITICO.

 

W czasie gdy linie lotnicze i hotele proszą o pomoc rządową, zarówno Facebook, jak i Netflix ogłosiły, że przekażą 100 milionów dolarów na pomoc małym firmom i kreatywnym grupom. Google uruchomił narzędzia online dla nauczycieli. Facebook, niegdyś krytykowany w UE za zbieranie zbyt wielu danych osobowych teraz jest proszony o udostępnienie anonimowych metadanych Komisji Europejskiej, aby można było przewidzieć szczyt epidemii.

 

We Francji np. wczorajsi wrogowie stali się szybko przyjaciółmi i sojusznikami. Netflix i Disney, firmy, które do niedawna toczyły spór o poziom francuskojęzycznych produkcji, zyskują wizerunek odpowiedzialnych partnerów. Disney zgodził się nawet na utratę dochodów, odkładając uruchomienie swojej usługi streamingowej na prośbę rządu. Ze złowrogiego oligopolu Dolina Krzemowa i amerykańskie konglomeraty rozrywkowo-technologiczne przekształciły się szybko w pożyteczne, potrzebne i odpowiedzialne podmioty.

 

Czy te wszystkie dobroczynne i „wynikające z troski” działania to prawdziwe odruchy serca przedstawicieli Big Tech? Czy jednak powinniśmy zachować postawę streszczającą się w łacińskim cytacie z Wergiliusza – „Timeo Danaos et dona ferentes” – czyli „strzec się Greków, nawet gdy niosą dary”?

 

Jeszcze kilka miesięcy temu media dość zgodnie twierdziły, że potentaci Internetu niszczą je, wysysając pieniądze reklamodawców, stosując praktyki monopolistyczne i narzucając warunki, które uzależniają ich całkowicie od innych i powodują utratę kontroli nad treściami. Teraz pojawiają się informację stawiające Google’a i innych w aureoli nieomal zbawców i aniołów dających promyk nadziei w trudnym czasie. Czy jednak mimo wszystko nie powinniśmy zachować czujności?

 

Akt łaski, czyli obniżenie jakości

 

Sytuacja epidemiczna doprowadziła do tego, że miliony ludzi na całym świecie zaczęły pracować, komunikować się i załatwiać wszystko w Internecie. To z jednej strony ekstremalny test dla pojemności i możliwości sieci – a z drugiej okazja, abyśmy w końcu nauczyli się w pełni korzystać z możliwości jakie daje Internet.

 

„Jeśli znajdziemy się w sytuacji, w której 850 milionów dzieci na całym świecie zacznie otrzymywać lekcje online przez dłuższy czas, wtedy obciążenie sieci tym spowodowane przebije i to znacznie cały ruch jaki generują gracze wideo na świecie” – zauważył w „Daily Telegraph” Matthew Howett, główny analityk w firmie Assembly. Dostawcy usług szerokopasmowych na całym świecie deklarują, że ich systemy będą w stanie sprostać tak wysokiemu wzrostowi zapotrzebowania na transfer danych.

 

Naukowcy z Melbourne’s Monash Business School Economists oraz współzałożyciele KASPR DataHaus, firmy zajmującej się analizą danych z Melbourne, przeprowadzili badania nad dużą ilością danych o globalnej aktywności w Internecie w czasach koronawirusa, analizując wpływ ludzkich zachowań na opóźnienia w transmisji. Klaus Ackermann, Simon Angus i Paul Raschky, opracowali technikę, która codziennie gromadzi i przetwarza miliardy danych dotyczących aktywności w Internecie oraz pomiarów jakości dla dowolnego miejsca na świecie. Zespół stworzył mapę Global Internet Pressure wyświetlającą informacje globalne, jak również dla poszczególnych krajów. Mapa jest regularnie aktualizowana za pośrednictwem strony internetowej KASPR Datahaus.

