Piszemy dla normalnych chłopaków – rozmowa z MICHAŁEM BONDYRĄ, redaktorem naczelnym miesięcznika „KnC”

Fot. G. Majka

Chcemy żeby te chłopaki, które teraz się formują, przy okazji KnC, wyrośli na porządnych facetów, takich z krwi i kości, którzy będą potrafili odpowiedzialnie przejść przez życie  – mówi Michał Bondyra, redaktor naczelny miesięcznika KnC. Pismo to zostało w tym roku uhonorowane nagrodą Laur Wielkopolskiego Oddziału Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.

Rozszyfrujmy ten tajemniczy skrót KnC

„Króluj nam, Chryste!” to tradycyjne zawołanie ministranckie. Skrót powstał po to, żeby tę tradycję przedstawić w nowoczesny sposób, ale też zaintrygować. Mam wrażenie, że przez 20 lat istnienia KnC staramy się wciąż przekazywać tradycyjne wartości właśnie w taki nowoczesny sposób.

To „na dzień dobry” mamy już credo pisma.

Można chyba tak to streścić.

Ma być nowocześnie, bo odbiorca jest specyficzny?

To są młode chłopaki, nastolatki. My celujemy nie w małe dzieci, a bardziej w koniec szkoły podstawowej i liceum. I często pojawia się zarzut: dlaczego?

Podbijam pytanie…

Wybraliśmy taki przedział wiekowy, ponieważ to jest czas, kiedy chłopaki dojrzewają i odchodzą z ministrantury, a chodzi nam o to, żeby ich przytrzymać przy wartościach. Zawsze, kiedy przekonuję księży, dlaczego warto zamawiać KnC, mówię im, że największą wartością jest to, że z tych ministrantów wyrosną nawet jeśli nie księża, to ojcowie, którzy będą mieli konkretny kręgosłup moralny i którzy zaprowadzą potem swoje rodziny do kościoła.

Czyli nie formujesz pod kapłaństwo?

To też, tylko że ten odsetek kapłanów w całym społeczeństwie jest dużo mniejszy niż ojców w rodzinach. Z drugiej strony są badania, które pokazują, że 90 proc. kapłanów wywodzi się właśnie z ministrantury.

Zwykły chłopak czy święty młodzian na chmurce, unoszący się trzy metry nad ziemią?

Od początku – i to się nie zmienia – przyświeca mi myśl, żeby pokazać ministranta jako gościa, który oprócz tego, że wierzy, jest normalnym chłopakiem – gra w piłę, imprezuje. Tylko ma wartości. Chodzi raz w tygodniu w sobotę na zbiórkę i dwa razy służy do Mszy św. – i tylko te wartości wyróżniają go spośród rówieśników.

Jak duży jest to „rynek”?

Tego „rynku” w zasadzie nikt nie bada. Kiedy zaczynaliśmy, liczbę ministrantów szacowano między 200 a 300 tys. osób. W tej chwili myślę, że jest to bliżej 100-150 tys.

Mocny spadek, czyli odbicie sytuacji Kościoła w Polsce.

Sekularyzacja, zeświecczenie, brak powołań, pandemia…

Cofnijmy się o te 20 lat, do początków. Jak to możliwe, że wcześniej nie istniało pismo poświęcone stricte ministrantom?

W Polsce nie istniało. W Europie były bodajże dwa takie tytuły – konkretnie we Włoszech i w Austrii. Nie wiem nawet, czy jeszcze funkcjonują na rynku.

Taki pozytywny ferment zasiał chyba ks. Jakub Dębiec, który był w Watykanie, miał kontakty wiedeńskie i znał ministranckie magazyny. Obok mnie to zresztą chyba jedyny człowiek, który jest od początku w KnC.

Sam pomysł stworzenia pisma pochodzi natomiast od ks. Waldemara Hanasa, ówczesnego redaktora naczelnego Przewodnika Katolickiego i biskupa pomocniczego poznańskiego Grzegorza Balcerka – pierwszego po przerwie delegata KEP ds. Ministrantów.

A jak Ty się w tym znalazłeś?

To jest ciekawa historia. Dowiedziałem się, że gdzieś odbywa się coś

w rodzaju castingu na redaktora, który ma prowadzić nowe pismo. Na spotkaniu z ks. Hanasem usłyszałem, że w zanadrzu są dwa, trzy teksty, kilka mejli plus telefon i z tego trzeba zrobić pismo dla ministrantów.

To się chyba nazywa „okrągłe zero”.    

Tak, tak naprawdę nie było niczego, zupełnie jak w Białymstoku (śmiech). I co zabawniejsze, pamiętam, że pierwsza redakcja KnC była w tym samym pokoju, co Mały Przewodnik Katolicki i pół na pół dzieliliśmy komputer na konkretne godziny „od – do” z redakcją mPK.

Na dodatek Ty byłeś ekonomistą w zasadzie, nie dziennikarzem.

I to ekonomistą gospodarki żywnościowej, ale pisanie nigdy nie sprawiało mi problemów.

A może ten ekonomista był właśnie potrzebny na początek?

Śmieję się niekiedy, że ta kwestia ekonomiczna była od początku ważna. I do dzisiaj z tego korzystam, bo ekonomia mocno wiąże się z matematyką i liczeniem.

Bo żeby ogarnąć takie pismo samemu, trzeba trzymać się twardo harmonogramów i ściśle ustawiać wiele spraw.

To było takie mozolne zdobywanie rynku?

Można powiedzieć – praca organiczna. Zorganizowana „obdzwonka” po księżach: słuchajcie, chcemy zrobić nowe pismo, będzie zerowy numer, może na początek weźmiecie za darmo. I tak dalej. Setki telefonów i wyjazdów, rozmów, często twardych… I tak to się rozkręcało.

Błogosławieństwo Prymasa Polski kard. Józefa Glempa.

Musiałeś przebijać się przez kurialne bramy?

Trochę tak. Nadal zresztą tak jest, że jeżdżę po Polsce do duszpasterzy diecezjalnych i do biskupów, pokazuję KnC, przekonuję, że warto. Ale też przez takie wyjazdy, robiąc przy okazji reportaże ze wspólnot ministranckich, docieram niejako do tych „dołów”.

Od początku miałeś pomysł, jak pismo ma wyglądać?

Ja się KnC uczyłem tak naprawdę z powstawaniem tego pisma. Nie będę udawał, że wszystko od początku wiedziałem. Aczkolwiek wizja była też już na starcie nakreślona przez ks. Waldemara Hanasa – i wydyskutowana w szerszym gronie – że zrobimy dwa główne bloki tematyczne: W komżyBez komży – a więc o tym, co się dzieje w Kościele i o tym, co poza nim. Bardzo sensowny pomysł, zresztą do dzisiaj się tego podziału trzymamy.

Bez Komży, czyli?…

Sport, muzyka, chrześcijańscy raperzy, samochody, pasje, hobby, to, czym żyje każdy młody chłopak.

 KnC to jest brand? Znany w całej Polsce?

Na pewno duszpasterze znają pismo.

Docieracie do wszystkich zakątków kraju?

Tak, choć z różnym skutkiem. Czasami jest 20-30 sztuk, a czasami po kilkaset do tysiąca egzemplarzy w diecezji. Był moment, że tworzyliśmy także specjalne dodatki diecezjalne. Taki sztandarowy dodatek to KnC Płock, który do dziś dobrze funkcjonuje na poziomie tysiąca egzemplarzy.

Jaki jest obecny nakład KnC?

Nakład średnioroczny to 5200 egzemplarzy, ale są miesiące, gdy dochodzi do 7 tys. sztuk.

Cały czas musisz zabiegać o rynek, podtrzymywać kontakty?

Tak, to jest cały czas konieczne, choć teraz już częściej telefonicznie. Kiedy pytają mnie o fenomen KnC, to odpowiadam, że są nim właśnie relacje. Bo jeśli zbudujesz relacje z duszpasterzami, którym zależy, i będziesz je podtrzymywał, to oni będą przekonani, że to pismo ma sens i warto je promować u siebie.

Macie konkurencję?

Oficjalnie nie, choć trochę w te buty wchodzi Mały Gość Niedzielny, który ma kąciki dla ministrantów.

Szata graficzna – od początku miało być nowocześnie, młodzieżowo?

Przede wszystkim chcieliśmy, żeby na pierwszy rzut oka było widać, że to nie jest pismo dla „boomerów”. Szata graficzna od początku była bardzo ważna, choć z czasem bardzo się zmieniała. Najpierw posiłkowaliśmy się fachowcami, którzy już byli w składzie Przewodnika Katolickiego, a z upływem lat zyskiwałem coraz większy wpływ na jej kształt. I do dzisiaj tak jest, że to ja mam jakiś koncept okładki i się ścieramy, ale ostatecznie staje zwykle na moim (śmiech).