 

Badacze sprawdzali, jak funkcjonuje Internet w każdym kraju dotkniętym epidemią COVID-19, biorąc pod uwagę szybką eskalację zapotrzebowania na domową rozrywkę, wideokonferencje i komunikację online. Główny nacisk położono na zmiany we wzorcach opóźnień w Internecie. Badacze wyjaśniają to tak: „Im więcej pakietów przesyłanych strumieniowo stara się odbyć podróż na raz, tym bardziej zatłoczona jest ścieżka i tym wolniejszy jest czas transferu”. „W większości krajów OECD, których dotyczy problem COVID-19, jakość internetu jest wciąż stosunkowo stabilna.

 

Według podawanych w Polsce danych Internet u nas zwolnił podobnie jak w innych krajach. SpeedTest.pl pokazywał od połowy marca spadek średniej prędkości łączy mobilnych w wybranych krajach w ciągu ostatnich dni. Wyraźnie widać, że izolacja Lombardii i północnych prowincji Włoch miała ogromny wpływ na obciążenie łączy 3G i LTE. W ciągu niecałych dwóch tygodni średnia prędkość włoskich łączy spadła o kilka Mb/s. W Polsce obserwowaliśmy to samo, ale z około tygodniowym opóźnieniem. Stan zagrożenia epidemicznego mocno odbił się na efektywnej prędkości łączy. Z dnia na dzień drastycznie zmieniły się nawyki abonentów. Play poinformował, że transmisja danych w jego sieci wzrosła w ostatnich dniach o 40 proc. Później podawano, że w Polsce ogólnie w ciągu kolejnych dni pojawiły się spadki prędkości Internetu mobilnego na poziomie 10-15 proc., zależnie od miejsca. Drobny spadek średniej prędkości przesyłania danych widoczny był także na łączach stacjonarnych. Łącza „przytkały się” niemal natychmiast po ogłoszeniu zamknięcia żłobków, przedszkoli, szkół i uczelni.

 

Obliczenia wykonano na platformie fireprobe.net na podstawie 877 tys. pomiarów prędkości łączy 3G i LTE oraz 3,3 mln wyników pomiarów polskich łączy stacjonarnych z aplikacji webowej SpeedTest.pl.

 

A zatem wielkiego dramatu z dostępnością Internetu w krajach rozwiniętych jak dotąd nie było. Jednak na wszelki wypadek poproszono dostawców usług transmisji strumieniowej wideo, takich jak Netflix, Amazon Prime Video i YouTube aby obniżyli jakość swoich filmów w celu odciążenia łączy. Ci szybko zapowiedzieli zmniejszenie jakości filmów przesyłanych strumieniowo w Europie do standardowej rozdzielczości, co według szacunków obniżyło obciążenie sieci o ok. 25 proc. I tak właśnie Big Tech zdobywa PR-owe punkty w czasach epidemii. Nie zaniedbując jednocześnie umiejętnego nagłośnienia swojego „poświęcenia i troski” o jakość połączeń, gdy Internet stał się tak ważny.

 

Warto zauważyć, że Big Tech wygrywa kryzys nie tylko wizerunkowo ale również finansowo. Kilka dni temu analitycy BofA Global Research podali, że Microsoft, Apple, Amazon, Alphabet (rodzina spółek Google) i Facebook, czyli to co zwykle określamy jako Big Tech, osiągnęły łączną wartość ponad 20 proc. kapitału rynkowego S&P 500. Inwestorzy swoimi pieniędzmi odpowiedzieli na pytanie, kto może wygrać pandemię. Akcje Netflixa wzrosły o 35 proc. w 2020 roku, Amazona o prawie 30 proc., a Microsoft o 11 proc.

 

Obecna koncentracja kapitału w spółkach technologicznych jest wyższa niż podczas bańki dot.comowej w 2000 r., czytamy w opisie raportu analitycznego. To co się dzieje w tym sektorze jest również dla inwestorów niepokojącym sygnałem. 26-procentowy wzrost S&P zaledwie w ciągu miesiąca – w stosunku do najniższego poziomu z marca doprowadził do ogromnej dysproporcji pomiędzy Big Tech a innymi sektorami gospodarki, wszystko to w czasie, gdy w Stanach Zjednoczonych następuje utrata miejsc pracy w rekordowym tempie, a większość firm ponosi ogromne straty.