Pomysły na zbiórki ministranckie to też Ty?

Nie, nieprzerwanie od lat robi je wspomniany już wcześniej ks. Jakub Dębiec. Blok ministrancki W komży wspomaga też cykl Formuj się, którego autorem jest ks. Kamil Falkowski, który – uwaga! – był ministrantem i sam czytał KnC. A teraz jest księdzem i pisze do nas.

Czyli taki janczar…

(śmiech) Tak, to taki nasz wychowanek.

W tej części KnC znajdują się także teksty związane z ceremoniarzami czy w ogóle z liturgią, słowniki liturgiczne i minilekcjonarz, czyli dodatek na każdy dzień miesiąca, z czytaniami mszalnymi i psalmami. Dziś rzecz jasna wszystko jest zdigitalizaowane, ale jeśli ministrant zapomni, może sobie przed samą mszą przeczytać i się dokształcić. Wielu wciąż z tego korzysta.

A skoro już mowa o rzeczywistości cyfrowej, to w Zbiórce i w Formacji łączymy przestrzenie papierowe ze światem wirtualnym. Dołączamy do pisma QR kody, pod którymi znaleźć można konspekty na gotową zbiórkę ministrancką, łącznie z wyliczeniem czasu, ile to zajmie i w jaki sposób ją przeprowadzić. I dostaję od księży głosy, że to rzeczywiście im pomaga w formacji.

A odzew chłopaków?

Chłopaki zaczynają zwykle czytanie KnC od trzech tekstów, czyli od komiksu, humoru i sportu (śmiech).

Czyli tak, jak się dawniej czytało, normalka. Sam zaczynałem od komiksów.

Jeśli chodzi o komiks, to też ciekawa historia. Przygotowuje go dla nas unikatowo ks. Piotr Kaczmarek, kiedyś duszpasterz służby liturgicznej, dziś rektor Wyższego Seminarium Duchownego w Łowiczu. Robiłem z nim kiedyś materiał na temat jego komiksowej pasji i od słowa do słowa zaprosiłem go do współpracy.

Spotkanie z Janem Pawłem II w Rzymie w 2005 roku.

Przez te dwadzieścia lat poznałeś sporo wartościowych, fajnych chłopaków?

To prawda. Chłopaków, ale i dorosłych facetów, którzy kiedyś otarli się w jakiś sposób o ministranturę. Podobnie jak znanych ludzi, którzy także byli ministrantami.

A ministrantki?

Ministrantki u nas się nie pojawiają.

Właściwie, dlaczego nie?

Z prostego powodu – o ministrantkach w diecezji decyduje biskup miejsca. A ponadto z pragmatycznego przekonania, że dziewczyny i chłopaki w tym samym wieku inaczej się rozwijają. Te pierwsze są dojrzalsze, przez co wypierają trochę chłopaków z funkcji, są bardziej odważne. No i w Kościele, póki co, kapłanami są mężczyźni, a tak jak wcześniej rozmawialiśmy, 90 proc. księży wywodzi się ze służby liturgicznej.

Ci znani na łamach KnC?

Kamil Stoch na przykład. Rozmawialiśmy tydzień przed jego pierwszym zwycięstwem w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata.

Był ministrantem?

Nie, ale jest lektorem i czyta lekcje. Nawet podczas zimowych Igrzysk Olimpijskich przed własnymi skokami brał wraz z innymi skoczkami udział we Mszy św. i czytał liturgię.

Kluczem dla mnie jest to, że to są ludzie wierzący, podzielający wartości KnC i którzy gdzieś mieli styczność z ministranturą.

Chcą się wypowiadać na łamach KnC?

Nie jest to takie oczywiste, ale są tacy, jak na przykład Tomasz Zubliewicz, Piotr Cyrwus, Sławomir Szmal czy Krzysztof Hołowczyc, którzy nie mają z tym problemu. Dla nich to też jest jakaś forma odwagi – mówią o wartościach i „dają twarz” w takim niszowym piśmie.

Stykasz się z młodymi chłopakami, a po latach ciekawe jest chyba „sprawdzam”.

To są niekiedy ciekawe historie. Tu od razu dodajmy, że w części KnC określanej Bez Komży jest rubryka Moje pasje, w której pojawiają się księża albo ministranci, którzy mają fajne, nietuzinkowe zainteresowania. I w niej ukazał się kiedyś materiał o 13-letnim chłopaku, który zaczynał mocno eksperymentować w kuchni i marzył o tym, żeby zostać topowym kucharzem. Po latach spotkaliśmy się i on był już wtedy szefem kuchni w Galerii Tumskiej. Ten chłopak to Mariusz Starosta, dziś także szef Wojowników Maryi.

Albo piłkarz Jakub Piotrowski, który dziś strzela bramki w reprezentacji Polski, a w turnieju o puchar KnC zdobył brązowy medal jako ministrant.

Skoro o piłce nożnej mowa…

 To ważny element integracyjny. A właściwie dwa: piłka i pielgrzymki.

Mistrzostwa Polski Liturgicznej Służby Ołtarza w Piłce Nożnej Halowej o Puchar KnC to była oddolna inicjatywa lektorów z Elbląga z ks. Pawłem Guminiakiem na czele, który jest zresztą jedynym prezesem-księdzem klubu piłkarskiego, którego drużyna gra na szczeblu centralnym. Na pierwszy turniej w 2006 roku przyjechało 48 drużyn.

Dzisiaj mamy dziewiętnastą edycję – mistrzów przyjedzie 140-tu, czyli ponad 1,5 tys. ministrantów i lektorów, w trzech kategoriach wiekowych: ministrant, lektor młodszy i lektor starszy. I to są tylko mistrzowie swoich diecezji, a w każdej diecezji od setki do nawet 1,5 tys. chłopaków gra eliminacje, żeby dostać się do turnieju finałowego Po Pucharze Tymbarku to jest chyba drugi największy taki dziki turniej w kraju. To nasze dziecko.

Wspomniałeś też o pielgrzymkach.

 Co dwa lata jako jeden z głównych partnerów działamy na rzecz ogólnopolskich Pielgrzymek Ministrantów i Lektorów. Pielgrzymowaliśmy m.in. do Częstochowy, Lichenia, Krzeszowa, Niepokalanowa, Gniezna, Gietrzwałdu czy na Święty Krzyż. W sumie wzięło w nich udział kilkadziesiąt tysięcy ministrantów z kilkudziesięciu polskich diecezji. W tym roku spotykamy się 15 czerwca w podlubelskiej Wąwolnicy.

Misja pozostaje niezmienna?

Chcemy dalej formować chłopaków. Każdemu, kto jest w tym środowisku, zależy, żeby Kościół był żywy. A żywy Kościół jest wtedy, kiedy facet nie tylko zaprowadzi rodzinę do kościoła, ale żyje na co dzień wartościami, Dekalogiem. Są zresztą takie badania amerykańskie, które pokazują, że jeśli głowa rodziny wierzy, to i rodzina jest wierząca. I to jest ważne. No i to, żeby te chłopaki, które teraz się formują, przy okazji KnC wyrośli na porządnych facetów, takich z krwi i kości, którzy będą potrafili odpowiedzialnie przejść przez życie.

A sam miesięcznik? Rynek prasy jest, jaki jest.

Rynek prasy się kurczy. To jest codzienna walka z jednej strony o to, żeby utrzymać się na rynku, a z drugiej – żeby poprzez nowe pomysły łączyć tradycję z nowoczesnością i zdobywać nowe obszary. Nawet teraz rozmawiamy z diecezjami, w których być może pojawi się dodatek do KnC.

Cały czas podkreślam, że dobre wartości trzeba świetnie opakowywać. Nie może być tandety, nie może być „kościółkowo”, czyli amatorsko, bez jakości. Pismo musi być atrakcyjne i mieć najwyższą jakość.

I to „opakowanie” zostało docenione w postaci tegorocznej nagrody specjalnej  Wielkopolskiego Oddziału Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. 

 Jest to dla mnie duża radość i zaszczyt. W tym roku będziemy obchodzić z żoną 20-lecie ślubu i mogę powiedzieć, że pierwszym moim dzieckiem było KnC, a dopiero później nasi synowie.

Dziękuję za to wyróżnienie w imieniu całego zespołu, który współtworzył pismo przez te dwie dekady. Przede wszystkim odbieram to jako docenienie całego dzieła, tego, że przez tyle lat mimo przeciwności losu udało się wytrwać na rynku. Bez wielkich dofinansowań, utrzymując się samemu, czasami łokciowo, walcząc codziennie o dobrą sprawę. Głęboko wierzę, że prawdziwe dzieło formacyjne przetrwa i obroni się zawsze niezależnie od zawirowań ekonomiczno-politycznych.

Rozmawiał Stanisław Muszyński

O nagrodach Laur Wielkopolskiego Oddziału SDP 2024 można przeczytać TUTAJ.