 

Big Tech może więc wyjść z kryzysu koronawirusowego w odróżnieniu od większości sektorów gospodarki znacznie wzmocniony, co prognozował już na początku marca „The New York Times”. Dla większości firm z tego sektora czas epidemii to oczywiste zyski. Google i Facebook poprawiają sobie wizerunek aktami dobroczynności, zaś Amazon czy Netflix po prostu sprzedają więcej. Korzystają także mniej znani gracze IT, jak np. platforma do treningu sportowego w domu Peloton (sport tech). Jednak nie cała branża internetowa skacze do góry z radości. Serwisy podróżniczo-turystyczne w sieci, takie jak Expedia czy platformy mobilności, jak Lyft i Uber, są takimi samymi ofiarami COVID-19 jak restauracje czy hotele.

 

Nowa sytuacja – stare problemy

 

Jednak już od początku kwietnia pojawiają się też wyraźne sygnał, że zgoda na nadzór państwowy w czasie stanu wyjątkowego w kraju nie oznacza, że obywatele są skłonni dać Big Tech możliwość swobodnego korzystania prywatnych danych.

 

Na czasy koronawirusa przypada jedne z większych skandali w tej dziedzinie w historii. Chodzi o problemy z aplikacją do obsługi wideokonferencji Zoom, która zyskała na popularności, gdy ogromne rzesze ludzi zostały zmuszone do pracy w domu. W ostatnich tygodniach eksperci ds. bezpieczeństwa i działacze na rzecz praw autorskich do materiałów cyfrowych zaczęli krytykować firmę, alarmując o przeszłych i obecnych wadach usługi, takich jak brak kompleksowego szyfrowania połączeń wideo lub incydenty, w których włamano się do kamer. FBI ostrzegło szkoły służby po tym, jak niepowołane osoby uzyskały dostęp do spotkań klasowych, co zyskało nawet już swoją nazwę – „Zoombombombing”. W USA toczą się przeciw firmie dochodzenia, które nasiliły się po tym jak ujawniono, że komunikacja w ramach aplikacji przechodzi przez serwery umiejscowione w Chinach.

 

Zoom znalazł się ogniu krytyki wtedy, gdy już wszyscy siedzieli w domu. Facebook, Google i Twitter mieli kłopoty wcześniej, ponieważ już w styczniu zarzucano im brak reakcji na falę dezinformacji na temat epidemii, najpierw w Chinach potem w kolejnych krajach.

 

Z kolei zaliczany do oligopolu Big Tech Amazon ma problemy pracownicze. W całych Stanach Zjednoczonych pracownicy w zakładach w Amazona (oraz w należących do Amazonii supermarketach Whole Foods) zorganizowali protesty przeciwko swojemu pracodawcy. Twierdzą, że firma nie oczyściła swoich zakładów i nie powiadomiła współpracowników o przypadkach zachorowań na koronawirusa. Do końca marca pracownicy co najmniej 21 zakładów pakujących i spedycyjnych Amazona mieli pozytywny wynik testów na obecność koronawirusa. Co ciekawe, w USA rodzi się ruch solidarności sąsiedzkie, lokalnej, wspierania bliskich biznesów, sklepów w kryzysie. Dla globalistycznego Amazona nie jest to zjawisko korzystne. Jeśli takie tendencje pojawią się gdzie indziej i nasila się, to nie będzie dobra wiadomość dla tej firmy i wielu innych światowych molochów.

 

Firmy Big Tech w ramach nowego lepszego wizerunku nie zrezygnowały ze swoich cenzorskich zakusów, o czym świadczy np. niedawne ocenzurowanie przez należący do Google YouTube popularnego filmu Witolda Gadowskiego. Ale nową odsłonę cenzury sieciowej w czasach korona wirusowych warto omówić w odrębnym tekście.

 

Jakoś tym Grekom z Big Tech nie wierzę, nawet, gdy przynoszą prezenty i rozdają pieniądze. Może dlatego, że udają Greka i korzystając ze specyficznego czasu, robią to samo, co zwykle robiły, tylko teraz z pełna troski pozą.

 

Mirosław Usidus